Zaczynam człowieka nie lubić

2020-04-07 11:10

 

Nazywam go od jakiegoś czasu Wielebnym. Bo jest z „kurialnego wymiaru” Krakowa, bo pozuje na wzorowego chrześcijanina, bo sprawia wrażenie, jakby robił „coś jeszcze” poza tym co robi na widoku.

Pomijając jego obszerniejszą biografię – ostatnio wykazał się nieeleganckim „refleksem” i przeniósł się z „dystryktu” euro-biurokratycznego do „dystryktu” patriotyczno-chadeckiego (chadekiem to chyba jest, takim miary kurialnej właśnie).

A całkiem ostatnio – udało mu się odnieść małe zwycięstewko w bezpośrednim starciu z Prezesem.

Kiedy pisałem notkę wczorajszą ( po raz trzeci o honorowym wyjściu z „kałabani” wyborczo-epidemiologicznej (https://publications.webnode.com/news/po-raz-trzeci-i-ostatni-wyjscie-honorowe-aksamitny-gambit-prezydencki/ ), zawarłem tam prorocze sformułowania:

>> 

W tej paskudnej grze nieoczekiwanie rolę „mędrca” przejmuje polityk śliski i nijaki, piąta kolumna opozycji, do którego pasuje jak ulał przydomek „Wielebny”. Przyjdzie czas na odrębną notkę o nim, teraz niech wystarczy spostrzeżenie, że ma on najwyraźniej naturę jemioły: zagnieździć się w cudzym, odessać, rozkwitnąć jego kosztem i przenieść się na kolejny podatny grunt.

Nie wiem, co ugrał w wieczornej rozmowie z Prezesem, ale skoro jest siódma rano i jeszcze nie ma komunikatu – to znaczy, że wycisnął  niego resztki żywotności i kilka chwil trzeba na to, by poustawiać nową scenografię.


<<

I nie pomyliłem się. Wielebny strzepał pyłek z nienagannie skrojonego „gajera” i oświadczył, że skoro wybory muszą się odbyć w trybie-formule nadzwyczajnej – to on wysiada i zostawia na posterunku Panią „Emilkę”, inaczej koleżankę Jadzię.

Tak naprawdę to dał do zrozumienia, że poddaje się w rywalizacji  Delfinarium o schedę po prawo-prawej stronie sceny politycznej. Ileż to ja notek napisałem: będziecie żałować, żeście tak „z buta” traktowali Prezesa, bo Delfin i jego ludzie – to dopiero są gagatki! To oni uruchomili polską inkwizycję-opryczninę-maccartyzm, to oni stworzyli spec-grupy Bondów, Hejterów, Nad-Elektorów, Wndykatorów, opanowali główne media i biznesy nomenklaturowe.

Kiedyś Prezes pogonił Delfina, ale ten nie odpuścił, wrócił z gangiem podobnych sobie i teraz jest dominatorem politycznym. Zatem rychło przeredagujcie swoje anty-prezesowskie notki i memy oraz wierszyki , bo kiedy w nich podmienicie słowo Prezes na słowo Delfin – staną się one celniejsze, bliższe rzeczywistości.  

 

*             *             *

Chyba domyślam się, o co poszło Prezesowi w nocnej rozmowie wczoraj z Wielebnym: został Prezes postawiony przed ultimatum (postaw mnie na czele formacji, odsuń Delfina) – a Prezes tego nie wytrzymał, choć też przerażają go wyczyny Delfinarium. Nie będzie mi tu spadochroniarz platformerski dyktował ruchów politycznych.

Dziś Internet lubuje się w odtwarzaniu filmiku: Wielebny próbuje wejść w „zasięg wzroku” Prezesa i dopiero wtedy się ukłonić – a Prezes go zwyczajnie olał, jak szczyla zwykłego. Mógł utargować mniej, a utargował nic i jeszcze zeszmacił swój gajerek.

Tyle że zostawił własny element scenografii, wspomnianą panią „Emilkę”.

 

*             *             *

Tak czy owak – ogłaszam (chyba jestem pierwszy) koniec formacji. Wielebny – gdyby był mniej sobą (jemiołą) – mógł próbować kontynuacji, chociaż obyczaje krakowskie są nieco bardziej wawelskie niż saskie. Delfinarium rozpirzy wszystko w drobny mak, bo im do niczego jest potrzebna inteligencka maniera egzaltacji, patriotyzmu, wrażliwości społecznej. Oni są stworzeni do zwycięstw bez oglądania się na jakiekolwiek maniery. W pysk i nożem. Co najwyżej nagramy delikwenta „gwoździem” i tak go spreparujemy, że zmiękną mu kończyny.

Koniec, bo Prezes ma już teraz tylko jeden wariant, czyli nie ma wariantów, jest smutniejącym obserwatorem autozagłady. I tak wyszedł na swoje: przeszedł całą Solidarność i Transformację odciskając na nich swoje niepodobne do innych piętno. Ale pomnika już mu nikt nie wystawi, jeden wystarczy…

To dlatego zaczynam nie lubić Wielebnego. Myślał, że jest twardy i szarżował, ale to nie jego natura, poślizgnął się na własnej skórce. A wraz z nim – wywinęły kozła ostatnie nadzieje na powrót normalności nad Wisłę, w jej stołecznym odcinku.