Wybieram się do Płocka

2020-10-01 06:54

Towarzysze Szanowni!

Wybieram się na Pojezierze Dobrzyńskie, do nadwiślańskiego Płocka, statutowo będącego Stołecznym Miastem Książęcym, do miasta słynnego z drużyny grającej szczypiorniaka (lepszej od tej futbolowej), do miasta, w którym swoją wielką karierę rozpoczynał Adam Struzik, miasta w którym prezesował Orlenowi jeden z moich najbardziej znamienitych kolegów, w którym z dziewięciu pomników przyrody – aż cztery to dęby, do tego platan, miłorząb, a nawet robinia akacjowa – katalpa żółto kwiatowa, do tego dwa jary: rzeki Brzeźnica i rzeki Rosicy.

Każdy może w Pedii się doinformować, że w Płockim Gimnazjum Polskim pobierał nauki – urodzony tam – Władysław Kazimierz Broniewski herbu Lewart, pseudonim „Orlik”, żołnierz Legionów Polskich, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, potem więzień sanacji – i dla kontrastu więzień NKWD (13 miesięcy na Łubiance, wolność odzyskał w kazachskiej Ałma-Aty). Pomaszerował z Andersem do ojczyny – przez Iran. Przedwojenny Kawaler Virtuti Militari. Powojenny Budowniczy Polski Ludowej – a z zamiłowania wielki polski poeta i tłumacz, autor niebanalnej liryki rewolucyjnej, patriotycznej, żołnierskiej i autobiograficznej, aktywny twórca noszący dumnie proporzec Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. Był określany jako „najwybitniejszy reprezentant polskiej poezji rewolucyjnej, stanowiącej artystyczny wyraz walki politycznej proletariatu”.

Do jego wierszy śpiewali Michał Bajor, Muniek Staszczyk, Krzysztof „Grabaż” Grabowski, Stan Borys, grupa Kombi, na warsztat kompozytorski brali go Włodzimierz Korcz, Wojciech Trzciński. Był uosobieniem wciąż aktualnego polskiego wyboru ideowo-politycznego, związanego z rozterkami „za czy przeciw”. I udźwignął to.

Broniewski tłumaczył takich twórców, (niektórych na długo przed II Wojną), jak Fiodor Dostojewski, Aleksy Tołstoj, Nikołaj Gogol, Włodzimierz Majakowski, Siergiej Jesienin, Bertold Brecht. Już w 1925 roku wraz ze Stanisławem Standem i Witoldem Wandurskim opublikował „Trzy salwy” – pierwszy polski manifest poetów proletariackich. Jego poezja była silnie związana z własną biografią i przeżyciami, a także doświadczeniami narodu polskiego i działaczy ruchu robotniczego, miała wyraźne akcenty rewolucyjne i patriotyczne.

 

*             *             *

W polityce polskiej – Płocczanie (z urodzenia lub tytularni książęta) zdziałali wiele, ale poza Struzikiem czy Mazowieckim – byli aktywni w czasach pradawnych. We wczesnym średniowieczu Płock był ważnym ośrodkiem kultowym Słowian. Został założony w końcu X wieku i był jedną z głównych siedzib królestwa (łac. sedes regni principalis). W latach 1079–1138 pełnił rolę stolicy państwa polskiego. Miasto notuje już – w zlatynizowanej formie urbem Plocensem oraz civitate Plocensi – Gall Anonim w swojej Kronice polskiej spisanej w latach 1112–1116. No, i ma Płock (książę Konrad I) na swoim sumieniu historię z Krzyżakami, których sprowadził do walki z uciążliwymi plemionami pruskimi czy jaćwieskimi, nie sprawdziwszy wcześniej, że co rycerze zakonni mają na uwadze bardziej zdobycze łupieskie niż krzewienie wiary (wcześniej Węgrzy pozbyli się ich jak najprędzej).

