Zaklęte rewiry finansowe

2011-02-16 05:56

 

W filmie „Zaklęte rewiry” bohater, Roman Baryczko (młodziutki M. Kondrat) zatrudniony jako trzeciorzędna pomoc kuchenno-kelnerska, zostaje straszliwie zrugany przez szefa kuchni za to, że niedojedzonego kotleta chciał wyrzucić do śmietnika wraz z innymi resztkami. Zapamiętałem sobie zdanie: „U mnie kotlet trzy razy przejdzie przez kuchnię, zanim wyląduje na śmietniku” (albo podobnie).
Zrozumiałem, że szefa kuchni (zresztą, wszystkich innych w filmowym hotelu Pacyfik) nie obchodzi klient, tylko jego kasa, której jak najwięcej i przy najmniejszym „wkładzie własnym Pacyfiku” ma klient zostawić. Do podziału między kucharzy i kelnerów, wedle hierarchii. Coś takiego jak usługa, jakość, rzetelność, zadowolenie i dobro klienta – to sprawy trzeciorzędne. Nie zaprzątające uwagi załogi hotelu.
Kiedy przyglądam się znanym sobie „od kuchni” sprawom kredytowo-pożyczkowo-grarancyjno-ubezpieczeniowo-komorniczo-windykacyjno-sądowym – przywołuję sobie wciąż naukę powziętą za pomocą wspomnianego filmu.
Najgorszym klientem kredytodawcy czy pożyczkodawcy jest taki, który regularnie spłaca raty, terminowo wywiązuje się ze swoich zobowiązań, bez żadnej pomyłki, bez żadnej niedoróbki, bez żadnego omsknięcia. Spłaca – i żegna się. Dramat! Jednorazowy interes zaledwie!
Toż to jest równoznaczne z konsumentem Pacyfiku, który z apetytem oczyści talerz do spodu, żadnych niedojadków nie zostawiwszy. Nie da się niczego powtórnie przepuścić przez kuchnię!
Klient dla systemu finansowego jest bezcenny! Trzeba go wyssać wielokrotnie, do szpiku, wtedy dopiero jest zysk!
Polecam tym, którzy właśnie zawierają jakąś umowę w systemie kredytowo-pożyczkowo-grarancyjno-ubezpieczeniowo-komorniczo-windykacyjno-sądowym: niech zauważą, że serdeczna uprzejmość żarzy się tam do momentu, kiedy pisemnie potwierdzimy swoją wolę konsumpcji (złożymy zamówienie – powiedzieliby w Pacyfiku). Potem już sprawy nie są we władaniu klienta.
Otóż, to!
Pod pozorem zabezpieczenia się przed oszustami, system opracowuje niezliczone pułapki na klienta. Wielokrotne zastawy zabezpieczające, podstępne zapisy w treści, itd., itp. Właśnie zapoznaję się z przypadkiem, kiedy klient banku chciał pożyczyć na samochód. Zapłacił:
1.      Prowizję (nie wiadomo komu);
2.      Ubezpieczenie samochodu (oczywiste);
3.      Ubezpieczenie kredytu (umowa ubezpieczalni z bankiem, ale płaci kredytobiorca i jeszcze będzie od tego płacił procenty, ale treści tej umowy nie zna!);
Dodatkowo podpisał i dostarczył:
4.      Weksel;
5.      Zgodę na ściągniecie z niego („jakby co”) sumy 4 x wartość samochodu;
6.      Umowę przewłaszczenia samochodu;
7.      Poręczenie poręczyciela;
8.      Dane identyfikacyjne samochodu;
Dodajmy, że to kredyt bezgotówkowy, system traktuje klienta jak dzieciaka, żadnych pieniędzy do ręki! Podpisz zobowiązania, pokaż nam cały swój potencjał, resztą my się zajmiemy.
Odtąd bank i jego sojusznicy, uwierzcie mi, modlili się, by kredytobiorca popełnił błąd. I popełnił: stracił pracę i wszelkie stałe źródła dochodów.
Co powinien zrobić bank? Po stwierdzeniu niewypłacalności odebrać samochód i/lub zwrócić się do poręczyciela.
Co dalej, jeśli nadal pozostaje nieściągalny dług? Zwrócić się do ubezpieczalni, wziąć od niej końcówkę niespłaconą przez kredytobiorcę, zamknąć temat oddawszy wcześniej weksel.
A co w rzeczywistości zrobił bank?
Odczekał kilka lat (lecą odsetki), sprzedał dług firmie windykacyjnej i oddał jej weksel! I to nie koniec! Firma windykacyjna jeszcze odczekała (procenty) i – uwaga: RAZEM Z UBEZPIECZYCIELEM – pobiegła z wekslem do sądu! Na sumę prawie 3 x wartość samochodu (łaskawcy, mogli 4 x).
Skąd w tej sprawie ubezpieczyciel ścigający dłużnika? Przecież ubezpieczyciel nie wywiązał się ze swojego własnego zobowiązania (chyba że jest sztuczka w umowie między nim a bankiem), poza tym nie ma się on nijak do dłużnika (nie z nim zawarł umowę, tylko z bankiem)!
A sąd najpierw wystawia nakaz zapłaty, a dopiero potem pyta dłużnika, czy ma jakieś zarzuty.
 
