Walka o rygiel

2013-09-01 07:37

 

W dobie kolejnej zadymki arabskiej przypomnę swój punkt „widzenia geopolitycznego”, w którym utwierdzam się przy każdej takiej okazji. Pierwsze słowa mogą wyglądać, jakby były „nie na temat”.

Jedynym niezagospodarowanym przez mocarstwa miejscem świata – nie licząc biegunów – jest Azja Centralna, ważniejsza dla mocarstw niż Indonezja czy Amazonia. Obejmuje ona – w moich oczach – 5 byłych republik radzieckich (Kazachstan, Kirgizję, Tadżykistan, Uzbekistan, Turkmenię), Ałtaj, Zabajkale, Buriację, Mongolię, Ujgurię, Jammu & Kashmir, Afganistan, partyjską część Iranu.

Ostatnim, kto w całości objął to terytorium zwartym systemem politycznym, pocztowym, garnizonowym – był Temudżyn, bardziej znany jako Czyngis Chan. Próbował jeszcze Tamerlan (Temur Kulawy), ale nie objął Zabajkala, Mongolii i Ujgurii.

Kiedy mówię „zagospodarować” – to nie myślę ani o polach uprawnych, ani o kombinatach przemysłowych, ani nawet o przestrzeni turystycznej – tylko o czymś, co dziś nazywa się „bazą logistyczną”, a w przyszłości będzie się nazywać inaczej, bardziej adekwatnie do tego, co tam będzie. Pamiętajmy, że przyszłość gospodarcza świata należy do tych, którzy „wszystko widzą, wszystko wiedzą, są najszybsi”.

Na razie zostawmy futurologię i zobaczmy, jak to wygląda politycznie-militarnie.

Indie ryglują Azję Centralną od południa, mając wciąż problemy z najbardziej na północ wysuniętym terytorium oraz – po sąsiedzku – z Pakistanem. Himalaje – jak dotąd – zapobiegają poważniejszemu konfliktowi z Chinami, który nie ma szans być konfliktem lokalnym, skoro uwikła się weń 3 mld ludzi.

Chiny ryglują ten obszar od wschodu, a trwa wciąż przepychanka z Rosją o Mongolię i Syberię oraz tzw. Rosyjski Daleki Wschód (stąd kilkanaście lat temu Putin przestawił logistycznie tzw. Regiony Polityczno-Gospodarcze na rozwój infrastruktury).

Rosja rygluje swoje „podbrzusze” od północy i północo-zachodu. Utrata pełnej kontroli nad 5—ma republikami radzieckimi i Mongolią oraz porażka w Afganistanie – to poważne ustępstwo Rosji wobec Historii, tymczasowe, dodajmy.

Od zachodu Azja Centralna jest domykana przez Arabię. Umownie. Bardziej właściwe byłoby określenie „islam” (wtedy objęłoby Pakistan i Turcję), ale sugerowałoby religijny charakter rygla. Jest tam też specjalny wątek Izraela i Egiptu, dwóch najbardziej dojrzałych kultur regionu, żyjących w „szorstkiej cohabitacji” .

O tę Arabię toczy się gra. Kiedyś brała w niej udział Europa, dziś na placu pozostaje USA i Rosja. Możnym dowodem na to, że owa gra się toczy ponad głowami Arabów jest to, że mimo wielokrotnych prób nigdy nie udało się Arabom zjednoczyć. Najnowsze historycznie próby zjednoczeniowe to Liga Państw Arabskich (1945), Zjednoczona Republika Arabska (1958), Federacja Arabska (1958), Federacja Republik Arabskich (1971), Arabska Republika Islamska (1974), Zjednoczone Emiraty Arabskie (1971), Arabska Unia Maghrebu (1989).

Arabskość jest definiowana nie przez religię czy pochodzenie geograficzne, ale jak zaproponował Sati ‘al-Husri, przez język. Arabowie to ci, których językiem ojczystym jest arabski i których tożsamość, historia i kultura są związane z tymże językiem. Słowo „arab” (arab.: عرب ’Arab,), oznaczające u zarania koczownika, dziś oznacza żywioł etniczny liczący około 300 milionów ludzi, dla których najważniejszym spoiwem jest odrębność wobec innych. Sam panarabizm zrodził się jako reakcja wobec imperialno-kolonialnych zakusów Europy i Osmanów. Nie bez znaczenia jest tu islam, pozostający w teologiczno-filozoficznym dyskursie z judaizmem, chrześcijaństwem, konceptami hinduskimi: zadziwiająca jest ilość podobieństw i wspólnych „kotwic” islamu z każdą z tych filozofii-religii oddzielnie.

