Rodzaje własności i co z tego wynika

2019-06-27 12:25

 

/elegia o spółdzielczości, na wieczną rzeczy pamiątkę/

Tytułowe rozważania o rodzajach własności (potencjału wytwórczego) możnaby zamknąć w trzech słowach oddających najbardziej banalną  systematykę: PRYWATNA, NOMENKLATUROWA, KOLEKTYWNA.

Własność prywatna oznacza społeczne przyzwolenie (np. środowiska, otoczenia społecznego, zaangażowanych-uwikłanych) na to, by właścicielska osoba albo grupa na bieżąco, wciąż od nowa określała najważniejsze parametry wspólnego gospodarowania: co będziemy wytwarzać, jak, czyimi nakładami pracy i innych czynników, na koniec: jak będziemy dzielić owoce wspólnego trudu

 

Własność nomenklaturowa oznacza społeczne przyzwolenie na to, by najważniejsze parametry wspólnego gospodarowania definiowano w trybie politycznym (poprzez ustrój zawiadowany przez administrację), a władzę wykonawczą – niekiedy z odpowiedzialnością za wynik-owoc wspólnego trudu – sprawowały wyłonione w tym politycznym trybie kadry oddane takiej polityce

 

Własność kolektywna oznacza, że powstaje oddolny, suwerenny podmiot gospodarujący, którego majątek (tzw. czynniki wytwórcze) należy do kolektywu zebranego (skrzykniętego) dla wspólnego gospodarowania, i jako oddane do wspólnej puli są niezbywalne w innym trybie niż poprzez wspólną, dobrowolną, uzgodnioną bez żadnych upoważnień decyzję całego kolektywu

 

Ostatecznym, w pełni suwerennym decydentem oraz beneficjentem uruchomienia własności prywatnej jest właściciel i wskazane przez niego osoby (czasem poprzez wdrożone mechanizmy)

Decydent (nomenklatura) w tej formule nie jest suwerenny (podlega mechanizmom politycznym), ale dąży wciąż od nowa do tego, by być beneficjentem „pierwszej kolejności”, ponad inne racje

Decydentem

 

Żaden z tych trzech rodzajów własności czynników wytwórczych nie występuje obecnie w czystej postaci. Hybrydowość praktycznych, zainstalowanych rzeczywiście rozwiązań, polega na następujących zabiegach właścicielskich:

Prywatny właściciel jest poprzez rozwiązania polityczne zobligowany dwojako: płaci daninę podatkową w ramach tzw. redystrybucji społecznej (odpisy imienne na rzecz funduszy bezimiennych), a także jest obligowany do aktywowania redystrybucji szczególnej poprzez własne”, wewnętrzne odpisy na rzecz załogi

Nomenklaturowy właściciel jest poprzez rozwiązania polityczne zobligowany do przeznaczenia całości dochodu na fundusze społeczne, których dobór-zestaw jest eklektyczny, „łączy” rozwiązania regulujące podział na modłę sektora prywatnego ale też rozwiązania na modłę kolektywną, szczególnie beneficja dla załogi i dla osób bliskich członkom załogi

Kolektywny właściciel jest poprzez rozwiązania polityczne zobligowany do odpisów natury prywatnej i nomenklaturowej, a z tego co zostanie musi zrealizować swój „program”, dla którego został zwołany i namówiony na utworzenie niezbywalnej puli: to potrójne obciążenie tworzy śmiertelny klimat gospodarczy wokół spółdzielczości

 

Aby zrozumieć, na czym polega „genocyd”, którym dotknięto (na pewno w Polsce) kolektywizm-spółdzielczość – trzeba się uciec dwa razy do czegoś, co się nazywa „studium przypadku”.

STASZICOWIZNA

Stanisława Staszica nie trzeba chyba nikomu przedstawiać bliżej. Ale na wszelki wypadek zapiszmy w jego „kartotece”, że zrobił niebywałą karierę jako „ekspert polityczny”, dobrze wpasowany w realia swoich czasów i swojego miejsca na ziemi. Jako dojrzały polityk i postać prominentna w Polsce zrozumiał coś, czego dotąd nie rozumie większość polityków i prominentów: skuteczność „kontroli” (ogarniania spraw) maleje zarówno w miarę oddalenia od tych spraw (mierzonej w kilometrach i w szczeblach zarządzania), jak tez w miarę powiększania się grona zaangażowanych-uwikłanych. Dziś to jest już kanon logistyki, a przynajmniej prakseologii (T. Kotarbiński i naśladowcy), ale nadal nie jest to mądrość na bezpośrednim wyposażeniu dowolnych „władz”. Żadne szczegółowe (np. podatki), tym bardziej władcze (ręczne sterowanie, kontrole, penalizacja) mechanizmy nie poradzą na tę oczywistość. To jest „przyrodzone”.

Doszedłszy do tego, a będąc jednocześnie postacią zwyczajnie szlachetną – porwał się Staszic na bezprecedensowy eksperyment: pośród rzeczywistości feudalnej utworzył enklawę „samorządności przez spółdzielczość”. Wyłożył swoje dobra hrubieszowskie jako „wpisowe” (fundusz założycielski) i oddał bezpowrotnie we władanie ludzi, których uznał za zdolnych do wykształtowania w sobie nowych, nieznanych im dotąd kompetencji. Kto jeszcze nie wie o co chodzi – niech przerwie lekturę i się douczy, ja zaś tylko „rzucę”: Rolnicze Towarzystwo Wspólnego Ratowania się w Nieszczęściach, założone w roku 1816, a dzieła zniszczenia tej pierwszej dojrzałej inicjatywy przed-spółdzielczej dokonała – uwaga – władza socjalistyczna (PRL), rekwirując majątek (niezbywalny!), formalnie zaś jakimś dekretem z roku 1951. W dobie kolektywizacji!

KRAJ RAD

Idea „samorządności przez spółdzielczość” jest ideą polityczną, wywiedzioną z marksowskiego zawołania „zrzeszenie zrzeszeń wolnych wytwórców”. Mówimy o trzech warunkach do spełnienia: wolny wytwórca (czyli dysponent umiejętności-potencjału wytwórczego, mający na wyposażeniu suwerenność, minimum zobligowań systemowo-ustrojowych), zrzeszenie mutualne (grupa osób pozostających wobec siebie w relacjach partnerskich, przewodząca „środowisteczku” w postaci osób podopiecznych-bliskich), zrzeszenie szerokie (stowarzyszenie zrzeszeń mutualnych, kultywujące rozwiązania partnerskie-kooperacyjne na meta-poziomie organizacyjnym).

Te trzy warunki – to minimum-minimorum spółdzielczości.

Warunków tych nie planowano przestrzegać w państwie nazywanym Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Nie wspierano, a wręcz poddawano opresjom wolnych wytwórców, stawiając na uprzywilejowanie proletariusza. Proletariusz to ktoś, kto poprzez rozwiązania systemowe nie jest w stanie oszczędzić nawet na najbliższą przyszłość, przez to umykają mu zdolności i skłonności nazywane ogólnie przedsiębiorczością, a wykształca się chytrość roszczeniowa, spryt rwaczy.

Nie wspierano, a wręcz tępiono wszelkie zrzeszenia mutualne, nie dające się poddać kontroli (ogarnięciu) przez „dyktatorów proletariackich”. Nie trzeba od razu sięgać po memento „tambowszyzny”, wystarczy pojąć, jak wielką ofiarę z elementarnych praw człowieka i z najbardziej oczywistych praw obywatelskich ponieśli mieszkańcy ZSRR od początków przebudowy ustrojowej, polegającej głównie na uczynieniu wszystkich proletariuszami (wedle powyższej definicji).

