A mówiąc szczerze – czekałem na dementi

2019-06-28 07:12

 

W polityce jestem bezustannym amatorem. W grach typu „prawe skrzydło na lewe, lewe na środkowe, a środkowe do tyłu” – w ogóle nie biorę udziału, bo grząskość tego gruntu poraża nawet mnie, w debatach zabieram głos często i stawiam tam sprawy tak jak je czuję, bez politykowania, nie zawiązuję też spisków, „wrobień” i intryg inspirowanych „nie wiadomo skąd”.

Na wszelki wypadek ten wstęp opatrzę zastrzeżeniem o charakterze urzędowo-lustracyjnym: nigdy w życiu nie byłem „współpracownikiem”, tym bardziej płatnym, żadnej służby krajowej (niezależnie od ustroju) ani tym bardziej zagranicznej. Np. moja przeogromna sympatia do Rosji – jest sympatią do Kraju (który zjeździłem „za swoje” od deski do deski) i do Rosjan wszelkich nacji (tam rozróżnia się pojęcie Rosjanina od Ruskiego). Putina poznałem poprzez ludzi z kręgu naukowego, których wspierałem jako biznesmen, sam Putin był wtedy zastępcą Anatolija Sobczaka, mera Leningradu, nikt z „szerokiej publiczności”, ze mną włącznie, nie miał pojęcia o tym, że to „kagiebesznik” (słowem tym nie chcę nikogo obrazić, to rutynowe, bezbarwne określenie).

Jakaś życzliwa dama powiedziała mi przed laty prawdę o tym, dlaczego nie zrobię kariery: kiedy rozmawiasz z ważniakami (polityka, biznes, nauka, art, itp.) – twój wyraz twarzy mówi jasno, co myślisz na ich temat. I ma ona rację, a ja nawet o tym wiedząc – nie potrafię zmienić wyrazu twarzy…

Ostatnio, właściwie wczoraj, 27 czerwca, przeczytałem list polityka, który przesiedział za kratkami trzy lata, z bezzasadnym podejrzeniem-oskarżeniem o szpiegostwo, warunkowo uwolnionego za grubą kaucją, co jest najlepszym dowodem jego niewinności (kto wypuszcza szpiega za kaucją?).

O liście nieco potem, teraz kilka faktów mogących coś o mnie powiedzieć, w kontekście tego co może mnie z tym politykiem łączyć:

