A przyzwoitość…

2012-04-10 10:01

 

10 kwietnia wpisał się w listę polskich (i chyba światowych?) rocznic jako kolejna symboliczna data. To tego dnia niektórzy z najważniejszych osób w Państwie – i niektórzy z tych, którzy Państwo bezpośrednio obsługują – zapłacili dramatyczną cenę za lata zaniedbań, za bylejakość Państwa, za to, że gry i zabawy stawia(ło) się wyżej niż codzienną, żmudną, poprawną robotę.

 

Polskie Państwo (aparat) zaludnia co najmniej kilkadziesiąt tysięcy osób, ich obsługa liczy co najmniej drugie tyle. Ułamek spośród nich poniósł tego dnia konsekwencje zaniedbań i lekkoduchostwa w sprawach „u podstaw”. Nie, nie twierdzę, że „winnych spotkała kara”, ale jeśli w największej katastrofie technicznej i politycznej świata ginie Prezydent, Posłowie, Ministrowie, Generałowie, nosiciele etosów narodowych – to jest w tym coś z plag biblijnych. Zwłaszcza, że to nie pierwsze i nie drugie poważne ostrzeżenie dla władców.

 

Po dwóch latach nic się nie zmieniło: w ciężkim codziennym trudzie nasi zarządcy pracują nad tym, by w kluczowych, węzłowych sprawach wszystko było równie beznadziejne. Naród złożył ofiarę symboliczną z 96 osób – na próżno. Niestety, za większość katastrof – technicznych, budżetowych, gospodarczych, powodziowych, klimatycznych – rachunki płaci Lud szary, tak samo szary jak jego rzeczywistość.

 

I tylko reklamiarze mają żniwa. Transmisja, jaką cały dzień mamy i mieć będziemy, to znakomita okazja dla szminek, mydełek, pampersów, gadżetów, giełd, dla fikuśnych postaci z ró1)nie fikuśnymi bon-motami, dla wciskania ludziom kitu i badziewia z hasłem przewodnim: to się tobie należy, szaraku, więc rusz się i kup, bo nam wciąż mało i mało zysków. I to tuż po słowach wzniosłych, tuż obok obrazów znaczących.

 

Tak, tak, wiem, ile ważnych racji przemawia za tym, by media serwowały nam reklamę, nawet tę najbardziej nieprzyzwoitą i w możliwie najmniej przyzwoity sposób…