Przy płockiej ulicy Małachowskiego nr 1 mieści się „Małachowianka” – jedna z najstarszych w Polsce szkół średnich (założona, według tradycji, już w 1180). W podziemiach średniowiecznego skrzydła budynku mieści się muzeum szkolne z reliktami architektury romańskiej i gotyckiej, a w gotyckiej wieży – obserwatorium astronomiczne. Wśród uczniów szkoły byli m.in. Ignacy Mościcki – Prezydent II RP i Tadeusz Mazowiecki – pierwszy Premier III RP, podróżnik Tony Halik oraz Jan Zumbach – dowódca legendarnego Dywizjonu 303.

29 czerwca 2004 roku Instytut ONZ do spraw Badań i Szkoleń otworzył w Płocku centrum szkoleń CIFAL. Zajmuje się ono szkoleniem samorządowców z Europy Środkowej i Wschodniej. Jest to jedno z jedenastu podobnych centrów na całym świecie. O lokalizację tego centrum starały się jeszcze: Warszawa, Sofia, Praga i Budapeszt.

 

*             *             *

Nie, Towarzysze, nie jadę do Stołecznego Miasta Książęcego na akademię ku czci Władysława Broniewskiego (a szkoda), gdyby zaś mnie ktoś tam zapraszał na jakąś celebrę w związku z dawną krzyżacką misją krzyżową – to odmówiłbym szczerze, bom przyjaciel litewskich Dzuków, żyjących dziś „w zastępstwie” na ziemiach jaćwiesko-pruskich, poddanych wcześniej krzyżackiemu „terrorowi państwowemu”, a nawet ludobójstwu.

Jadę zabrać głos w sprawie jak najbardziej współczesnej. Otóż polska „Lewica 3+” ( V-Marszałek Włodzimierz, Poseł Adrian, Europoseł Robert i na doczepkę Senator Wojciech) – na tyle zbiurokratyzowała koncept regularnych Kongresów Lewicy – że idzie już niemal trop-w-trop za wieloletnim Kongresem Obywatelskim, firmowanym przez „jastrzębia” liberalizmu, Jana Szomburga rodem z Łeby.

Trwająca od lat inicjatywa, autorstwa Pana Jana (kończył ten sam co ja „ogólniak” w Lęborku) – jest zacna, tyle że jest ona pochwałą drapieżnego kapitalizmu (ostatnio pan Jan łagodnieje w tonie swoich inicjatyw).

Po co więc papugować jego ścieżkę? Że niby już przetarta? Ludzie kochani! Ja też jestem wielowymiarowo obywatelem, ale nie mylę tego z rwactwem, kosztem innych, też chcących być obywatelami…

 

*             *             *

W Płocku odbędzie się Mazowieckie Wydanie Zapowiadające III Kongres Lewicy (MWZIIIKL). Sam to tak nazwałem, prawda że ładnie? Każda partia lewicowa, każde towarzystwo myślące lewicowo – a mówię tu o kamarylach, a nie o społecznikowskim, zaangażowanym ideowo aktywie) dostały przydział miejsc na sali obrad, w panelach znaleźli się ludzie utytułowani w swoich naukowych specjalnościach i będą opowiadać o ideach, których nie powstydziłby się dr Jan Szomburg.

My zaś będziemy robić za „frekwencję” – dostanie się nam słuchowisko, taka „Motivationsrede”: żeby nie sięgać po przykłady goebbelsowskie, to wskażę na wiecowe praktyki europosła Roberta czy takież Basi Nowackiej, rodem z narad sieci handlujących czymkolwiek. Scenariusze takich spotkań i szczegółowy „schedule”, rozkład jazdy, w którym nie ma miejsca na improwizację, na jakieś „oddolności” – są już dawno kanonem marketingu politycnego. Jak to zresztą praktykuje od jakiegoś czasu lewica właśnie, w ten sposób wnosi nową jakość do swojej wewnętrznej demokratury. 