  1. Z przekonań, wyniesionych z repatrianckiego, podmiasteczkowego domu i z narastającego doświadczenia (w 1989 roku miałem 22 lata i byłem aktywistą ruchu studenckich kół naukowych, a także uczelnianych branż art-kultury i turystyki) – jestem patriotą i socjalistą, głoszę to otwarcie, po dziś, w rozmaitych gremiach nawet, jeśli gdzieś połowa tych przekonań wydaje się słuchaczom obrzydliwa, bo „komuch”, bo „naziol”, itp. Jestem też „bezpartyjnym ludowcem”, odnajdując w ruchu ludowym przesłanki samorządności lokalnej i umiłowanie do Polski zamykające się w haśle „żywią i bronią”;
  2. W sensie „politycznym” jestem wzorcowym przykładem „obywatela Piszczyka”, który nie jest w ciemię bity i dobrze wie, że świat pełen jest szalbierstwa, zeszmacenia, paskudztwa, szemraności, szubrawstwa – ale właśnie dlatego bierze każde słowo, każdą decyzję, każdy akt polityczny – w jego dosłownym brzmieniu i kształcie, bez „gier domyślnych”, bo może uchodzę wtedy na frajera i „pojeba” (to określenie jednego z polityków), ale na pewno jestem w tym co robię i mówię wiarygodny: paradoksalnie, to politycy „robią mi koło pióra” wciąż od nowa, sugerując w intrygach wszystko, tylko nie prawdę o mnie;
  3. Moja „tożsamość społecznika” związana jest z tą częścią doświadczenia, która oznaczała studenckie koła naukowe, wakacyjne i śródroczne akcje naukowe w terenie, wydawnictwa, seminaria-konferencje, konkursy referatów, itd., itp. Nie jestem etatowym naukowcem, tylko animatorem przedsięwzięć o charakterze naukowym, tworzę też rozmaite hipotezy, opracowania – trącające o naukowość, ogłaszam je występując w uczelniach;
  4. Z założenia jestem bezpartyjnym harcerzem, choć zdarzyły mi się dwa epizody: nieudany w postaci „drużynowania” w Nowej Lewicy, samo-pogrzebanej przez animatora tej partii, oraz w postaci PPS, do której przystąpiłem po wielu latach „terminowania”, w jej okresie przed-agonalnym, co chyba oznacza, ze nie jestem koniunkturalistą. Najlepiej wspominam krótki okres istnienia KPiORP (Komitet Pomocy i Obrony Pracowników Represjonowanych);
  5. Kiedy znudziło mnie bicie piany na temat niedoli wspomnianego na początku, powyżej, polityka, ogłosiłem spontanicznie, że gotów jestem w ramach protestu przejść na drugą stronę kraty zabezpieczającej, na XXX piętrze PKiN w Warszawie, umocować się karabińczykiem, i z tej pozycji mówić do kamer ustawionych „po wewnętrznej stronie”, jednocześnie rozwinąć jakiś materiał z napisem, widocznym z Placu Defilad (też rejestrowany, kamery itp.). Pomysł szalony, choć mogę dowieść czynem, że w moim przypadku realny, ale przestał mi się samemu podobać, kiedy potem przez kilka spotkań trwały wyraźne naciski w stylu „przecież obiecałeś”, bez podpowiedzi politycznego skonsumowania tego zdarzenia: zwyczajnie oczekiwano „jaj”, ekscesu;
  6. Byłem autorem i realizatorem pomysłu, polegającego na tym, żeby tego polityka, przetrzymywanego bez sensu w areszcie „wystawić” jako kandydata w ostatnich wyborach na Prezydenta Warszawy, co oznaczałoby, że będzie kandydował „zza krat”. Miałem na to (łatwo udowodnię) zgodę samego zainteresowanego. W sztabie wyborczym, który zgromadziłem w tej sprawie, znalazły się osoby „z klucza”: dwóch wiceszefów ugrupowania uruchomionego przez tego polityka oraz sekretarz tego ugrupowania, nieformalnie, ale „planowo” pełniący rolę „zastępującego”. I dwie osoby niepolityczne, czyli ja i kolega sprawdzony w działaniach organizacyjnych. Z powodów dla mnie „niezrozumiałych” co najwyżej trzy osoby z tego sztabu działały normalnie, planowo, co najmniej dwie działały w oczywisty sposób na szkodę tego przedsięwzięcia;
  7. Organizacyjnie-logistycznie ten pomysł „prawie wypalił”, ale rzeczywistym powodem tego, że ów polityk nie kandydował, jest formalny ostracyzm ze strony służby więziennej, wspierany przez działania Państwowej Komisji Wyborczej: w odpowiedzi na ten ostracyzm zaryzykowałem pogróżki wobec PKW, związane z jej oczywistym łamaniem prawa (przestępstwo przeciw wyborom). Wobec wyniku głosowań (trzeci kandydat na Prezydenta Warszawy uzyskał niecałe 3% głosów) odstąpiłem od dochodzenia praw wyborczych „mojego” kandydata, bo groziło to pieniactwem;
  8. Jednocześnie „przedłużyłem” ten wątek: z oczywistych powodów zaproponowałem, aby ten więzień sumienia – wspominany tu polityk – w wyborach parlamentarnych poszedł w kierunku instytucji Społecznego Rzecznika Praw Człowieka i Obywatela (kilka moich obszernych notek). W międzyczasie ów polityk wyszedł za kaucją na semi-wolność i – skoro nie podjął tematu – przestałem mu to proponować, nie porzucając wątku;
  9. Jako ktoś, komu zabrakło kilku dni, aby zostać powołanym do roli animatora Rady Gospodarczej wspomnianego ugrupowania (aresztowano tego polityka „o kilka dni za wcześnie”) – rozwijałem zagadnienie spółdzielczości, i czynię to do dziś w setkach artykułów i notek, ostatnio wczoraj (27 czerwca), niech Czytelnik sam nabierze zdania: https://publications.webnode.com/news/rodzaje-wlasnosci-i-co-z-tego-wynika/ . W tym samym kierunku działałem w roli Dyrektora Generalnego Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej i w kilku innych rolach;
  10. Moja najnowsza inicjatywa w dziedzinie samorządności-spółdzielczości – i niewątpliwie ostatnia, bo okaże się skuteczna – to wykorzystanie „patentu” rozpostartego na zapisach trzech ustaw (o spółdzielczości, o spółdzielniach socjalnych, o wolontariacie i pożytku publicznym), które w określonej koniunkcji dają niewyobrażalny potencjał organizacyjny: jak dotąd nie znalazłem wystarczającego (odpowiednio spolaryzowanego) wsparcia żadnego środowiska, choć paplam ozorem na lewo i prawo. Poczekam, nie śpieszy się. W ogóle z wiekiem jestem coraz bardziej cierpliwy, choć chyba powinno być odwrotnie…?;