W miejsce meta-zrzeszeń wprowadzono ściśle sformalizowane organizacje zobligowane do realizacji misji państwowej (w ramach tej misji: opresja wobec wolnych wytwórców i prześladowania zrzeszeń mutualnych). Nie było żadnego, literalnie żadnego powodu, by ktokolwiek, kto czuł się jeszcze wolnym wytwórcą, a przynajmniej odczuwał czar wolnej wytwórczości) – owe rygorystycznie upaństwowione organizacje postrzegał jako swoje, oddolne, jako „Pietro” samoorganizacji społecznej.

POLSKA SPÓŁDZIELCZOŚĆ MIĘDZYWOJENNA

Polskie międzywojnie stało spółdzielczością. Polegało to na tym, że rodziły się liczne zrzeszenia zrzeszeń wolnych wytwórców, garnęli się do nich proletariusze (pozbawieni możliwości realnego oszczędzania). Było aż kilkadziesiąt form samoorganizacji ekonomicznej, z których najważniejsze to kasy chorych, towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych, ochotnicze straże pożarne, grupy składkowe (z czasem zapomogowo-pożyczkowe), towarzystwa samopomocy, inicjatywy oświatowe, kooperatywy zaopatrzeniowo-konsumpcyjne, spójnie mieszkaniowe, pierwowzory „ogrodów pracowniczych”, świetlice-parki jordanowskie, spółdzielnie produkcyjno-usługowe czy rolnicze „grupy producenckie”, itd., itp. Każda z kilkudziesięciu formuł takich jak powyższe – miała po kilkadziesiąt, kilkaset i więcej konkretnych manifestacji, organizacji, podmiotów.

Jest oczywiste, że obszar ten „zagospodarowywał” ruch socjalistyczny i ruch ludowy, niekiedy duchowieństwo, miejscami – samo-organizacje żydowskie. W tych bowiem środowiskach zachowany był jeden z trzech podstawowych warunków: mutualny potencjał samo-organizacyjny.

Słabością – nie decydującą, ale jednak –przedwojennego tygla spółdzielczego, mimo naprawdę znacznego wsparcia ze strony ideologów i mimo bagażu dobrych praktyk sięgających okresu zaborów, była niezdolność do kreowania meta-organizacji zachowujących „oddolność”, czyli takich, w których kierownictwo jest służebne wobec zrzeszeń mutualnych. Otóż kierownictwa rozmaitych pan-organizacji spółdzielczych wolało obstawiać się w rolach politycznych, roszczeniowych wobec Państwa. Może była taka potrzeba, może taki stan samo-świadomości ruchu.

Na szczęście – II Rzeczpospolita zajęta była najpierw spłacaniem długu za niepodległość (czyli czynnym antybolszewizmem), porachunkami z Litwą i z Ukrainą, a potem zaprowadzaniem sanacji – więc suwerenność kooperatystów ograniczona – sprawdzała się, przyjęła się.

Najwyższym organem całej spółdzielczości międzywojennej stała się Państwowa Rada Spółdzielcza, instytucja o szczególnym spółdzielczo-rządowym charakterze. Szacuje się, że przed wybuchem II wojny światowej co piąty obywatel RP był członkiem jakiejś spółdzielni, a w Polsce działało ich około 16 tysięcy. 

SPÓŁDZIELCZOŚC ZA CZASÓW PRL

Niestety, po wojnie przyszedł zły czas dla polskiego kooperatywizmu, choć miał on duży potencjał. Spółdzielnie całkowicie podporządkowano polityce państwa, więc zatraciły swój samorządny i społeczny charakter. Wiele osób utraciło jakikolwiek wpływ na działalność w swoich spółdzielniach, a w efekcie masowo przestano utożsamiać się z nimi. Zwyciężyła formuła „pracownik spółdzielczy – ale nie spółdzielca”.

Po roku 1944/5 było już jasne, że Kraj Rad nie powstał, nie sprostał wyzwaniu, i trudno będzie go utworzyć. W ZSRR pracowano usilnie nad tym, aby rozwiązania rzeczywiste i opinia publiczna nastawione były na zwalczanie kułactwa, inicjatywy prywatnej, spontanicznych inicjatyw lokalnych. W związku z tym obejmowano państwową, medialną, policyjna anatemą wszelkie odruchy spółdzielcze – a w ich miejsce instalowano w przestrzeni publicznej łże-spółdzielczość.

