Wielkopański Instynkt Partykularny (o ustroju Rzeczpospolitej)

2014-03-04 10:06

 

Człowiek ma niekiedy w sobie specjalną skłonność do poszukiwania powodu, dla którego mógłby siebie definiować jako bardziej rasowego[1] niż inni. Aby być w tym skutecznym – wiąże się z podobnymi sobie i na mocy wspólnego instynktu współtworzy z nimi wsobną[2] grupę interesu partykularnego[3].

Jest coś takiego, co w języku polskim, co opisuje idiom „ciąg na bramkę” (odruch parcia do przodu, nieposkromiona potrzeba sukcesu, udowodnienia że się jest lepszym, stanowiąca siłę napędową działania) albo „parcie na szkło” (mieć „mediozę”, bardzo wkurzającą, bezkrytyczną wobec siebie, chorobliwą i natarczywą chęć zaistnienia w mediach, bycia widocznym i znanym). Idąc tym śladem definiuję Wielkopański Instynkt Partykularny (WIP[4]) jako „kastotwórczy” ryt subkulturowy oparty na wewnętrznym, osobistym pragnieniu wyrastania ponad innych w grupie podobnych sobie, cementujący się najczęściej w grupowe „ja”.

Dobrym pretekstem – ale też narzędziem – samorealizacji w formule WIP jest wykształcenie w zawodzie mało zastępowalnym, elitarnym (medycy, prawnicy, oficerowie-generalicja, informatycy w poszukiwanych specjalnościach, dziennikarze w wybranych rolach, urzędnicy nominowani-nomenklaturowi, naukowcy-nauczyciele rzadkich specjalności).

WIP jest podstawą, konstytuantą Zatrzasków Lokalnych, będących patogenną zmorą wszelkich wyobrażeń o demokracji.

Zatrzask Lokalny – to niepisana zmowa WIP-ów w „niecce środowiskowej”, niekiedy nie znających się osobiście, oparta na pogardzie dla „motłochu, plebsu, proletu, publiczności, interesantów, petentów, elektoratu, gawiedzi, ludu roboczego”, objawiająca się w środowiskach lokalnych (terytorialnych, dzielnicowych) lub w korporacjach[5]-środowiskach. Ich swoista „moc sprawcza” czy „potęga społeczna”, pojmowana najczęściej jako sitwiarstwo (kliki, koterie, kamaryle), objawia się w taki sposób, że „każdy” wie (tajemnica poliszynela), kto z kim jak, kiedy, dlaczego, po co, z kim warto trzymać, kto jest „trędowaty-naznaczony”, do kogo się udać dla załatwienia określonej sprawy, komu nie wolno nadepnąć na odcisk, co komu kiedy wręczyć, komu nie wolno odmówić, kogo omijać szerokim łukiem, komu nie wolno podpaść.

Zatrzask Lokalny – pisałem w „Mętny System Trychotomiczny” albo w „Sitwiarstwo” czy „Odtwarzanie Mega-Neo-Totalitaryzmu” – to skamieniała, obezwładniająca, dusząca atmosfera z tych „wszystko już poustawiane, wszystkie fuchy porozdawane, wszystkie szemrane interesy zaklepane”, która przydusza lokalne społeczności do ziemi. Przeciętny mieszkaniec dzielnicy, gminy, powiatu – doskonale się orientuje, po nazwiskach i nazwach, kto w czym „miesza”, z kim można coś załatwić, komu nie należy się narażać, do kogo iść ze sprawą i z „kieszonkowym”. Jest to układ (zatrzask) tak przemożny, tak alienujący, że nawet ci, którzy zachowują się naturalnie, czyli „podskakują”, są przez okastrowany z obywatelstwa „ogół” traktowani z dystansem, jako nosiciele zamętu i kłopotów, jako ci, którzy mogą „na nas” sprowadzić zagrożenia, zemstę sitwy, zbiorową odpowiedzialność, razy Zatrzasku zadawane na oślep.

