Z dziejów hunwejbinizmu polskiego

2018-06-26 07:17

 

Najśmieszniej się robi, kiedy sobie uświadomimy, że hunwejbini maoistowscy byli średnio 2 razy młodsi od dzisiejszych hunwejbinów polskich.

Słownik Języka Polskiego podaje: hunwejbinizm, to radykalny ruch polityczny, którego członkowie, zwłaszcza młodzi fanatycy, bezwzględnie zwalczają przeciwników wszelkimi środkami. Ja bym w tej definicji zamienił słowo „ruch” na określenie „obyczaj hejterski”, bo ruchem hunwejbinizm już nie jest, jeśli gdziekolwiek był.

Samo słowo dotarło do nas z maoistowskich Chin, gdzie określenie Hóng Wèibīng oznaczało Czerwoną Gwardię, a zrodziło się na jednym z pekińskich uniwersytetów.

Zauważmy więc „niezbędnik” hunwejbinizmu: żywiołowość zaspokajająca młodzieńczą awanturniczość (poszukiwanie przygody, szukanie guza, wyżycia się), młodo-inteligenckość (nie jest to żywioł fabryczny czy zamiejski), inspiracja polityczna okraszona uproszczoną (zwulgaryzowaną) ideą (w chińskim przypadku – maoizmem).

Dużo czasu „czytankowego” poświęcam ostatnio trzem fenomenom stanowiącym patologię władzy: inkwizycja, oprycznina, maccartyzm. Na użytek niniejszej notki dodam antyżydowskość. Wszystkie cztery projekty polityczne (ten czwarty w Europie miał odsłonę średniowieczną i hitlerowską) były wydumane i sterowane „odgórnie”, ale nie nabrałyby „mechanizmu samonapędzającego”, gdyby ich nie wsparła bezinteresowna żywiołowość, i gdyby nie okrasił ich młodo-inteligencki serwilizm.

Każda „władza” ma parkinsonowską (biurokratyczną), selekcyjną skłonność do fraktalnej ekspansji opartej na pogardzie i dyskryminacji nie-władzy (fraktal – to samopowielająca się, samopodobna struktura materialna lub organizacyjna), ale jeśli nie dostanie wsparcia ze strony spontanicznego żywiołu masowego – sztywnieje i zastyga pozbawiona „ducha”. Dopiero kiedy dostanie wyposażona w pierwiastek rhizomalny – staje się żywiołowa, można powiedzieć: lotna niczym błyskawica (rhizoma – to dosłownie korzeń-pnącze, a symbolicznie – spontaniczny bezład).

Mao – umyślając Rewolucję Kulturalną – zadbał o to, by „najlepsi z najlepszych”, czyli młodzież uczelniana, znaleźli na poły chuligańską platformę wyżycia się, dania upustu swojej młodo-inteligenckości. Dziś to już żadna nowość: dowolne ugrupowanie polityczne ma swoją „młodzieżówkę”. I dowolna społeczność ma swojego Pawkę Morozowa. Pawieł Morozow, syn Trofima, będąc w wieku szkolnym „podpowiedział” nauczycielom, a potem władzom, w jaki sposób w jego rodzinnej miejscowości omija się bolszewickie regulacje dotyczące obrotu żywnością, a ta zdrada „kuchni procederu) przyniosła represje wobec sąsiadów, a nawet domowników Pawki. Dzisiejsze młodzieżówki partyjne również często przypominają „hodowanie żmij we własnym łonie”.

W Polsce hunwejbinizm pojawił się jako import bolszewicki. Był sterowany odgórnie, np. poprzez junacką Służbę Polsce („obowiązek powszechnego przysposobienia zawodowego, wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego młodzieży celem włączenia twórczego zapału młodego pokolenia do pracy nad rozwojem sił i bogactwa Narodu oraz celem rozszerzenia systemu wychowania narodowego, przedłużenia kształcenia i wychowania młodzieży poza okres obowiązku szkolnego”).

Podstęp polegał na władczo-patologicznym kopiowaniu dawniejszych rozwiązań jordanowskich (projekt dra Henryka Jordana), w ramach których niezamożna młodzież otrzymywała do dyspozycji – z opieką dorosłych – świetlice samokształceniowe, parki zabaw i ćwiczeń, szkolenia skautowsko-strzeleckie, posiłek.

Im dalej od II Wojny – tym starsi stawali się polscy hunwejbini. Za Gierka powstała federacja organizacji młodzieżowych (ZHP, ZSMP, SZP i ZMW), w której wodzili rej ludzie całkiem zaawansowani wiekowo (górna granica przynależności – to było 30, a nawet 35 lat). Transformacja owocowała „zakonami”, czyli formacjami „kadrowymi” i zarazem „wodzowskimi”, z których emanowała nadgorliwość patriotyczna (LPR), rewolucyjna (MS), nowo-ludowa (FML), alter-ludowa (Samoobrona), nowo-lewicowa (Krytyka Polityczna) i kilkanaście innych, z których dwie formacje okazały się najsilniejsze i najbardziej hunwejbińskie, choć z najwyższą średnią wieku: środowisko Fundacji Batorego (promujące ideę „społeczeństwa obywatelskiego”) i środowisko Porozumienia Centrum (promujące alter-transformacyjne odnowienie Państwa). Czytelnik obeznany z tymi żywiołami wie, że dalece uprościłem ten model.

Oczywiście, żadna z tych formacji nie szła otwarcie w „kibolstwo”, ale nagonka i lincz – wobec tak licznych organizacji – powoli stawały się narzędziem „zwykłej” polityki.

Dziś hunwejbinami opozycji pragną być KOD i „ruchy miejskie” (dobrze byłoby, żeby rozumiały swoją rolę), a hunwejbinizm wspierający formację rządzącą łączy w sobie zapiekłości „pradawnych” atrakcji znanych jako Inkwizycja (walka z herezją), Oprycznina (walka z „antywładzą”) oraz Maccartyzm (walka z „komuną”).

Przez moment miałem wrażenie, że PiS-owską formacją hunwejbińską jest Ruch Kontroli Wyborów, który zrzeszał (masowo) „osoby chętne do udziału w niezależnej, dodatkowej kontroli wyborów, poprzez odpowiednie szkolenia, zachęcanie do zgłaszania się do funkcji członka obwodowej komisji, męża zaufania lub wolontariusza, weryfikującego protokoły głosowania w komisjach i przekazywania ich do RKW w celu niezależnego, alternatywnego zliczania głosów”. Ktoś jednak w PiS-owskiej centrali przegapił tę okazję, a w zamian zajęto się pomnikami, nazwami ulic, ugrupowaniami lewicowymi, zezwoleniami na wiecowanie i manifestowanie, pokazówkami w stylu opresji wobec Dra Mateusza Piskorskiego czy najść na „podejrzane” domy i biura, w ogóle „antyruskością”. Ostatecznie PiS-owską Służbą Polsce został IPN, co w komitywie z przebudowywanym aparatem przemocy-przymusu stanowi mieszankę obosieczną.

Wystarczył epizod z mistrzostwami piłkarskimi fruwającymi po Rosji, by Polska medialna zauważyła świat nie-wrogo traktujący rosyjską kulturę, codzienność, i w ogóle rosyjskość, co spowodowało żenujące odzywki polskich oficjeli w rodzaju „to nieprzyzwoite oglądać Mistrzostwa”.

Powtarzam: gdybym doradzał formacji rządzącej – zalecałbym postawić na RKW. Ale już przepadło, nie zarobię.

Najśmieszniej się robi, kiedy sobie uświadomimy, że hunwejbini maoistowscy byli średnio 2 razy młodsi od dzisiejszych hunwejbinów polskich. I że w polskich szeregach aktywni są nawet sędziowie „najwyżsi”, porzucający „ustawową” bezstronność dla idei nie zawsze klarownych…