Bez tytułu, ale o Redaktorze Stefanie

2015-05-09 14:27

 

Brak tytułu wynika z szacunku dla Osoby. Wystarczająco dorosłej, właściwie już sędziwej, by jego życiowy dorobek, dzieło, szanować ze względu na to, jak zachowa się w pamięci. Nie mam wątpliwości, że Redaktor Stefan Bratkowski, jak każdy z nas, popełniał błędy życiowe i-lub merytoryczne, bo inaczej stałby na pomnikach, a tymczasem, oprócz rzeszy uczniów, wyznawców i naśladowców ma też niemałą grupkę nienawistników.

Przez jakiś czas byłem współpracownikiem – i uczestnikiem co-środowych spotkań – redakcji Studio Opinii. Poznałem tam bliżej kilkanaście osób, z doświadczeniem dziennikarskim sięgającym Himalajów, rozmaitych profesji szczegółowych. Odszedłem stamtąd na własną prośbę, może nawet zbyt gwałtownie, nie godząc się na sposób „redagowania” moich tekstów. Ale pochwalę się, że Redaktor kilka razy zwracał się do mnie w osobnych rozmowach jak do ucznia (a miałem już 50 lat i więcej), któremu wróżył „wyrobienie nazwiska”. Poczytuję to sobie jako zaszczyt, otrzymany od nestora dziennikarstwa.

Nie to było powodem odejścia, ale nie jest mi po drodze z politycznym wyborem Studia Opinii. W ogóle mam zastrzeżenia co do tego, że takiego wyboru dokonano. Ja, na przykład, mam poglądy ideowe (i dobrze byłoby, gdyby każdy miał), dotyczące wartości moralnych, życiowych, społecznych. Poglądów politycznych nie mam, co może się wydawać dziwne. Nie mam ich w tym sensie, że nie przystępuję do jednej grupy, by zwalczać inne, albo by – wybierając mniejsze zło – wojować o strategiczne dobro. Nie mam politycznego temperamentu, a w ślad za tym – umiejętności. Nie mam też ochoty popierać (choć często podpowiadam krytycznie) tej czy innej „opcji” politycznej, zwłaszcza na naszym rodzimym podwórku.

Moje poglądy ideowe są – nieźle to zabrzmi – przeciętne, typowe, uśrednione. Konserwatywno-lewicowe lub lewicowo-konserwatywne. Z jednej strony lewicowo naciskam na samorządność (obywatelstwo) i spółdzielczość (przedsiębiorczość kolektywną), z drugiej strony widzę Człowieka i jego konstelacje jako wciąż od nowa stający się, a przy tym meandrujący „produkt” sił i procesów przerastających indywidualną i zbiorową Świadomość-Naukę, składających się na Uniwersum, Opatrzność, Wszystko-Co-Jest. To oznacza konserwatywną pokorę i swoisty samo-obowiązek odkrywania w rozmaitych małych rzeczach i sprawach – Inteligentnego Projektu, z naciskiem na człowieczą Wolną Wolę.

Obserwuję, że za mojej świadomej bytności pośród ludzi (czyli jakieś 45 lat) większość tych, których napotykam, jest do mnie podobna, a ja do nich. Polska jest konserwatywno-lewicowa, a ja jestem taki sam nie dla mimikry, tylko „z siebie”.

Tyle że w wymiarze politycznym, będąc tacy sami lub podobni ideowo, potrafimy się wściekle różnić. Wściekle?

Podłożem wściekłości politycznej jest zawsze niezłomne przekonanie o tym, że „ci inni” się mylą. Niekiedy to przekonanie „przeredagowuje się” na pogląd o własnej niezbywalnej racji. Racji w dyspucie albo racji zwanej „dziejową” (oto Historia mi przytakuje).

Redaktorowi Stefanowi Bratkowskiemu trudno jest odmówić (a może NIE WOLNO ODMAWIAĆ) walnego wkładu w krytykę PRL i tym bardziej w budowę III RP. Przy czym – to przekleństwo intelektualistów – nie dokonywał wyborów łatwych: pośród rzężenia „starego” widział, że wraz z nim zdycha parę porządnych i wartych „arki” spraw, pośród łopotu „nowego” dosłuchiwał się nut fałszywych. Wystarczy porównać dwie książki o tym samym tytule („Gra o jutro”), napisane z bratem Andrzejem, jedna w „tamtych”, druga w „tych” czasach.