Arabowie są dla Świata i Historii równorzędnym partnerem-graczem, mają znaczący wkład w światowy dorobek naukowy, architektoniczny, filozoficzny, astronomiczny, matematyczny: dość wymienić takie pojęcia-arabizmy, jak: admirał, alchemia, algebra, algorytm, alkalia, alkohol, alkazar, arsenał, bazar, cyfra, dżinn, emir, erg, henna, hidżra, kalif, kawa, kuskus, lutnia, mahdi, meczet, medresa, medyna, mihrab, minaret, mudżahedin, muezin, mułła, muzułmanin, nabab, ramadan, sahib, salam alejkum, salat, serir, sufizm, sułtan, sunnizm, sura, szahada, szariat, szejk, szyfr, szyizm, ulem, wali, zakat, zenit, zero.

Paradoksalnie, panarabizm stał się powodem, dla którego Arabia stała się atrakcyjna dla mocarstw jako rygiel Azji. Przeciętny zjadacz chleba epatowany jest cały czas „problematem żydowsko-arabskim” (jak najbardziej prawdziwym), nie rozumiejąc – bo nikt nie ma interesu edukować kogokolwiek – że problemat ten jest jedynie wehikułem poważniejszej polityki, globalnej. Tym bardziej nasilonej, kiedy jedność arabska – wzmocniona formułą Organization of Arab Petroleum Exporting Countries  (OAPEC) – zdołała na embargo „giaurów” (wojna Jom Kippur) odpowiedzieć w 1973 roku ciosem w najbardziej czuły punkt: Arabowie odcięli dostawy ropy naftowej i cena baryłki skoczyła o 600 procent do 35 USD.

Czy ktokolwiek jest w stanie wyobrazić sobie dzisiejszą motoryzację i świat tworzyw sztucznych oraz kulturę polityczną (np. kształt ustrojowy państw), gdyby zjednoczone politycznie 300 milionów Arabów włączyło się do gry globalnej?

Dziś już tylko naiwni komentatorzy przekazują światu przesłanie o tym, że wojny na Bliskim Wschodzie są wojnami o ropę. W rzeczywistości USA (Europa – sądząc po znakach – wycofała się z tej rozgrywki) utrzymuje Arabię w stanie ciągłej „nierazbierichy”, wykorzystując każde potknięcie, każdy pretekst. Wzgórze Świątynne, batalia o przywództwo całej Arabii, bratnie sprzeczki o źródła ropy, Kanał Sueski, dżihad, Al Fatah, prawa człowieka, żydowska przestrzeń życiowa, napięcia między odłamami religijnymi, itd., itp. – każdy pretekst jest dobry, by Ameryka stale była militarnie obecna na Bliskim Wschodzie. Nie lekceważę wymienionych (i niewymienionych) powodów, ale Historia Najnowsza jest pełna lokalnych konfliktów, którymi USA interesuje się zdawkowo, co najwyżej wspierając lokalne przewroty albo dokonując „pacyfikacji” bez ogłaszania tego całemu światu.

Kto wie, co kryją archiwa wywiadów w tej sprawie. Może jakiś kolejny straceniec ujawni nam trochę z tego?

USA chcą być „tym czwartym” ryglującym Azję Centralną. Żadne z mocarstw ryglujących nie jest zainteresowane „rozbiorem” tego terytorium, bo przyszłe działania w tym terenie wymagają wyłączności. Świat pozwala na nacjonalizmy i rozdrobnienie w dowolnym regionie globu – ale w Azji Centralnej nie jest to możliwe, a właściwie nie miałoby sensu z punktu widzenia mocarstw. Tu chodzi o całą pulę, która – widziana z orbity stacjonarnej – ma rozmiary optymalne.

Arabia jest zatem ofiarą głodnego amerykańskiego grizzly, trzeba przyznać, ofiarą dającą wiele powodów, by ją wciąż szturchano i podjadano kęsami.

Warto też zauważyć, że dwa z ryglujących mocarstw (najbardziej zaangażowane) są właściwie bankrutami w rozumieniu aktualnej, dzisiejszej ekonomii, ich przyszłość oparta jest wyłącznie na militariach i dostępie do zasobów. To one są tymi, które będą w najbliższych latach „chuliganić” w Azji Centralnej.