Z dziejów rwactwa dojutrkowego

2012-11-03 10:41

 

Rozróżniam między Przedsiębiorczością i Rwactwem Dojutrkowym. Przedsiębiorczość – to skłonność do działania na własne ryzyko i na własny rachunek – na rzecz zaspokojenia potrzeb środowiska, w którym Przedsiębiorczość (taka a nie inna właśnie) się zrodziła i w którym jest ukorzeniona. Zysk przedsiębiorcy jest pochodną jego przydatności dla środowiska, w którym się ukorzenił. Natomiast Rwactwo Dojutrkowe funkcjonuje w trybie „skubnij, zyskaj i znikaj”: nie ma tu mowy o korzeniach, o interesie środowiska, o środowiskowej specyfice, o dobru ogólnym: liczy się każda okazja by zyskać, nie oglądając się na nic, nawet wbrew dobru ogólnemu.

W polskiej gospodarce ostatnich 25 lat Rwactwo Dojutrkowe wypiera, ruguje Przedsiębiorczość, ale w tak przebiegły sposób, że każe siebie zwać Przedsiębiorczością, zgłasza też pretensje natury moralnej i kulturowej do tego, by obdarowywano je (Rwactwo) specjalnymi prawami, koniecznie sformalizowanymi.

Należę do ludzi, którzy w latach 80-tych byli już wystarczająco dorośli, by przyglądać się niektórym procesom bez zbędnej egzaltacji. Pamiętam zatem swoje ówczesne refleksje – delfina ekonomii – nad narodzinami i błyskawiczną karierą spółki o nazwie Zespoły Usługowo-Wytwórcze AGROTECHNIKA. W roku jej powstawania – ja zostawałem przewodniczącym ogólnopolskiego ruchu kilku tysięcy studenckich kół naukowych i tyluż tzw. młodych pracowników nauki, współzakładałem też Akademię Młodych (ruch klubów dyskusyjnych, ośrodków myśli różnorakiej, itd., itp.). Dziennikarzowi, który mi wtedy podsunął mikrofon do twarzy, ogłosiłem wtedy właśnie do kamery: nasz socjalizm, co go tu w pocie czoła budujemy, nie jest wcale realny, jak się go zwać zwykło, tylko jest to socjalizm domniemany.

Na tę moją opinię – jeden z gwoździ do trumny mojej kariery – wpłynęła między innymi zasłyszana – ale z pierwszej ręki – wiedza o mechanizmach finansowych, w tym o sensacyjnych prowizjach, wypłacanych „menedżerom” w spółce Agrotechnika, działającej pod politycznym patronatem W. Świrgonia. Były to czasy – dziś już świat w tej sprawie stanął na głowie – kiedy bardzo dbano o to, aby podstawowym źródłem dochodu człowieka była praca własna. Kiedy zatem „agrotechniczni” zaczęli pobierać wynagrodzenia w milionach, a przeciętna wypłata wynosiła wtedy około 15 tys. złotych – mieliśmy do czynienia z szokiem: gdyby nie „krysza” Waldemara, sekretarza KC PZPR – takie rozwiązanie nie miałoby szans.

Żeby było śmieszniej, pakiet większościowy udziałów Agrotechniki wykupił wkrótce nie kto inny, tylko Andrzej Gąsiorowski, znany lepiej z tego, że był udziałowcem spółki ART-B, ikony rwactwa dojutrkowego. A wykupił (za darmo, ale z obowiązkiem przekazywania dużych sum na cele statutowe ZMW), bo skończyła się „krysza”, a zaczynały się kontrole. Dziś zresztą jeden z byłych prezesów Agrotechniki – pod niemal identyczną nazwą – pokazuje, że w tej firmie byli nie tylko rwacze i cwaniaczkowie, ale też porządni przedsiębiorcy.

Jadwiga Staniszkis uważa Agrotechnikę za pierwszą dużą spółkę nomenklaturową (patrz: jej książka „Postkomunizm”). Ja zaś – zachowując proporcje – dopisuję do tego: to pierwszy „punkt zapalny”, zarzewie polskiego Rwactwa Dojutrkowego, początek lawiny nieszczęść polskiej gospodarki.