Jednym ze słów, których chciałem użyć w tytule tej notki, jest „syty”. Gdyby w tym słowie nie było domieszki pejoratywnej – użyłbym.  Redaktor Stefan Bratkowski jest apostołem Transformacji, mimo jej – oczywistych dla niego – „błędów i wypaczeń”. Zdaje się Redaktor odrzucać myśl – dla mnie jakże niepokojącą – że istnieje jakaś krytyczna masa „błędów i wypaczeń”, powyżej której trzeba się już zacząć zastanawiać nie nad zwalczaniem nieprzyzwoitości i niepraworządności, a nad istotą systemu-ustroju, nad jego paradygmatami.

Samorządność

To jest jeden z życiowych „koników” Redaktora, a do tego zna(ł) się on osobiście i przyjaźnie z animatorami samorządności III Rzeczpospolitej: Jerzym Juliuszem Regulskim, Jerzym Adamem Stępniem, Michałem Tadeuszem Kuleszą. Przy Okrągłym Stole działał w podzespole s/s stowarzyszeń. Sam prezesuje i prezesował niejednej organizacji. I zdaje się go zadowalać to, co mamy w dziedzinie organizacji pozarządowych, samorządu terytorialnego, obywatelstwa w ogóle.

A ja sądzę, że III RP jest macochą dla samorządu terytorialnego (vide: choćby Konstytucja): organy wykonawcze (w tym wybieralne: wójt, burmistrz, prezydent miasta) traktuje jak swoją delegaturę, rady jako ciała zaledwie kontrasygnujące, a cały fenomen samorządu terytorialnego zakuty jest w jarzmo proceduralno-prawne dające naprawdę niewielką swobodę ruchu. To pozwala bezkarnie przekazywać „w dół”  obowiązki konstytucyjne Państwa bez należytego pokrycia w przekazywanych budżetach: zapaść edukacji, ochrony zdrowia, pomocy społecznej, mieszkalnictwa komunalnego i podobnych obszarów – to w dużej mierze wynik udawanej, pozornej samorządności terytorialnej. Będącej pożywką dla Zatrzasków Lokalnych (kiedy to wiadomo, z kim, co, kiedy i za ile trzeba załatwiać, komu nie nadeptywać na odciski, z kim się bratać, kogo unikać, komu „się opłacać”, z kim nie zadzierać – by żyć w miarę bezpiecznie).

A sądzę też, że organizacje zwane pozarządowymi można podzielić na trzy grupy. Najlepiej mają się te koncesjonowane, zakładane dla różnych (nie boję się powiedzieć: również aspołecznych) celów przez wielki biznes i niekiedy pod patronatem podmiotów nomenklaturowych. Ale mówienie o nich „pozarządowe” jest nieporozumieniem. Nieco gorzej, ale znośnie, mają się organizacje naśladujące przed-transformacyjne organizacje koncesjonowane: wzorce takie jak ZHP, LOK, TPD, PCK, SDP, Caritas, Izby i cechy gospodarcze, związki spółdzielcze i liczne organizacje środowisk wiejskich – odpowiadają niezmiennym potrzebom społecznym i w tym sensie są „nieśmiertelne”, tyle że teraz w tych tematach mamy „rynek”, czyli bezwzględną walkę o dotacje między wzorcami i naśladowcami, albo wręcz podróbkami.

A jeszcze sądzę, że nigdy tak jak obecnie nie zaznaczała się różnica między obywatelstwem rejestrowym a obywatelstwem rzeczywistym. Obywatelstwo rzeczywiste rozumiem jako wystarczające rozeznanie w sprawach publicznych i bezwarunkową skłonność do bezinteresownego czynienia tych spraw lepszymi. Ten rodzaj obywatelstwa zanika, dziś jest w Polsce śladowy. Obywatelstwo rejestrowe – to wpisanie się (mimikra) w rubryki państwowe: PESEL, REGON, NIP, adres, telefon, konto ZUS, bankowe, internetowe, itd., itp. Tak „porubrykowany” obywatel ma cztery zadania państwowe: sprawozdawać o sobie (PIT), płacić to co nakazano (podatki, opłaty, akcyzy, taryfy, itp.), głosować, kiedy zarządza się wybory, pokornie znosić, co „władza” wyczynia. Przy czym jasne jest, że „władza” ma serdecznie w nosie nawet to okastrowane obywatelstwo: jak inaczej interpretować targi koalicyjne, cały ogrom Nomenklatury. Stosunek „władzy” do referendum?