Rodzi to w otoczeniu wymuszone postawy pokorne, klientelistyczne, petenckie, uniżone, uległe, akceptacji „mniejszego zła”, poglądu „z nimi nie wygrasz”. W ten sposób Zatrzask Lokalny przysposabia sobie swoistą władzę absolutnie pozaprawną, pozalegalistyczną i sprawuje ją dla „zatrzaskowych” korzyści podobnie jak zorganizowana grupa przestępcza.

Pisałem też w „Jeszcze raz o Zatrzaskach”: Zatrzask Lokalny – to niepisane, a nawet niezorganizowane (teraz dopisuję: oparte na „rozpoznaniu się po węchu, w mgnieniu oka”) porozumienie miejscowych organów, służb i urzędów, agend, urzędników, funkcjonariuszy, plenipotentów, itd., itp., polegające na tym, że w wyniku współpracy codziennej oraz podobnego usytuowania w strukturze polityczno-samorządowo—państwowej (dopisuję: nomenklaturowej, kumoterskiej, nepotycznej), w konkretnych sprawach porozumiewają się one „w lot”, bez wdawania się w szczegóły i bez werbalizowania intencji, ocen (dopisuję: zamiarów, interesów).Profesor Andrzej Zybertowicz definiuje to jako Układ, Profesor Jadwiga Staniszkis zaś – jako Dyktat Mocy (inercja władzy). Ja – podstawiając w tej zacnej kuźni swoją nóżkę – nazywam to Pentagramem (mega-polityka, mega-biznes, mega-media, mega-gangi, mega-służby).

Pisałem dalej: nawet zakładając, że system prawny w Polsce jest klarowny i spójny (dopisuję dziś: deontologiczny[6], utylitarny[7], charytoniczny[8]), a wcale tak nie jest, począwszy od Konstytucji, skończywszy na radosnej twórczości normotwórczej na „samych dołach” i na prawie powielaczowym[9] - to jest on zaledwie powierzchownością, fasadą nie ujmującą w żadne (zobowiązujące) ramy tego życia, które znamy jako pozaformalne, kipiące i tyglące się „pod suknem” prawa i legalizmu.

I dalej pisałem: Zatrzask Lokalny sam z siebie nie jest wadą życia publicznego (choć wskazany nie jest): to dobrze, że osoby „oddelegowane i upoważnione” do funkcjonowania w aparacie zarządzającym Krajem i Ludnością umieją zespolić się duchowo i funkcjonalnie, własną zapobiegliwością i aktywnością nienormowaną zapełniając luki systemu prawnego i wyrównując jego nierówności. Kiedy jednak ważnym elementem zespalającym Zatrzask Lokalny jest Pogarda wobec Ludności, objawiająca się arbitralnością, „gestami władzy”, poczuciem wyższości, lekceważeniem „szaraków”, stronniczością, skłonnością do „skrótów” naruszających zasady sprawiedliwości, pozwalającą „zawiesić na kołku” deontologię, utylitaryzm i charytonikę, dającą „swoim” bezwarunkowe „fory”, wyzwalającą niezdrowy solidaryzm środowisk „odgórnych”, dającą „swoim” ciche przyzwolenie na sobiepaństwo, a nawet wyzysk (nie tylko materialny), przyznającą „z automatu” rację „swoim” w dowolnym konflikcie, sprzyjającą „okopywaniu” się tak pojętej Władzy przed jakimikolwiek „pretensjami” obywateli, sprzyjającą pozaprawnemu pacyfikowaniu odruchów obywatelskich poprzez dobierane nieuczciwie tajemnice, procedury, normy, standardy, interpretacje, przepisy – wtedy Zatrzask Lokalny okazuje się ewidentnym złem.

To właśnie dlatego Zatrzask Lokalny – choć sam z siebie mógłby nawet stanowić „wartość dodaną” np. Administracji – jest nosicielem patologii, jest zatem niepożądany.

W drobnych sprawach, których jedyną „istotną cechą” jest konflikt „swojego” z obywatelem, okazuje się, że nie wystarczy „naiwnie” odwołać się do sytuacyjnych oczywistości dotyczących zdarzeń i decyzji, tylko trzeba od razu nastawić się na to, że w owej drobnej sprawie Władza użyje całej potęgi Zatrzasku Lokalnego.

Jest i rysunek.

Rysunek przedstawia trzy obszary składające się na tzw. ład ustrojowy, albo porządek konstytucyjny. Jego korzenną, rdzeniową, osnowną przestrzenią jest obszar codzienności, w której poruszamy się jako nosiciele Naturalnej Żywotności Ekonomicznej oraz Przedsiębiorczości. Jest to obszar naszego „cielesnego obcowania” z rzeczywistością. Dużo w tej rzeczywistości „rubryk i barier” narzucanych przez Państwo jako swoista „kratownica”[10], ale też dużo swobody, jeśli już nie obywatelskiej (podmiotowość w roli wyborcy i suwerena konstytucyjnego), to takiej zwykłej, spontaniczno-radosnej, dowolnościowej, biorczej, konsumenckiej.

W tej rzeczywistości – na rysunku zaznaczonej zwartym niebieskim polem – wielu przejdzie przez życie cicho, spokojnie, bez muld i wykrotów, bez pułapek i zasadzek. Ale równie wielu (ktoś to bada?) zostanie zwyczajnie „dopadniętych” i poddanych zglajchszaltowaniu, najpierw poprzez zniewolenie (patrz: agambenowskie Homo Sacer), a potem wyzucie z wszystkiego, tak że człowiek przestaje mieć cokolwiek do powiedzenia, nawet sobie (patrz: agambenowskie l’uomo senza contenuto). Obywatel jest zanurzony pośród „kulturowo-cywilizacyjnego” dorobku pokoleń, w postaci Systemu-Ustroju. Jest w tym kontekście nikim, szarakiem. Wewnątrz „błękitnego pola” Ustrój-System może z Obywatelem robić co chce, tyle że Obywatel ma też w ręku narzędzia prawne (przepisy) i polityczne (np. media, rekomendacje).

Niestety – w tej obywatelskiej, a zarazem ustrojowo-systemowej przestrzeni funkcjonują też Zatrzaski Lokalne, oznakowane kolorem szarym, siejące wokół siebie ustrojową, niekonstytucyjną patologię. Zrzeszające się w „czarne diamenty” polatujące swobodnie i niezależnie w meta-świecie elitarno-magicznym.

/struktura ustrojowa Rzeczpospolitej Polskiej/

 

Drugim elementem ładu ustrojowego jest „diamentowa galeria”. Kiedy wewnątrz „błękitu” Obywatel przegra (np. niesłusznie, na skutek „zatrzaskowego” zamachu na niego) – jest jeszcze „otulina ustrojowa”, diamenty w postaci nad-ciał, nad-organów. Te zaś – zamiast reagować na to, co obywatel ma do powiedzenia w sprawach ustrojowych, „na swoim przykładzie” – są głuche na sprawy pojedyncze, reagują wyłącznie na „sprawy statystycznie istotne”, na interpelacje „równie ważnych” organów, służb i urzędów, ewentualnie mediów czy dobrze zorganizowanych (korporacyjnie?) środowisk: izb, gildii, stowarzyszeń, federacji. Bo pozostają pod magicznym wpływem „czarnych diamentów”, niczym ustrojowe „zombies”, co oznacza, że nie zareagują na pojedynczego obywatela i jego osobistą sprawę, choćby dotykała najczulszej struny ustrojowej. Zbóje z obszaru „niebieskiego” wiedzą to, wiedzą, że pozostaną bezkarne, bo „diamenty” zlekceważą, zignorują Obywatela, choćby metodą „ale o co chodzi”, albo „to nie ja, to kolega” i podobnymi spychotechnikami. Na tym opiera się bezkarność „niebieskich” (systemowo-ustrojowych) wynalazków kulturowo-cywilizacyjnych buszujących po codzienności-rzeczywistości niczym po własnym folwarku.

Na rysunku przedstawiam zatem Obywatela, zanurzonego w „błękitnym” (kolor obywatelstwa, przedsiębiorczości, podmiotowości) systemie-ustroju, otoczonego „diamentowymi” instytucjami zaufania publicznego, konstytucyjnie postawionymi przed wymogiem najwyższej deontologii i służebności (potwierdzonej przysięgą-ślubowaniem-przyrzeczeniem) – które nie odpowiadają na postawione przez Obywatela pytanie ustrojowe, grzecznie go odsyłają „na Berdyczów”, nie zamierzają zareagować na ewidentne naruszenie prawa (przez obywatela lub przez ludzi wskazywanych przez niego). Oczywiście, znajdują dla takiej postawy jakieś formalno-prawne uzasadnienie (spychotechnicznie uzasadniające niechęć do zajmowania się banalnymi drobiazgami), ale przecież „łańcuch logistyczny” lokalnego „wymiaru sprawiedliwości” czy innej sitwy doskonale antycypuje taką postawę, w związku z tym „na swoim terenie” robi co chce! Wie, że nie będzie nękany przez „diamentową koronę”, która wymówi się byle czym, byle nie rozbabrać sprawy, niech zaschnie.

Zatrzask Lokalny – pisałem w którejś ze swoich licznych notek nt. Systemu-Ustroju – jest zmorą dowolnej rzeczywistości, a już na pewno demokracji, jeśli służy reprodukowaniu dziejącego się lokalnie zła w stosunkach międzyludzkich, w tak zwanym współżyciu-pożyciu społecznym, jeśli to co mutualne, wspólnotowe – odczłowiecza, demutualizuje, zamienia w formułę PayPal, „ręka rękę myje”, „nie widzę tego, czego się nie da zmienić”.

Deontologia, prawda-logika, temida, służebność (trzeci, najbardziej supremalny wymiar ładu ustrojowego) – mają „szlachetnie naznaczać” system-ustrój, szczególnie diamenty demokracji, mają pokazywać, objaśniać „tao”[11]. A niestety nie naznaczają, więc wewnątrz niebieskiego pola  można człowieka „spokojnie” zagrillować – a potem jesteśmy bezkarni

Oczywistym staje się wobec tego pytanie: po co cały ten „demokratyczno-obywatelski” sztafaż, skoro lokalne spiski, zatrzaski, mafie, sitwy robią sobie co chcą, nie nękane przez instytucje powołane do sterowania systemem-ustrojem w pożądanym kierunku? Ich jedyną kwalifikacją – zakładając, że lokalne urzędy, organy i służby nie są zaludniane przez świętych – jest ogłupić i stłamsić obywatela, który odważy się w jakikolwiek sposób nadepnąć im na odcisk. Im bardziej rację ma obywatel – tym wyższe „kwalifikacje” potrzebne do jego wytłumienia, kosztem wszystkiego, na co się przysięgało.

„Diamentowa korona” ustrojowa, w konsekwencji, zamiast być ustrojowym gwarantem wartości i dóbr najwyższych (kulturowo-cywilizacyjnie) – przyjmuje postawę i rolę „strażnika Twierdzy Konstytucyjnej” (i zarazem jej hodowcy, zważywszy tzw. inicjatywę ustawodawczą i uprawnienia „wykładnicze”), ta zaś jest swoistym murem ulepionym z norm, standardów, certyfikatów, dopuszczeń, wtajemniczeń, upoważnień, prerogatyw, plenipotencji, uprawnień, immunitetów, zza których dowolny „posiadacz WIP” może razić natrętnych, upierdliwych obywateli i kreować swoje „folwarki” kosztem Regaliów[12].

Życie w Polsce pełne jest paradoksów, które zresztą nie tylko Polski dotyczą. Rząd markuje zajmowanie się sprawami Kraju i Ludności – a zajmuje się wyłącznie Budżetem, tą jego częścią, którą Rząd sobie dysponuje poza kontrolą Obywatela-Podatnika (zresztą, uczestniczy w dziwnej, patologicznej grze, w której „na stół, do puli” wystawia interes „swojego” Budżetu przeciw budżetom korporacji, organizacji pozarządowych, jednostek samorządowych, gospodarstw domowych). Samorządy są coraz ciaśniej podporządkowane opresyjnemu „zarządzaniu” przez Rząd, który przerzuca nań obowiązki, pozbawia możliwości ich wypełnienia i kontroluje każdy ruch wykonawczy. Przedsiębiorcy są wypierani z „rynku” przez Rwaczy Dojutrkowych, zainteresowanych szybkim i łatwym zyskiem a nie zaspokajaniem społecznych potrzeb, i dzieje się tak nie tylko na bazarach, ale w największych korporacjach, w tym w bankach i ubezpieczalniach. Rynek jako przestrzeń swobodnej wymiany i ucierania się towarów, usług, koncepcji, poglądów, racji, wyborów – jest romantycznym pozorem, bowiem cała przestrzeń publiczna wypełniona jest Monopolami, i nawet tam, gdzie ich „nie ma” – wszystko jest podporządkowane ich regułom i interesom. Państwo Adekwatne (resorty tematyczne, np. gospodarki, handlu, infrastruktury, rozwoju, kultury, edukacji, nauki, środowiska), gdzie jest możliwość (rzadko realizowana) obywatelskiej kontroli nad poczynaniami Rządu – jest zaledwie „mało ważnym tłem” oraz „służebnym podnóżkiem” dla Państwa Stricte (resorty siłowe, służby, dyplomacja, organy kontroli, trybunały, wymiar sprawiedliwości), gdzie niepodzielnie rządzi tajemnica państwowa, certyfikaty dostępu, nikomu bliżej nieznana racja stanu, sekretne załączniki do sojuszy międzynarodowych, zmowy grup interesów, nadzwyczajne misje – co oznacza zupełny brak społecznej kontroli nad Państwem jako takim. Deklarowana jako demokratyczna, władza Państwa nad Społeczeństwem i Krajem – jest w rzeczywistości bardzo konkretną władzą konkretnego urzędnika, funkcjonariusza, pracodawcy, dostawcy, nauczyciela, dziennikarza – nad równie konkretnym petentem, interesantem, pracownikiem, klientem, uczniem, widzem-słuchaczem-czytelnikiem. Jest w swej istocie władzą przestępcy nad ofiarą, a cała konstrukcja konstytucyjno-prawna stanowi nie tylko zasłonę dymną tego stosunku, ale też generuje, daje „okazję” do takich procederów.

W tym kontekście los pojedynczego obywatela, rodziny, grupy, firmy, organizacji, środowiska – zależy od kaprysu „właściwego” władcy, w którego „obszarze wpływu” się znalazły. I to jest esencja ustroju w Polsce, nie mającego nic wspólnego z demokracją. Taki ustrój wymusza na obywatelu wybór: albo „wchodzi w to” i stara się odnaleźć, a może nawet zrobić karierę pośród tej patologii – albo nie wchodzi i naraża się na to, że prędzej czy później dostanie cięgi. To nie jest wybór, na który zasługuje człowiek i obywatel: to nie jest godny wybór.

 

*             *             *

Kiedy rozpoczyna się myślenie o naprawie takiej Rzeczpospolitej – zawsze w grę wchodzi znalezienie kogoś, kto jest winien tych patologii (nie tworzą się wszak one same z siebie). I odsunięcia go od możliwości czynnego reprodukowania systemu-ustroju. Karanie jest mniej istotne, będzie wynikiem procesu. I za każdego odsuniętego potrzebny jest ktoś dający nadzieję – niestety, tylko nadzieję – że będzie działał nie tak jak odsunięty. Coś pisałem o tym w „Cykle barbaryjne”.

 



[1] Rasowy – to w jednym z trzech słownikowych znaczeń - mający wszelkie cechy wyróżniające pozytywnie, charakterystyczne dla przedstawicieli jakiejś grupy środowiskowej, zawodowej lub społecznej. Wybrane słownikowe znaczenia słowa „rasowy”: wyrobiony, wytrawny, zawołany, zorientowany, doskonały, kapitalny, pierwsza klasa, pierwszorzędny, renomowany, świetny, wybitny, wyróżniający, znakomity, znamienity, pełen wdzięku, pełnokrwisty, zgrabny, pański, szlachecki-szlachetny, biegły, doświadczony, fachowy, kompetentny, obeznany, ocykany, otrzaskany, profesjonalny, wprawiony, wprawny, wykwalifikowany, wyborny, arystokratyczny, jaśniepański, szlifowany diament, wyjątkowy, nadludzki, ponadprzeciętny, zasłużeńszy, kastowy;

[2] Wsobny – to skupiony na sobie, nierozerwalnie z czymś związany, autystyczny, introwertyczny, nieprzystępny, zamknięty w sobie, zasklepiały, zaskorupiały;

[3] Partykularyzm: w filozofii jest to jednostkowy punkt widzenia i działania, nie uwzględniający potrzeb ogółu. Przeciwnym stanowiskiem jest uniwersalizm. Jednostki nastawione partykularnie najczęściej nie są w stanie dostrzec problemów dotyczących ogółu. Partykularyzm moralny jest poglądem i postawą, wedle których nie istnieją ogólne zasady moralne, a jeżeli istnieją to tylko jako atrapa i osąd moralny może być wydany tylko w oparciu o określone sytuacje, realne bądź wyobrażone. Teoria ta stoi w całkowitej sprzeczności do innych prominentnych teorii moralności takich jak deontologia czy utylitaryzm;

[4] Podobieństwo do sformułowania „VIP” – very important person – jest zamierzone;

[5] Etymologicznie wyraz „korporacja” pochodzi od łacińskiego corporatio oznaczającego związek, połączenie elementarnych odrębnych części. Początkowo mianem korporacji określano gildie (średniowieczne) i cechy rzemieślnicze, a potem stowarzyszenia studenckie. Korporacja – to rodzaj organizacji (społecznej), której istotnym substratem są jej członkowie (korporanci), którzy cementują korporację na psycho-mentalnym poziomie wspólnego dobra kulturowego (np. „ławy piwnej”, bractwa, zakonu), a nie np. organizacyjnym czy majątkowym albo kapitałowo-handlowym. Członkostwo osób jest tym, co stanowi samą istotę korporacji, bez członków korporacja nie istnieje. Przy tym członkostwo musi mieć charakter względnie trwały i uregulowany wewnętrznym prawem danej korporacji (w tym znaczeniu korporacją nie jest np. zgromadzenie publiczne);

[6] Deontologia – to wywiedziona z etosu środowiskowego i zawodowego pozytywna kultura zawierająca racje „non possumus”, najczęściej związane z kultem profesjonalizmu, z ofiarnością dla sprawy zawodowej – wszystko to wniesione do przysiąg, ślubowań, przyrzeczeń (patrz: przysięga Hipokratesa, ślubowania prawnicze czy urzędnicze, przyrzeczenie harcerskie, przysięga oficerska);

[7] Utylitaryzm – to zasada służebności-potrzebności „przypisana” do funkcji, stanowisk, urzędów, obowiązków, deklarowana w tzw. misjach organizacji, placówek, przedsiębiorstw, w statutach, w obietnicach wyborczych, itd., itp.;

[8] Charytonika (neologizm autorski JH) – to dbałość o to, by „nie odstawali” ci, którzy nie umieją się odnaleźć w rzeczywistości: jeśli jesteś w czymś lepszy, to nie kapitalizuj, nie dyskontuj tego dla siebie, tylko uczyń, by inni byli w tym nie gorsi niż ty, albo: pozwolę ci bezkarnie głosić poglądy na „moim” forum i funkcjonować pośród nas mimo że się różnimy – ale przegonię precz, jeśli swoje poglądy i postawę zaczniesz narzucać jako obowiązujące prawo;

[9] Prawo powielaczowe – to rozmaite samozwańcze wykładnie, instrukcje, interpretacje, „polityki” płynące „z góry”, pozornie jako podpowiedzi i ułatwienia, w rzeczywistości „doklejane” jako istotna część „orzecznictwa, pragmatyki”, zwłaszcza jeśli są namaszczone podpisem lub imprimatur „postaci” ważnej w kierownictwie;

[10] Państwo zarządza nawą publiczną w ten sposób, że opisuje ją w swoistym języku norm, standardów, przepisów, definicji mających charakter oficjalno-urzędowy. Ktokolwiek chce w takiej „kratownicy” zaistnieć ze swoimi sprawami – musi „przemawiać” do urzędów, organów i służb „ich” językiem (kratownicowym), inaczej nie istnieje, więc nie załatwi swojej sprawy, będzie zignorowany. Ale też ci, którzy wyobrażają sobie, że wystarczy „nie wychylać się” i mieć dzięki temu spokój – zostaną prędzej czy później objęci „kratownicą”, jakimś jej powszechno-uniwersalnym elementem (podatek VAT płacony przy dowolnym zakupie, kontrola graniczna, obowiązek obrotu bankowego, spis powszechny, obowiązek meldunkowy, sprawozdanie PIT, obowiązek nauczania dzieci, obowiązek szczepienia, obowiązkowe ubezpieczenia, itd., itp.);

[11] Tao – to w kulturach chińskich model zachowania, słuszna droga, droga Nieba. W zależności od autora i szkoły terminowi Dao (Tao) przypisywane są bardzo różne znaczenia, od „uniwersalnej zasady kierującej wszechświatem” po „metodę postępowania [danej osoby]”. Zgodnie ze źródłosłowem dao (tao) oznacza w taoizmie i konfucjanizmie także właściwą drogę życia, drogę cnoty (de). W realistycznym ujęciu konfucjanizmu według Xunzi dao powinno być obowiązkowym obiektem badań przez mędrca, jest miarą wszystkich rzeczy. Carl Gustav Jung w swojej przedmowie wydania księgi Daodejing uznał pojęcie dao (tao) za synonim terminu „indywiduacja” (proces indywiduacji – to rozwój psychiczny, stawanie się całością, a szczególnie proces ku temu prowadzący. Ostateczny cel procesu indywiduacji to jaźń, w analizie psychologicznej C.G.Junga proces indywiduacji pojawił się jako konsekwencja analizy snów, której główna teza brzmiała iż podczas snu dusza 'pracuje' nad uzyskaniem owej integralności);

[12] Regalia tu rozumiem jak elementy „dobra wspólnego”, zarówno naturalnego (lasy, ziemie, wody, kopaliny, przestrzenie), jak też stanowiącego dorobek cywilizacyjny, kulturowy, gospodarczy (infrastruktura, w tym tzw. krytyczna, koncesje, licencje, dziedzictwo narodowe). Regalia – to dobra politycznie zdefiniowane jako wyjątkowo ważne dla integralności Kraju i Ludności, i z tego tytułu przypisane na wyłączność Suwerenowi lub w jego imieniu Państwu, Monarsze;