To samo środowisko zręcznych „mieszaczy”, żerujących na młodzieży ludowej, uruchomiło spółkę Agrobank SA. Pomińmy historię tego banku, idźmy do jego zmierzchu. Ze sporządzonego na koniec września 1994 roku bilansu Agrobanku wynika, że wszystkie jego udziały w innych firmach mają łączną wartość 7, 47 mln zł (74, 7 mld starych złotych) , co stanowi niespełna 2 proc. wartości wszystkich aktywów banku. Zdecydowana większość – 6, 42 mln zł (64, 2 mld starych złotych) – to udziały afiliacyjne, tj. powyżej 50 proc. Wydawać by się mogło, że Agrobank kontroluje więc większość z tych firm. Nic bardziej złudnego. W rzeczywistości jest to władza wyłącznie nominalna, bowiem w większości spółek kluczowe decyzje podejmują prywatne osoby lub podmioty od Agrobanku niezależne. Temu ostatniemu przypadła tylko rola dostarczyciela kapitału. Warto dodać, że kiedy powstawał Związek Banków Polskich – „agrobankowcy” grali tam nie-ostatnie skrzypce.

Nie jestem dziennikarzem śledczym, nie wykorzystam ani mojej pamięci, ani moich notatek, aby odkrywać ścieżki karier tych kilku tysięcy pionierów Rwactwa Dojutrkowego, choć kilkanaście osób z tej listy zna(łe)m osobiście. Np. domyślam się, na czym polegała różnica między Profusem a Gudzowatym. Podsumuję tylko, że dziś sektor Rwactwa dominuje w gospodarce polskiej, na pewno wyalienował się wobec Przedsiębiorczości: wyobcował się z niej, przeciwstawił, stał się wobec niej przemożny, a do tego swoiście „niezastępowalny”. To z tego powodu panuje powszechne „ludowe domniemanie”, że uczciwie dziś biznesu nikt nie robi. Czyli: niby wszystko jest „lege artis”, ale wiadomo, że pod skorupą legalistyczną są plugawe interesidła.

Przykład?

We wczorajszym artykule sygnowanym przez M. Błańską i M. Wiśniowskiego opisany jest ze szczegółami raport, jaki firma inwigilacyjno-detektywistyczna sporządziła dla firmy Polkomtel. Z raportu wynika, że Polkomtel w sądowym sporze z abonentem (użytkownikiem telefonu) przygotowuje sobie argumenty poprzez inwigilację tego człowieka, jego rodziny, kontaktów towarzyskich, kontrahentów, przy czym 99% zleconego zadania – to nakłanianie do działań nielegalnych, na które są w polskim prawie paragrafy. Tak właśnie działa rwacz dojutrkowy, kiedy ktoś mu wypomina jego szalbierczą działalność (a tej w Polkomtelu nie brakuje). I czyni to bezkarnie, bo czymże będą (jeśli będą) kary dla menedżerów i ewentualne odszkodowanie?

Nota bene: właśnie ze względu na wspomnianą alienację sądzę, że takie firmy trzeba po prostu rozwiązywać, np. nacjonalizować. Nie dlatego, że mam mózg aparatczyka partyjnego, tylko dlatego, że w taki sposób buduje się w Polsce Mega-Neo-Totalitaryzm, w którym nie liczy się żadna racja inna niż racja państwowa i racja nomenklatury. Nie łudźmy się: to, że Polkomtel jest firmą „prywatną” – to tylko „złudzenie optyczne”.

Rwactwo Dojutrkowe często opisuję to jako „sektor” wyzuty z Deontologii (wymóg rzetelności zawodowej zawartej np. w ślubowaniach, przyrzeczeniach, np. w przysiędze Hipokratesa), Utylitarności (wymóg bycia w swym działaniu użytecznym, uwzględniania dobra publicznego i wartości uznawanych za naczelne, wyrażanych np. w misjach, preambułach, choćby w konstytucji), Charytoniki (wymóg troszczenia się o wszystkich, którzy nie radzą sobie w rzeczywistości, przywracanie im „pionu”, włączanie na powrót do mainstreamu). To tam „produkuje” się Homo Sacer (człowiek zniewolony), opisany przez Agambena w godnej polecenia książce „L'uomo senza contenuto” („Człowiek bez zawartości” ,1970,). To tam wykuwa się ryt, jaki przechodzą nawet wolontariusze „przedsięwzięć pozarządowych”, np „owsiakowcy”: nieważne, jak wielkimi literami pisane są wzniosłości Orkiestry, ważne, że macie robić dokładnie to co nakazał idol i tak jak on zarządził, nie inaczej, wam niech wystarczy, żeście się zwolontaryzowali w tak medialnym dziele”. Piszę to przy całym szacunku dla menedżerskich zdolności i samozaparcia Jerzego.

Śmiem twierdzić, że Rwactwo Dojutrkowe – w odróżnieniu od Przedsiębiorczości – jest dziś pupilem Ustawodawcy i pieszczochem Państwa, które z Rwactwa czerpie realne korzyści „systemowe”, a jego urzędnicy i funkcjonariusze – korzyści prywatne, osobiste, indywidualne.