V-Marszałka Włodzimierza znam od lat chyba 40-tu i zawsze byłem oczarowany jego zdolnością wrabiania ludzi w sprawy, których nigdy by sami sobie nie wydumali. W swojej nieopublikowanej książce „Poczet pajaców polskich” https://publications.webnode.com/pajacyki-polskie/ zawarłem biogram Włodzimierza. Bardzo nisko mu się w tym biogramie ukłoniłem. Oto cytat ( https://publications.webnode.com/news/w%c5%82odzimierz-czarzasty-%e2%80%93-s%c5%82odki-konduktor/):

>>Nie, akurat Włodzimierz nie jest pajacem, choć pewnie – jak my wszyscy – ma coś za uszami. Jakąś błazenadę, jakieś wygłupy ponad poczucie przyzwoitości. Włodzimierz przerasta o głowę (mówię nie tylko o wzroście) najskuteczniejszego polityka III RP, Aleksandra Kwaśniewskiego i będzie w najbliższych latach postacią nr 1 w Polsce (biogram pisałem 17grudnia 2013 – JH) . I to jest problem.

Na liście Pajacyków Polskich znalazł się z powodu innego niż śmieszność: jego konsekwencja w grach organizacyjnych i zakulisowe talenty (dar?) każą zapomnieć, że gdzieś kiedyś istniała na świecie demokracja lub choćby wyobrażenie o niej. A ja po prostu nie zgadzam się na takie rządy, przy których wszystko zależy od dobrej woli hersztów. Nawet jeśli wierzę, że zawsze mają dobrą wolę.

Tomasz Nałęcz miał powiedzieć kiedyś: „Czarzasty tak się nadaje do odnawiania lewicy jak zbój Madej do prowadzenia ochronki dla dzieci”. Oj, myli się pan Tomasz. Za cokolwiek wziął się Włodzimierz (no, może poza Alma-Art’em) – rozkwitało niczym „coś tam w ciepłych w dłoniach wróżki”. Rzecz w tym, że Włodzimierz nie garnie się do odnawiania lewicy, tylko ją przysposabia jako wehikuł mający go zawieźć ho-hooo! (powtarzam, tekst pisałem w roku 2013)

Siła obezwładniająca Włodzimierza jest taka, że nawet jego największy wróg po 10 minutach rozmowy z nim zastanawia się „o jejku, jak to, ja go nie lubiłem, to niemożliwe, przecież on jest taki papuśny!”. Niektórzy tak mają i to się nazywa charyzma, a jej nosicielami byli i bywają zarówno tacy ludzie, do których pasuje określenie „dobry człowiek”, jak też najwięksi … inni ludzie<<.

Czytelnik sobie pomyśli: oj, Autorze, Autorze, dajcie sobie po pysku i napijcie się piwa. Odpowiadam: po co, on pije mało, ja wcale.

Moja ostatnia z nim rozmowa przez telefon (nagrałem mu się, oddzwonił), z kwietnia tego roku, wyglądała następująco:

  1. Chciałem mu „sprzedać” pewien pomysł książkowo-czytelniczy (on kocha książki), ale już wstępne „co słychać” zwekslowało rozmowę na tory całkiem zdumiewające;
  2. Włodzimierz wie, że jestem w PPS, dlatego na moje słowa o „lewicy koncesjonowanej” (parlamentarnej, uzurpatorskiej) zareagował pouczająco;
  3. Jak to, Janku, przecież jesteś ze mną w koalicji – obruszył się – a kiedy się na to uprzejmie roześmiałem do słuchawki – zaoferował, że da mi telefon do Senatora (szefa PPS), niech on mi objaśni co i jak;
  4. W rozweselenia tym, że jestem w takiej akurat koalicji i że on myśli, że nie mam numeru telefonu do Wojciecha – zupełnie poniechałem rozmowy o wieloletnim projekcie, który ma nazwę Książnica Puńska i trwa w najlepsze;
  5. Drugą częścią tego projektu jest Wzajemnia, tak nazwałem spółdzielnię socjalną (prawo-ustawa), którą zamierzam „ustawić przepisowo” jeszcze lepiej, niż to w Sejmie ustawił Czarek Miżejewski, autor tej udanej inicjatywy parlamentarnej;
  6. Włodzimierz przecież skutecznie zorganizował post-akademików Stowarzyszenia Ordynacka – i ich skanalizował do gier w stylu „prawe skrzydło na lewe, lewe na środkowe, a środkowe do tyłu”, założył „od zera” wydawnictwo Muza, wie jak się robi;
  7. Powyższego mu nie powiedziałem, tak jak nie opowiedziałem o projekcie Książnicy, bo (wcześniej nadawszy ron rozmowie) wyraźnie dążył do tego, by „dużo opowiadać i nic nie powiedzieć”, zaliczyć rozmowę, i zarazem uniknąć jakichkolwiek konkretów;
  8. Więc mu też nie powiedziałem tego, co w najbliższy week-end wypluję w Płocku, ani tego, że np. społeczna gospodarka rynkowa (Soziale Marktwirtschaft ) to nie był i nie jest projekt socjalistyczny (jak się w Polsce sądzi), tylko powojenny niemiecki, a potem skandynawski ukłon giga-biznesu w stronę tych, którym „nie wyszło” (takie ówczesne „tarcze Morawieckiego”);
  9. Właściwie to lepiej, abym to powiedział Posłowi Adrianowi, ten to przynajmniej rozumie, o czym mowa, co i tak nie czyni go bardziej lewicowym. Tak, tak, znam tę historię „desantu” Młodych Socjalistów na PPS w celu wrogiego przejęcia…;
  10. Senatorowi zaś, mojemu szefowi, nic nie powiem o gospodarce rynkowej i społecznej zarazem, bo on ma inne procedury myśleniowe, a mnie uważa za ludzika „ze zbuntowanego koła warszawskiego”. To kim on chce przewodzić, w tym naszym PPS…?