Środowiskom takim jak Studio Opinii – że wytknę – nie stoi to wszystko na przeszkodzie, by w części politycznej uważać transformacje ustrojową za stosunkowo udaną, z ewentualnymi „błędami i wypaczeniami”.

Gospodarka

Zarówno Redaktor Stefan, jak też jego brat Andrzej Wojciech (były minister gospodarki przestrzennej i budownictwa, były wiceminister infrastruktury), na temat gospodarki od lat wypowiadają się kompetentnie i prawdziwie. Andrzej całe życie (w obu ustrojach) pracował jako autor i „wdrażacz” niemałych projektów. Niezliczone inicjatywy Redaktora podejmowane pod rządami obu ustrojów (i owoce tych inicjatyw) dowodzą, że jest pojętnym uczniem ekonomii, choć jej „nie zaliczył formalnie”. Jego publikacje też.

A jednak Redaktor Stefan wydaje się uznawać za „znośny koszt Transformacji” to, że nie uwzględniono w niej całego obszaru rolnictwa i przetwórstwa spożywczego, że węzłowe punkty i filary gospodarki zostały skolonizowane przez kapitał mało zainteresowany pomyślnością Polski, że budżety polskie sypia się mimo łaskawego, hojnego wsparcia z Europy, że rożną i pogłębiają się wykluczenia społeczne (dla kogóż zatem pracuje Gospodarka?).

Pozwoliłem sobie wysłać wczoraj link do swojego artykułu o gospodarczych skutkach Transformacji człowiekowi, którego szanuję, przede wszystkim za rozwagę i dojrzałość poglądów. Autora Studio Opinii, nie odbiegającego niczym szczególnym od „linii politycznej” tej Redakcji. Ku mojemu zdumieniu, jego FB-znajomi wykazali się tym, co nazwałem powyżej niezłomnym przekonaniem o tym, że „ci inni” się mylą. Domyślam się, że ci zacni ludzie odruchowo uznali, że kto zaczepia Pawła – jest „z obcego obozu” – i dali wyraz swojej pogardzie językiem, jaki uznali za odpowiedni. Co tu gadać: odsyłam do źródła, TUTAJ.

Mam niejasne wrażenie, że przyłapałem to grono na tym, że niczym nie różnią się w sposobie debatowania (a przede wszystkim w podejściu do oponentów) od tych, którymi tak gardzą. I nie sprawia mi to satysfakcji. A skoro pada tam deprecjonujące pytanie, „kto to jest Jan Herman”, to odsyłam do szkicu biografii (o ile mam prawo pisać swoją biografię, będąc nikczemnej pozycji): TUTAJ. Jestem już o rok starszy niż tam napisano i pełnię funkcję dyrektorską w jednej z izb gospodarczych. Czytam właśnie A. Manterysa „Sytuacje społeczne”, J. Kurowickiego „Figury i maski w praktykach ideologicznych”, po ukraińsku S. Pilipczuka „Folklorystyczna konceptosfera Ivana Franko”, po rosyjsku „Geopolityka” (numer XXIV, 2014), R. von Mohla „Encyklopedię umiejętności politycznych”. Czytam równolegle, taki narów.

Mniejsza o to. Niech się ci wykształceni ludzie wstydzą za siebie. Artykuły  wczorajszy i dzisiejszy zostały wywołane kolejnym – w tym duchu – artykułem Redaktora Stefana, „Komu to Państwo”, (TUTAJ). „Wszyscy chcemy zdrowego rozsądku, przyzwoitości i kompetencji; nie lubimy populizmu, agresji, kłamstwa i ordynarnego języka” – czytamy już w główce notki. W artykule Redaktor Stefan zauważa, że akurat mamy wolne Państwo, którego oczekiwały setki i tysiące Polaków (nasz kraj zamieszkuje ok. 38 mln.), a teraz zaśpiewem religijnym „ojczyznę wolną racz nam zwrócić panie” są tacy, którzy odmawiają temu Państwu racji bytu, przywołując „imię marksowskiej doktryny walki klas”. Padają tam też inwektywy i epitety, a całość podsumowana jest zarzutem, że krytycy obecnego status quo działają dla obiektywnie Putina i powinni zgłosić się – dla tradycji jurgieltnickiej – po tantiemy od Kremla.