Mimo to Polska – nawet ta gomułkowska, z narodowym akcentem „polskiej drogi do socjalizmu” – powtarzała krok-za-krokiem „błędy” radzieckie: nie honorowała oddolnych zrzeszeń mutualnych, a szczebel meta-organizacyjny oddała nomenklaturze partyjnej.

Stopniowo, na pewno poprzez decyzje odgórne – wracały do rzeczywistości gospodarczej rozmaite inicjatywy mutualne, samorządność gospodarcza. Tyle że nastawiona na samo-organizację cechową, izbową, na tzw. „wolne zawody” (artyści, prawnicy, eksperci, rzemieślnicy), a nie na spółdzielczość.

W PRL dominowała – od początków aż po „sztandar wyprowadzić” – własność nomenklaturowa. Przypomnijmy zatem powyższą tabelkę:

  1. Własność nomenklaturowa oznacza społeczne przyzwolenie na to, by najważniejsze parametry wspólnego gospodarowania definiowano w trybie politycznym (poprzez ustrój zawiadowany przez administrację), a władzę wykonawczą – niekiedy z polityczną, a czasem sądową odpowiedzialnością za wynik-owoc wspólnego trudu – sprawowały wyłonione w tym politycznym trybie kadry oddane takiej polityce;
  2. Decydent (nomenklatura) w tej formule nie jest suwerenny (podlega mechanizmom politycznym), ale dąży wciąż od nowa do tego, by być beneficjentem „pierwszej kolejności”, ponad inne racje;
  3. Nomenklaturowy właściciel jest poprzez rozwiązania polityczne obligowany do przeznaczenia całości dochodu na fundusze społeczne, których dobór-zestaw jest eklektyczny, „łączy” rozwiązania regulujące podział na modłę sektora prywatnego ale też rozwiązania na modłę kolektywną, szczególnie beneficja dla załogi i dla osób bliskich członkom załogi;

Takie ustawienie ustrojowe spółdzielczości – czyniło ją zakładnikiem świata polityki, nomenklatury, a jednocześnie wyzwalało w „kierownictwie spółdzielczym” najbardziej paskudne odruchy „prywatyzacyjne”, wspierane przez „ruch spółdzielczy”, który pełnił rolę „centrali związkowej” zarządów rozmaitych spółdzielni. Te zaś przestawały być spółdzielniami sensu-stricte, tylko stawały się całkiem prywatnymi-grupowymi biznesami, co łatwo jest udowodnić na przykładzie „spółdzielczości” mieszkaniowej.

Powiedziawszy do końca: tzw. sektor spółdzielczy, obejmujący mieszkalnictwo, rolnictwo, drobna wytwórczość i usługi, w tym edukacyjne – był ekonomiczną, ale też społeczną zmorą PRL, degradując fenomen spółdzielczości w oczach opinii publicznej.

CZASY NAJNOWSZE

III RP zrobiła wszystko, by utrwalić wszelkie „spółdzielcze” patologie – albo wprost uśmierzyć działalność spółdzielni. Cóż przeszkadzało oddać osiedla mieszkaniowe czy PGR-y – tym którzy pracowali bezpośrednio albo byli współwłaścicielami substancji? Zajadłość ideologiczna!

Ratunkiem wydawała się spółdzielczość socjalna, koncept socjalistyczny w zadęciu, ale w skutkach – powielający biznesowo-prywatna formułę udającą spółdzielczość.

Pochwała – tępa i bezkrytyczna – świętego prawa własności, wciąż nie przeszkadza władzom wszelkiego autoramentu w reżyserowaniu (i czerpaniu z tego beneficjów) transferu dobra publicznego w ręce prywatne.

