Znalazłem słowo!

2014-02-08 18:35

 

Kiedy „się zaczęło”, myślałem że jestem jedyny, który wietrzy podstęp. Nie wiedziałem, że w Parlamencie Aleksander Małachowski, Ryszard Bugaj czy Karol Modzelewski kładli się „Rejtanem” przeciw szokowemu pakietowi towarzysza Leszka B. O działaniach Prof. Kieżuna wiedziałem niewiele, poza tym profesorskich fachowców od zarządzania trochę nie doceniałem, może poza Krzysztofem Porwittem, zajmującym się planowaniem gospodarczym.

W każdym razie, choć w 1990 roku założyłem firmę i gwałtownie się rozwijałem  międzynarodowo (po czym upadłem sobie) – nawet jako prezes w wolnych chwilach wieczornych siadałem na XVII piętrze PKiN wypisując recepty na ulepszenie Transformacji. Miałem o niej jak najgorsze zdanie, choć wszystkimi dorosłymi miotała wtedy ta szczególna adrenalinka, rozpostarta między „ojejku, jak to teraz będzie” a „no, chłopy, wreszcie można po swojemu”. Jeszcze nie byłem skomputeryzowany, więc udowodnić mogę jedynie szpargałami rozsianymi w różnych miejscach.

Od czasu „Internetu w każdym domu” sieję antytransformacyjny defetyzm, a sama Transformacja i jej geniusze dostarczają mi dzień-w-dzień argumentów, choć sami z tych argumentów wyciągają wniosek typu „co się czepiasz, jest dobrze”.

Mniej-więcej od 14 roku życia, kiedy to przedwcześnie zostałem licealistą i zacząłem startować w olimpiadach uczniowskich (w podstawówce startowałem tylko w  matematyce, a teraz w kilku dziedzinach) – dałem się uwieść takiej oto opinii, że francusko-śląski górnik prowadzi PRL ku przyszłości nieznanej, ale jasnej i wesołej, na co dowodem miały być fabryki domów, mały fiat, drogi szybkiego ruchu i dziesiątki innych drobiazgów. Nie wiedziałem – skąd żak z powiatowego ogólniaka i w dodatku harcerz ma wiedzieć – że ta „prosperity” jest zżerana przez pożądliwość nomenklatury, przez marnotrawienie pożyczonych pieniędzy, przez przeinwestowanie, przez wirus długu, przez poważne problemy budżetowe (ktoś pamięta akcję „szukamy 20 miliardów”?). Czy można się dziwić, że kiedy zaoferowano mi (i moim rodakom oraz krajowi) świetlaną przyszłość rynkowo-demokratyczną – nabrałem wątpliwości, zwłaszcza że gołym okiem było widać, jak to nie (nie) ma do programu Solidarności czy ustaleń Okrągłego Stołu?

Po 25 latach podchodzenia do tematu z różnych stron, po kilkuset wypowiedziach w formie artykułów, referatów, notek (czasem nudnych i napuszonych nie do zniesienia) – wpadłem na słowo ORPHAN. Oczywiście, to nie jest słowo mi obce, ale nie stosowałem tego do opisywania ustroju, dominującego w Polsce.

ORPHANIA to ustrój, który wbrew oficjalnym enuncjacjom i wbrew Konstytucji zagania ludzi i podmioty życia publicznego do monopolistycznych boksów. Niby rozbito boksy „komunistyczne” (PGR-y, Zjednoczenia, monopartyjność), ale natychmiast w ich miejsce potworzono (lub zaimportowano) nowe, „lepsze”. I nie pozwala się ludziom żyć poza takimi monopolami, ktoś kto uwierzył w Rynek – przegrywa z wszechobecnym monopolem.

A w monopolu człowiek traci swoją podmiotowość, swój przymiot przedsiębiorczości. Bo awans, kariera, a choćby zwykłe funkcjonowanie w monopolu to całkiem inna filozofia niż edukacja rynkowa. Człowiek jest jakoby sierotka w rodzinie zastępczej. I kiedy rodzina go porzuci, albo zostanie rozbita, kiedy nagle zabraknie nad nami systemowego decydenta – zostajemy jako te sieroty porzucone, „wimpy”. Monopole zaś są wszech-obecne: biznes, życie artystyczne, polityka, administracja, finanse, gdziekolwiek wstąpisz – najpierw monopol. A dopiero potem jakieś około-monopolowe imitacje.

Niebawem 25 rocznica oficjalnego uruchomienia Transformacji (moim zdaniem zaczęła się ona w końcówce rządów Zb. Messnera). Zrobię wszystko, by uszczęśliwić Ludzkość moją autorską wersją oceny prześwietnej rzeczywistości naszej. Z użyciem tego słowa właśnie.