Rozumiem, że kilka podobnych w wymowie artykułów Redaktora Stefana oraz to, że przez kilka lat wiodącym, wciąż przypominanym tekstem Studio Opinii jest artykuł „Biedni i bogaci III RP” (TUTAJ) – to jest udział w batalii o dobre imię Transformacji, przeciw malkontentom i przeciw oszustom-pretendentom. A skoro drży w posadach koncept (nie wierzę, że Redaktor tego nie widzi) – rolą autorytetów jest zachować wszystko w stanie nienaruszonym, zanim nie znajdą rozwiązania lepszego.

Gdyby ustawić Redaktora i jemu podobne autorytety, a właściwie środowiska reprezentowane (autoryzowane) przez nich (pierwsze z brzegu: Studio Opinii, Agora, Teologia Polityczna, Krytyka Polityczna, Klub Inteligencji Politycznej, Kuźnica, Obywatel) – to mamy całkiem bogatą ideowo „opinię publiczną”, wyznaczającą standardy: jej niedostatkiem jest jednak to, że politycy tej „opinii” nie poważają, a szary lud – nie zawsze pojmuje. I ona walczy o poważanie polityków!

„… tylko niepokorna postawa, w której przez cały czas zadaje się trudne pytania, jest atrakcyjna intelektualnie. Jeden z moich mistrzów prof. Raszewski polecał, żeby nieustająco czyścić i odkurzać własny gust, by ciągle go kwestionować. Bo jeśli pozostajemy w jednym obszarze zainteresowań, życie zaczyna być nudne. Podobnie uważał Zbigniew Hubner. Mówił, że w każdym systemie politycznym, środowiska intelektualne muszą być w opozycji do władzy, zadawać trudne pytania, trzeba szukać tego punktu opozycji, konfliktu. Tylko wtedy można funkcjonować jako intelektualistaczytam w wywiadzie sprzed dwóch lat z odchodzącym dyrektorem Instytutu Teatralnego, TUTAJ.

Nie, nie twierdzę, że najgłośniejsi, może najbardziej wpływowi ludzie negujący system-ustrój III RP, to chodzące autorytety, albo że funkcjonują w myśl przytoczonej powyżej zasady. Ale twierdzę, że wspomniana wyżej „opinia publiczna” ma dziś kłopot typowo polityczny: woli bronić status quo i niż wskazywać na niedostatki, a może na coś więcej. Nie wypełnia podstawowego obowiązku (to jedno, kwestia sumienia), ale też utwierdza i „władzę”, i „elektorat”, w przekonaniu, że „nie da się inaczej”. A już ton dopuszczający inwektywy i epitety wobec „tych z naprzeciwka” – nie przystoi nikomu, kto jest przyzwoity.

Redaktor Stefan Bratkowski jest człowiekiem przyzwoitym, dowodząc tego swoim trudnym, pełnym meandrów życiem. Odszedł z „Rzeczpospolitej” w proteście przeciw manipulacjom na jego tekstach. Z tego samego powodu ja opuściłem Redakcję SO. To mi daje prawo zgłoszenia powyższych uwag: nie wolno bowiem stać i przyklaskiwać, kiedy aparat państwowy w coraz bardziej ewidentny sposób pozbawia Społeczeństwo wpływu na cokolwiek w gospodarce, kulturze, edukacji, samorządzie, polityce, jawnie drwiąc zresztą podczas zakrapianych rozmów z tegoż Społeczeństwa, a kiedy to staje się jawnym – dokonuje aktów najwyższej pogardy wobec Narodu, obrzydliwych w treści i formie, z żenującą rejteradą Premiera i Wicepremier na początku kadencji rządowej.