CÓŻ ZATEM CZYNIĆ WYPADA

Trzeba wykorzystać istniejącą formułę prawną spółdzielczości socjalnej dla realizacji dwóch etapów ścieżki upodmiotowienia Suwerena:

  1. Cywilizowane zabezpieczenie socjalne (istnieje – mój, JH – koncept 5+2, gdzie „5” oznacza, symbolicznie, Podłogę, Koszulę, Posiłek, Gazetę, Bilet, a „2” oznacza permanentną edukację przez całe życie oraz usługi medyczne dające rzeczywiste poczucie „zaopiekowania”) – koncept ten w moim przekonaniu o dwa nieba przerasta „plusy”, rzeczywiste i obiecywane, cieszące się takim przecież wzięciem;
  2. Odrodzenie przedwojennego „kultu samoorganizacji” opartej na mutualnych towarzystwach kooperatywnych, co oznacza – współcześnie – spółdzielczość socjalną nastawioną na niewielkie liczebnie (kilka osób) samorządne grupy usługowo-wytwórcze, pracujące statutowo na rzecz swoich bliskich, czyli na „środowisteczko”: rozrost takiej spółdzielni (komunarnej) obligowałby do podziału;

Jeśli ortodoksyjnie przestrzegać tak opisanej „komunarności” – można wywołać (nawet bez wsparcia politycznego) falę spółdzielczości mutualnej.

Jest to zadanie dla dwóch tradycyjnych sieci społecznych: proletariackiej (obejmujących rozmaite odłamy wykluczonych) oraz wiejsko-rolniczej (funkcjonującej poza czystym biznesem).

Konstytucyjnym wsparciem tego konceptu jest Art. 20 Konstytucji. Społeczną przesłanką – jest trwałość (właściwie już dziedziczność” rozwarstwienia w Polsce na beneficjentów ustroju i proletariat.

Czyż trzeba więcej?

OBCHODY ŚWIĘTA SPÓŁDZIELCZOŚCI

/cytuję https://www.kalbi.pl/miedzynarodowy-dzien-spoldzielczosci /

Międzynarodowy Związek Spółdzielczy proklamował obchody Dnia Spółdzielczości już w 1923 roku (w każdą pierwszą sobotę lipca). Obchody miały na celu upamiętnienie powstania organizacji w 1895 roku, ale i zwiększyć świadomość na temat spółdzielni i promować spółdzielcze, ponadnarodowe wartości solidarności, efektywności ekonomicznej, równości oraz pokoju. Bardzo ważnym elementem tej inicjatywy było również utrzymywanie partnerskich stosunków pomiędzy światowym ruchem spółdzielczym a rządami, samorządami czy organizacjami międzynarodowymi. Ta idea została wsparta w 1994 roku przez Zgromadzenie Ogólne ONZ, które ustanowiło International Co-operative Day na tę samą datę. 
 
Obchody MDS odbywają się na poziomie międzynarodowym, krajowym i lokalnym. Z okazji tej Międzynarodowy Związek Spółdzielczy i ONZ proklamują hasła kolejnych obchodów i wydają odpowiednie posłania. Oto lista wybranych haseł : 
 
- Dzięki spółdzielniom nikt nie jest wykluczony 
- Spółdzielnie – zdolność do działania na rzecz zrównoważonej przyszłości. 
- Wybierz spółdzielnie, wybierz równość 
- Spółdzielnia - silne przedsiębiorstwo na czasy kryzysu 
- Przedsiębiorstwa spółdzielcze budują lepszy świat. 
- Młodzi, przyszłość spółdzielczości 
- Wartości współpracy i zasady odpowiedzialności społecznej przedsiębiorstw 
- Społeczeństwo i spółdzielnie: troska o wspólnotę 
- Spółdzielnie a promocja zatrudnienia 
- Spółdzielnie i globalizacja gospodarki 
- Spółdzielnia na rzecz Światowego Bezpieczeństwa Żywnościowego 
- Stulecie ICA i kolejne 100 lat współpracy międzynarodowej