Prawda, że imponująca jest lista tego, czego nie powiedziałem V-Marszałkowi? Przecież on takich rzeczy najwyraźniej nie chce słuchać, pisałem już chyba, że znam go całe dwie generacje?

 

*             *             *

Szanowni Towarzysze, Obywatele Prawdziwi, a nie rejestrowi. Takoż i Obywatelki! Powiedzmy sobie raz a dobrze, że w dobie, kiedy – mimo zadęć – przybywa nam proletariuszy, ludzi pozbawionych perspektyw, zajętych elektronicznymi idioten-produktami niczym w opowieści na żywo o roku 1984-tym – w tej dobie są na tapecie rozmaite niezwykle ważne sprawy społeczno-kulturowe, takie jak los mniejszości płciowo-seksualnych, los związków partnerskich, los kobiet ciemiężonych w domu i w pracy, los muszki plujki i innych pożytecznych-miłych zwierzątek, los żołnierzy wysyłanych na durne wojny przez graczy globalnych i kacyków, los mniejszości religijnych, etnicznych, ideowych – i tak dalej.

Ale wszystkie te sprawy przebija jeden problem, który nazywam trzema słowami:

  1. lemingizacja postaw, samobójcza zdolność do działania na własną szkodę;
  2. areburyzacja obywatelstwa, obywatelstwo udawane, na niby, za ochłapy;
  3. autystyzacja zachowań, życie sobie, a bujdy na resorach dla ciemnego ludu;

Żyjemy w „społeczeństwie spektaklu”, w którym uzurpatorzy, niczym dawni rybałci, odgrywają przed nami niezwykle zajmujące przedstawienia o świecie wydumanym, a ich oprychy sięgają nam w tym czasie do kieszeni, i angażują w sprawy, które podpisujemy mimochodem, jeszcze inni z pomocą indykatorów plądrują nasze domy i zaglądają nawet pod łóżka.

Zadaniem lewicy jest obnażać tę paskudną zagrywkę mega-biznesu, mega-polityki, mega-mediów, mega-służb, mega-przestępczości,  a nie brać w niej czynnego udziału, do tego ponoć „w naszym imieniu”.

„Zielona Polska” nie będzie bardziej zielona, ekologiczna i przyjaźniejsza dla ludzi, jeśli nadal będą oni orać w kieracie Stanowisk Pracy, nad którym nijak nie panują, tylko są w nie wkręcani. Nie władaja sobą. Nie są wolnymi wytwórcami.

To samo z „terapiami” feministycznymi, pacyfistycznymi, rodzinno-partnerskimi, i wszystkimi, które nam zaserwują „wdzięczni” wydrwigrosze, jeśli będziemy grzeczni w pracy i wydajni, bez czasu dla siebie, nie mówiąc o samo-rozwoju.

Paradoksalnie: im bardziej jesteśmy „skubani” – tym większe mamy – dziś – szanse na łaskawość tych, który nam podsuwają rozmaite „dobrowolne” umowy, z których my koniecznie się wywiążemy z nawiązką, a wydrwigrosze – jeśli będą mieli z nas swój własny, łupieski pożytek.

Czy to a takie trudne jest do sformułowania w sferze polityki, nasz V-Marszałku, nas Pośle, nasz Europośle, nasz +Senatorze…? Bo że ogarniacie, o czym piszę, to nie mam wątpliwości, każdy z was zaliczył już maturę, nieprawdaż…?

 

*             *             *

Ja to wszystko powiem w owe 1,5 minuty, które mi przydzielicie. Słowo honoru. Oczywiście, innymi słowami, na monotonną melodię. Jak w piosence niegdysiejszej grupy Akurat: Bujać to my – panowie szlachta…! https://www.youtube.com/watch?v=7wChlvZbXjY (do słów J. Tuwima, jakby co…)

Wiersz został opublikowany 27 października 1929 w dzienniku „Robotnik”, 3 listopada 1929 . Za opublikowanie wiersza Komisariat Rządu m.st. Warszawy pociągnął redaktora naczelnego czasopisma „Robotnik” do odpowiedzialności karnej.

Trochę przerobię słowa mistrza Juliana, nie dlatego, że są kiepskie, tylko rozszerzę przesłanie o sprawy ogólniejsze, w temacie „położenie socjalne i ekonomiczne ludzi pracy w Polsce”

To co, zabrać gitarę, trąbkę, saksofon, czy wystarczy a’capella?

Jan Gavroche Herman

Gdy znów do mu­rów klaj­strem świe­żym
Przy­le­piać za­czną ob­wiesz­cze­nia,
Gdy "do lud­no­ści", "do żoł­nie­rzy"
Na alarm czar­ny druk ude­rzy
I byle drab, i byle szcze­niak
W od­wiecz­ne kłam­stwo ich uwie­rzy,
Że trze­ba iść i z ar­mat wa­lić,
Mor­do­wać, gra­bić, truć i pa­lić;
Gdy za­czną na ty­sięcz­ną mo­dłę
Oj­czy­znę szar­pać de­kli­na­cją
I łu­dzić ko­lo­ro­wym go­dłem,
I ju­dzić "hi­sto­rycz­ną ra­cją",
O pię­dzi, chwa­le i ru­bie­ży,
O oj­cach, dzia­dach i sztan­da­rach,
O bo­ha­te­rach i ofia­rach;
Gdy wyj­dzie bi­skup, pa­stor, ra­bin
Po­bło­go­sła­wić twój ka­ra­bin,
Bo mu sam Pan Bóg szep­nął z nie­ba,
Że za oj­czy­znę - bić się trze­ba;
Kie­dy roz­ścier­wi się, roz­cha­mi
Wrzask li­ter pierw­szych stron dzien­ni­ków,
A sta­do dzi­kich bab - kwia­ta­mi
Ob­rzu­cać za­cznie "żoł­nie­rzy­ków". -
- O, przy­ja­cie­lu nie­uczo­ny,
Mój bliź­ni z tej czy in­nej zie­mi!
Wiedz, że na trwo­gę biją w dzwo­ny
Kró­le z pa­na­mi brzu­cha­te­mi;
Wiedz, że to buj­da, gran­da zwy­kła,
Gdy ci wo­ła­ją: "Broń na ra­mię!",
Że im gdzieś naf­ta z zie­mi si­kła
I ob­ro­dzi­ła do­la­ra­mi;
Że coś im w ban­kach nie szty­mu­je,
Że gdzieś zwę­szy­li kasy peł­ne
Lub upa­trzy­ły tłu­ste szu­je
Cło ja­kieś grub­sze na ba­weł­nę.
Rżnij ka­ra­bi­nem w bruk uli­cy!
Two­ja jest krew, a ich jest naf­ta!
I od sto­li­cy do sto­li­cy
Za­wo­łaj bro­niąc swej krwa­wi­cy:
"Bu­jać - to my, pa­no­wie szlach­ta!"