Zaczęły się kalkulacje, psu na buty

2020-06-23 08:10

 

Gdzież podziały się czasy, kiedy głosująca część elektoratu (nie więcej niż połowa uprawnionych) miała wytyczoną jasną i logiczną ścieżkę postępowania: w pierwszej turze wybór (niepełny, bo z podanej z zewnątrz listy), w drugiej turze plebiscyt (wybór mniejszego zła, przeczenie własnemu sumieniu)!?! Najpierw odruch serca, a w następnym kroku – interes…?

Na przykładzie kandydatów lewicowych widać, że raj się skończył. Gdyby głosowania odbyły się w 10 maja, do „wyboru” byłby jedynie preparat lewico-podobny, produkt zastępczy, testowany na uwięzi amator kwaśnych jabłek, najwyraźniej nie rozumiejący, jak wygląda prawdziwe życie człowieka pracy, zajęty egzaltacjami „progresywistycznymi”, dający przedstawienia zastępcze, zbierający ostatecznie poparcie marginesu poszukiwaczy ciekawostek oraz „sytych” pamiętających dawne chwały.

Zresztą nie tylko świat pracy i wykluczonych został okradziony w wyboru. Ludowcy przestali być siłą kunktatorską, lokalną nomenklaturą, ich żelazny elektorat przechodzi na pozycje „miastowe”, z gruntu sobie obce, a to co dotąd było ich treścią namacalną – staje się „cepeliadą”. No, i Sajmon, który mówi nam już „dobranoc”, pora spać.

Ktokolwiek liczył na to, że pod żyrandolem pojawi się tym razem mąż stanu – został wciągnięty w wir dwuplemienności, jeszcze bardziej zawziętej, niż w kilku poprzednich kampaniach. Do wyjaśnienia pozostaje już tylko powód, dla którego Prezes zgodził się na ryzykowną dla swojego faworyta roszadę w obozie przeciwnika, okaże się zapewne poniewczasie, że „deal” jest głębszy i rozbudowany międzynarodowo. Trwa wciąż przecież chińsko-amerykańska batalia o kształt Ziemi i wszystko wskazuje na to, że ten nasz piękny, europopodobny, helleńsko-rzymsko-germański ład zostanie uratowany przez „barbarzyński orient”, potraktowany z wyższością nawet przez oświeceniowych proroków europeizmu już dwa stulecia temu, ale jako jedyny upierający się, że świat powinien być jednak okrągły, harmonijny, pełen umiaru, nieplemienny.

 

*             *             *

Trochę zabawnie wyglądają ostatnio naprędkie skłony i przysiady tych wszystkich entuzjastów Biedronia, próbujących teraz zachować twarz i powagę, mając nareszcie do wyboru dojrzałego i stabilnego Wielkopolanina, choć przecież nie-idealnego, to jednak robiącego za chodzące zaprzeczenie testowanego dotąd preparatu lewico-podobnego, wmawianego dotąd wszystkim jako „nadzieja młodych i różnych”. Tak, on jest „starej daty”, ale tego właśnie brakowało Suwerenowi, nie nadążającemu za tą całą migającą nowoczesnością, któremu nikt przed Witkowskim nie proponował ekonomicznych rozwiązań przyjaznych światu pracy, tej najemnej również.

Polskę i bez tego czeka wielka rekonstrukcja mentalna. Zabawne określenie Kisiela, że „socjalizm to najkrótsza droga od kapitalizmu do kapitalizmu” – już przestaje śmieszyć, po dwupokoleniowym szoku transformacyjnym. Ta zdecydowana większość Suwerena”, która mimo ratunkowego socjalu stacza się w rozmaite i wciąż nowe, wciąż bardziej bezpowrotne wykluczenia – któregoś dnia dojrzeje do oczywistej prawdy, że jakikolwiek dostatek pochodzi z ich pracy codziennej, a nie z „górnozaworowej” polityki.

Dzień, w którym ta prawda stanie się na powrót do bólu oczywista – będzie dniem sądnym dla wszelkiego cwaniactwa, mającego dziś wszędzie patologiczna większość. Całe to towarzystwo stanie się z chwili na chwilę ani potrzebne, ani sprawne, ani szanowane. Ludzie odkryją, jak paskudna jest wszelka polityka – i sami sobie poukładają puzzle, odsuwając tych fachowców od siedmiu boleści daleko od miejsc decyzyjnych i konsumpcyjnych.

To nie jest wcale odległa przyszłość. Przybliżają nam ją w ekspresowym tempie takie pajace, jak Bonżur-Wrangler, Długopis-Adrian, Cherubin-Pretensja, Show-Sajmon, kontynuatorzy tego samego teatrzyku w którym próbują jeszcze łapać frekwencję Donald i Kaczor, Muszka i Wielebny, Kanclerz i Sofia, a wraz z nimi cały pluton podstarzałych satyrów i nimf.

 

*             *             *

Tu przerwał, lecz róg trzymał: wszystkim się zdawało, że on nadal gra jeszcze – a to echo grało…