*             *             *
Nie mam żadnych wątpliwości, że wszystkie te działania mają uzasadnienie w jakichś przepisach i procedurach. Ale cała sprawa na kilometr cuchnie z góry przygotowaną pułapką, w którą wpadają liczni frajerzy.
Rzecz w tym, że dłużnik nadal nie ma pracy (nie, nie ukrywa dochodów, ma życiowego pecha). Ale poręczyciel ma niezłe dochody i tu jest pies pogrzebany! Gdyby bank zrobił to co oczywiste: odebrał samochód, resztę odzyskał od ubezpieczyciela – poręczyciela (i weksla) nie byłoby w sprawie! Dlatego bank nie realizuje korzystnych dla klienta procedur, tylko „nie zamyka sprawy”, aby poręczyciel i weksel pozostały w obrocie prawnym.
Podkreślmy, że pod względem formalnym ich wniosek do sądu osadzony jest na wekslu, a nie na długu, którego już dawno nie powinno być! Dlatego w materiałach sądowych nie ma umowy ubezpieczenia kredytu (bank-ubezpieczyciel). Tu nie ma cwaniactwa kredytobiorcy: po to ubezpieczyciel bierze składkę, żeby w 0-1-kowym schemacie pokrywać bez szemrania szkodę, a dopiero niezależnie od tego dochodzić, czy klient go nie oszukuje.
Rzecz zatem – choć bank umył ręce – odbywa się w porozumieniu banku, windykatora i ubezpieczyciela, a w przyszłości komornika (jest kilkudziesięciu co najmniej komorników przewijających się w podobnych sprawach, specjalizujących się w nich niemal, np. jeden działa w Grodzisku Mazowieckim).
Doradziłem temu ściganemu kredytobiorcy, żeby podszedł do sprawy tak, jakby obejrzał „Zaklęte rewiry”. Niech nie dyskutuje „wewnątrz” pułapki na niego zastawionej, bo „oni” mają tu wprawę, wciągną go w swoją grę i zadepczą. Natomiast jeśli uda się udowodnić, że pułapka była celowo spreparowana, zanim jeszcze ów kredytobiorca pojawił się w banku, że wpadło w nią w identyczny sposób wiele osób – wtedy jest szansa, bo pojawiają się „haki” w postaci lichwy, wyzysku, doprowadzenie do nieprawidłowego rozporządzenia mieniem, łamania prawa bankowego i ubezpieczeniowego.
Sprawa w toku.
PYTAM: system kredytowo-pożyczkowo-grarancyjno-ubezpieczeniowo-komorniczo-windykacyjno-sądowy jest po to, by witaminizować i mnożnikować naturalną żywotność gospodarczą – czy może po to, by drenować i wysysać z ludzi wszystko, do szpiku?
Obstawiam to drugie.
Tak powinno być w każdym banku?
 
 

 

 

PS
Dopisuję po komentarzu na innym portalu:
 
Prawo POWINNO zawsze chronić słabszego. Słabszego, czyli na przykład mającego taką słabostkę, że kiedy jest w podbramkowej sytuacji, traci racjonalność, zmysł gospodarski.
Tymczasem ten - pożal się boże - system bankowy (ubezpieczeniowy, finansowy, budżetowy, itp.) właśnie na tej słabości żeruje, to ona jest celem, a nie USŁUGA, jaką pierwotnie był kredyt.
Bank i ubezpieczyciel w tym przypadku nie świadczy usługi, tylko wyłuskuje z wnyków tego, kto dał się w nie złapać.
I o tym jest ta notka.

 

 

 

 

Kontakty

Publications

Zaklęte rewiry finansowe

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz