Wzajemnictwo, Gromadnictwo, Komunarność

2016-01-15 06:29

 

Uprzedźmy od razu, że chodzi o konserwatywne formuły uspołecznienia, obywatelstwa. Kiedy mówimy tu o konserwatyzmie, to mamy wgląd w taki zestaw wartości i postaw, jaki opisują pojęcia: ojczyzna, rodzina, wspólnota, patriotyzm, wiara, kościół, samopomoc, tradycja, niezłomność, konsekwencja, doskonalenie, posłuszeństwo, wychowanie-formowanie, lojalność, stałość, hierarchia, patronat, mecenat, godność, szlachectwo, ordynacja, bóg, moralność, itd., itp.

Zaznaczmy też, że są to formuły „bliskiego obcowania”, dojrzewające w bezpośrednio się obserwujących, ucierających, kontrolujących, uczących, samosądzących społecznościach. Instytucje społeczne są tam odruchowe, elastyczne (choć zasady są zasadami), pojmowalne przez wszystkich jednako. Pojęcie samorządności nie jest znane na poziomie werbalno-komunikacyjnym, ale sama samorządność ma się świetnie, a jeszcze lepiej, jeśli lokalne wspólnoty przyjmą do wiadomości, że gdzieś „ponad” jest nad-wspólnota zajmująca się wyższymi sprawami, które trzeba pokornie „utrzymać” własnym trudem. Samorządność ta oparta jest zresztą na instytucji Swojszczyzny, czyli wzajemnej akceptacji między wspólnotą a jej członkiem, rodziną, grupą, a akceptacja ta oznacza umowę zawierająca wzajemne oczekiwania, możliwości i ich wymianę.

Najłatwiejszą jest formuła Wzajemnictwa. Jej ekonomicznym wymiarem jest programowa cherlawość instytucji Własności: wszystko co nie jest cieleśnie osobiste i intymne (odzież, potomstwo, pamiątki) – jest właściwie wspólne, choć istnieją elementy prywatności (np. odrębne lokum mieszkalne dla rodziny). To oznacza, że wspólne są posiłki, praca, praktyki religijne, debaty „planistyczne”, wydarzenia „sądownicze” i święta. Niekiedy narasta hermetyczny język i ceremoniał, a nawet ryty przejścia-awansu-degradacji. Oczywiście, mowa o „ordotoksji” wzajemniczej, znane nam przykłady wzajemnictwa to kasy zapomogowo-pożyczkowe, kasy chorych, ubezpieczenia wzajemne, kooperatywy spożywcze i wytwórcze oraz mieszkaniowe. Podkreślić tu należy, że jeśli próbujemy w jakiś symboliczny, a nie daj boże praktyczny rozdzielić ludzkie jestestwo i codzienność na to co wzajemnicze i na to co „normalne” – to abdykujemy z konserwatyzmu, więc to co uprawiamy jako wzajemnictwo – jest atrapą. Atrapowość takiego wzajemnictwa objawia się poprzez kolektywną podmiotowość „planistyczną”, ale gubi całą mutualność, nieodzowną w formule wzajemniczej. Wspólnota wzajemnicza jest w najgłębszym sensie tego słowa Organizmem, a jej codzienną przestrzenią praktyczną jest jej Ustrój. Organizm – to nosiciel Życia (metabolizm, prokreacja, biopolityka), ale na tyle zespolony, że w miejsce „społecznego podziału pracy” (ustanowionego umową lub regułami) jest „organiczny podział funkcji” (zadany przez Naturę). Eliminacja któregoś z organów (narzędzia odpowiedzialnego za wiązke funkcji) trwale „inwaliduje” Organizm. Słowo „ustrój” jednoznacznie wprowadza nas w sferę biologiczną. Jeśli to ma być ustrój polityczny – to chodzi o „samonośną” konstrukcję społeczno-polityczną, żyjącą własnym życiem, dla której karmą jest Naturalna Żywotność Ekonomiczna i Przedsiębiorczość, a owocem – ład polityczny. To wszystko powoduje, że przystąpienie do wzajemniczej wspólnoty – ale też opuszczenie jej, np. poprzez zwykłą śmierć – to najważniejsze dla niej wydarzenia.

Nieco mniej mutualne jest Gromadnictwo (A. J. Toynbee rozróżnia Gemeinschaft i Gesselschaft, Gromadnictwo jest w połowie między tymi stanami). Podkreślmy, że treść pojęcia „mutualność” (ang.: mutuality) to „identyczność relacji każdego z każdym”, „braterstwo w ramach wspólnoty”, „domowość stosunków międzyludzkich”. Otóż Gromadnictwo – oparte na wspólnocie jakiegoś kryterium doboru, np. wedle wieku (pokolenia), wyznania, rasy, zakotwiczenia urbanistycznego, etnosu – we wszystkich znaczeniach pojęcia „mutualność” idzie na kompromis z „życiem”, z „codziennością”. Gromady organizują się hierarchicznie, dopuszczają funkcjonalną rozdzielność prywatnego i wspólnego, godzą się na pluralizm poszczególnych domów, czyli miejsc, gdzie gromadzony jest ludzki dorobek życiowy i ćwiczone elementarne umiejętności społeczne. Jednym słowem: gromady nie żyją wspólnie, tylko ustanawiają liczne wspólne instalacje: przedszkola, kasy, stada, pojazdy, stałe przedsięwzięcia, zarząd infrastrukturą. Dopuszczenie obszarów prywatnych oznacza pogodzenie się z wewnętrzną konkurencyjnością (wzajemnictwo ją tłumi) oraz zróżnicowaniem statusu, w tym majątkowo-dochodowego. W miejsce nieco lekceważącego dystansowania się Gromady do Mutualności – wprowadza ona element zastępczy w postaci „zakonu”. Mowa o najbardziej wtajemniczonej, może przy tym egzaltowanej pod-wspólnocie, nadającej ton Gromadzie poprzez rozmaite misteria. Misterium rozumiemy tu jako socjatryczny dramat, niecodzienny obrzęd-ceremoniał, uciekający się do symboliki i rytuały, aby przekazać symboliczne znaki tego, iż całość wspólnoty żyje w dyskretnym i subtelnym towarzystwie świata lepszego, doskonalszego, piękniejszego, prawdziwszego, sprawiedliwszego. Nie sposób – mówiąc o „zakonie” – nie zauważyć nieuchronnego „kapłaństwa” jako formy komunikowania się owego „zakonu” z całością wspólnoty.

Komunarność – to pojęcie zupełnie nowe, prosto z fabryki pojęć. Mamy do czynienia z rozmaitymi konstelacjami ludzkimi: rodzina, sąsiedztwo, wspólnota, firma, organizacja, klub, towarzystwo, społeczność, itd., itp. Każde ze słów wymienionych w poprzednim zdaniu ma kulturowo inne znaczenia zależnie od kultury-cywilizacji: na przykład pojęcie Rodziny inaczej jest zbudowane w Arabii, inaczej w Chinach, inaczej w Amazonii, inaczej w Europie, inaczej w Japonii, inaczej pośród Aborygenów, inaczej w Indonezji, a jeszcze inaczej u Eskimosów (np. inuitów czy nieńców). Ale jest coś wspólnego: to tutaj napotykamy Metaforę (gr. μεταφορά), czyli uspołeczniony, kolektywny, zbiorowy, publiczny obraz rzeczywistości, najczęściej sprowadzony do zgrabnej przenośni, o którym powszechnie wiadomo, że nie jest dosłowny, nie odzwierciedla „w skali 1:1” tego co rzeczywiste – ale za to współtworzy przestrzeń objaśniającą to co doświadczalne, wszechobecne. Jakąkolwiek konstelację ludzką znajdujemy wokół – zawsze jest ona wyposażona w co najmniej jedną Metaforę, która ową konstelację konstytuuje. Taką metaforą dla rodziny może być „nazwisko” (w domyśle: nazwisko dobre, bo nasze), dla sąsiedztwa – adres (w domyśle – dobra lokalizacja, a przynajmniej „nasza” lokalizacja), dla firmy – marka, dla organizacji – misja, dla klubu – forma aktywności sportowej, twórczej, towarzyskiej, dla środowiska – opinia, tradycja. Metafora przydaje ludzkim konstelacjom komunarności: można i zapewne trzeba ją rozumieć jako elastyczną, wciąż „pracującą” łączność jednostki z ową konstelacją, przy czym jednostka raz jest bliżej (internalizuje, przyswaja, mocno żyje tą konkretną metaforą), innym razem oddala się, osłabia przywiązanie własne do metafory, a tym samym do konstelacji. Niekiedy przybiera to postać apostazji albo nawrócenia: oddalanie się od konstelacji człowiek racjonalizuje brakiem zaufania do metafory (do jej prawdziwości, realności, praktyczności), albo przeciwnie (człowiek doznaje urzeczenia, a nawet olśnienia metaforą). Przesłanki komunarności znajduję w H. Plessnera koncepcie „conditio humana”.

Samo słowo „komunarność” zapożyczyłem, a właściwie podwędziłem od Nikity Kadana, artysty-malarza ukraińskiego, członka grupy „R.E.P.”. Grupa ta powstała w 2004 roku na Ukrainie w czasie Pomarańczowej Rewolucji. Członkowie grupy pracują kolektywnie, R.E.P. nie posiada formalnego lidera. Praca nad projektami tej grupy oparta jest na wzajemnej komunikacji, na bardzo osobistych relacjach i wspólnym szukaniu odpowiednich sposobów prezentacji dyskursu toczącego się wewnątrz grupy. Głównymi tematami prac kolektywu są publiczne reprezentacje wspólnoty, problemy w budowaniu społeczeństwa "tranzytowego" pomiędzy Wschodem i Zachodem, pomiędzy socjalizmem i liberalizmem. Pisałem o tym już TUTAJ, nieco inaczej TUTAJ, a jeszcze inaczej TUTAJ.

Na tych trzech fenomenach (wzajemnictwo, gromadnictwo, komunarność można – w moim przekonaniu trzeba – oprzeć przebudowę Polski, w takim znaczeniu, jakie ma pojęcie kooperatywizmu Abramowskiego, pojęcie multitude w trzech znaczeniach Machiavellego, Spinozy, Negriego-Hardta. W moim przekonaniu, któremu często daję wyraz, tak zwane społeczeństwo obywatelskie jest w Polsce pustym pojęciem, a to ze względu na wielkie spustoszenia transformacyjne, spychające ludność (konstelacje) do pozycji „homo sacer”, a nawet „l’uomo senza contenuto” (oba pojęcia autorstwa Giorgio Agambena).

Nowa formacja rządząca Polską niewątpliwie „rujnuje” ten niesławny „dorobek” 26-lecia. Rzecz w tym, że bez remutualizacji z użyciem tych trzech „narzędzi” odzyskanie kondycji – również materialnej – przez Ludność wydaje się odległe, a co za tym idzie – polska państwowość będzie się szarpać z Europejczykami, Rosjanami, Amerykanami i kim tam jeszcze – tracąc energię potrzebną gdzie indziej.

Wyślę to do Ministra Kultury, może zauważy.