Mam wrażenie, że w sprawie samorządności, spółdzielczości, rozwiązań politycznych i gospodarczych, a także na poziomie lojalności-przyzwoitości, zachowuję się poprawnie. Nie kłamię, nie zdradzam, nie kręcę. A często jestem niezasłużenie odpychany…

I oto polityk, o którym cały czas jest tutaj mowa – ogłasza w ciągu miesiąca „po areszcie” dwa listy do przyjaciół, aktywistów i współpracowników. Oba fajne, koleżeńskie, ambitne w zamierzeniach. Ten drugi – wczoraj.

Przeczytałem uważnie, ponieważ znalazłem tam akapit, opisujący jakąś bliżej nieokreśloną grupę przeciwników-nieprzyjaciół, a przecież powinienem znać takie osoby, skoro byłem przez długi czas „na bieżąco”. Tknęło mnie…

Wspomnę jeszcze, że moje doświadczenie z epizodu Nowej Lewicy jest naprawdę fatalne: była ona prawie na pewno infiltrowana przez drugorzędnych miłośników „intryg służbowych”, a ja na przykład doświadczyłem oskarżeń, że pod fałszywym „nickiem” pluję na „wodza”. Powtórzyło się to w przypadku KPiORP (Sierpnia’80). Zaznaczmy, że ani Nowa Lewica (dziś RSS), ani KPiORP, ani Sierpień’80, ani Zmiana – to nie były (nie są) giganty polityczne, zagospodarować mogły i mogą określoną niszę i ubogacić krajobraz polityczny, ale to wszystko. Ich atutem jest (była) autentyczność, a kiedy jej brakuje – osiągają poparcie na poziomie 1-2 procenta. Dowodów – bez liku. Powodem tej niszowości jest ich mała soczystość, połebkowe potraktowanie tego co uwiera większość elektoratu, czyli problem zamożności (biedy) i problem podmiotowości politycznej (braku silnego akcentowania racji społecznej). To oznacza, że „penetracja-infiltracja” tych ugrupowań nie jest niczym ważnym, była i jest dokonywana przez aparat państwowy i rozmaitych amatorów – „w czasie wolnym”. Wyłącznie potrzebom nowego nad-suwerena Polski zawdzięczamy opresję i trzyletni areszt na polityku, o którym tu cały czas mowa. Jego osobisty dramat jest faktem, ale jego znaczenie polityczne – jak dotąd – śladowe. Życzę mu większego.

Otóż zauważony przeze mnie akapit jego listu brzmiał tak, że postanowiłem sprawdzić, czy to nie jest tak, że ktoś z jego otoczenia robi mi – jak zwykle po amatorsku i bez sensu – koło pióra. Wiem, to dowód na moją próżność: tu się dzieją sprawy, a ja tylko o sobie myślę. Ale sprawdzić – nie zawadzi.

Więc dałem w komentarzach do tego drugiego listu taką uwagę:

>>Jan Herman Mając na uwadze dwa ostatnie spotkania (jedno przypadkowe) z Mateuszem - i jednocześnie "niezrozumiały" dla mnie brak bieżącego kontaktu z nim mimo starań i jasnych zapowiedzi - biorę do siebie poniższy akapit jego listu (jego autorstwo wnoszę z okoliczności i użytego języka): >Z całą pewnością w okolicach ZMIANY pojawili się także ludzie, których nigdy nie powinniśmy do naszego środowiska dopuścić. Prowokatorzy, awanturnicy, podżegacze, jednostki z zaburzeniami emocjonalnymi. Ci, którzy nie mają czystego sumienia i nie zachowali podstawowych zasad lojalności. Ci, których nasi przeciwnicy próbowali wpuścić w nasze szeregi, muszą wiedzieć: znamy was, wiemy o was, nie damy się wam więcej oszukać i manipulować. W przyszłości niezbędne zaś będzie otoczenie wszelkich struktur kordonem bezpieczeństwa, aby personalne błędy z przeszłości nigdy więcej się nie przytrafiły<. To oznacza, że usuwam się z pola optycznego Mateusza, bez urazy, ale też bez "modlitwy o zauważenie". Do dziś nie czułem się ani "nasłany", ani "prowokatorem". Ale - najwyraźniej - sam siebie nie znam<<

Moje zdanie na temat tego polityka i jego sytuacji wyraziłem dwa razy dobitnie. Kilkadziesiąt chyba tygodni temu napisałem o jego politycznym otoczeniu używając słowa „stuk” (w slangu służb – amator złowiony do współpracy za byle co). A kilka dni temu napisałem, że jest on – po opuszczeniu aresztu – bardziej zniewolony niż był za kratami, bo starannie podporządkowuje się nieludzkim warunkom zwolnienia, łamiącym jego oczywiste prawa człowieka i obywatela.

To, że słowem „stuk” naraziłem się bardzo konkretnym ludziom z jego otoczenia, z których niektórzy robią wciąż to samo w różnych ugrupowaniach – to dla mnie pestka. Bardziej mnie boli, że odebrał moje „piszczykowe” uwagi o zniewoleniu jako prowokację, przepychanki z PKW za awanturnictwo, gotowość akcji w PKiN jako brak zrównoważenia – dowodzi (w moim przekonaniu), że postawił na konstelację polityczną, która go wessie w topiel. Tym bardziej, skoro praktycznie zerwał ze mną – szkoda mi jego inicjatywy, którą ustawia w roli niszowej. Jeśli się mylę – to się mylę.

A dlaczego sądzę, że przytoczony akapit był o mnie, i to „inspirowany” przez „wiadome osoby”? Z prostej przesłanki. Gdyby nie chodziło o mnie – to po moim przytoczonym komentarzu do listu byłby zwykły, koleżeński telefon w stylu „nie pieprz, głupolu”. No, nie było takiego telefonu, i nie było niczego podobnego. Więc teraz nawet jeśli będzie – to nie będzie. Nigdy nie oczekiwałem wdzięczności, ale – uwaga – nie oczekiwałem aż takiej niewdzięczności. Tyle…

Nie obnoszę się z tą niewdzięcznością. Po prostu ją odnotowuję.

A skoro jest tam, w tym gronie „niezłomnych”, aż takie stężenie osób gotowych mnie przegryźć na zakąskę (chyba że ów polityk sam sobie mnie wymyślił takiego) – to rzeczywiście czeka Zmianę długi marsz. W nieznane…