Zgiełk

2020-03-14 20:35

 

Mamy czas rwetesu. Rozmawiam przez telefon z kolegą z małego powiatu, a poprzez telefon rozmówcy słyszę jakiś wrzask: kolega przechodzi obok kamienicy, w której kobieta przez otwarte okno dostaje szału na całe miasteczko. Albo: obok miejsca-dzielnicy stołecznej, gdzie przebywam – jest wyłączony na potrzeby epidemiologiczne szpital, pod którym zbierają się spanikowane rodziny chorych i gapie. I tak w całym pewnie kraju. O internecie czy zakupowej fali już nawet nie wspominam...

Jeszcze jako nieletni harcerz, a potem jako kandydat na żołnierza-dowódcę, nauczyłem się, że w niektórych sytuacjach trzeba się „spolaryzować”, poddać komendom upoważnionych, samoograniczyć swobodę własną,  aby nie przyczynić się do chaosu. Właśnie to są sytuacje, w których najgłupsze nawet zarządzenia „z góry” maja tę przewagę, że dotyczą wszystkich i w ten sposób są tym niezbędnym ładem. Wtedy nie więc wtedy ma czasu na „nierazbierichę”.

Naprawdę. Wrzeszczącą kobietę uciszyłbym co najmniej słowem stanowczym, gromadzący się tłum spanikowany – rozproszyłbym „grzecznie”. Bo paniką nic nie wskóramy, poza samonakręcaniem się kosztem otoczenia i owego ładu. Potem, jak minie zagrożenie (może nawet przegięte) – będzie czas na ocenę, kto się jak zachował. Teraz nie, nawet jak boli.

Wyobraża sobie ktoś awarię na kopalni, podczas której każdy jest mądrzejszy od sztygarów? O ładzie zatem mówię, nawet jeśli potem sztygara powiesimy.

Tak rozumiem obywatelskość

Jan Gavroche Herman