W poszukiwaniu nowej formacji ideowo-politycznej

2019-10-14 09:29

 

Polska – wraz z Europą Środkową – na okres kilkudziesięciu lat została odcięta od szans na postęp. Wyjaśniam:

  1. Najpierw szansą na postęp społeczny i postęp w dziedzinie dostatku codziennego pojawiła się po II Wojnie, kiedy cały obszar „państw przejściowych” (europejski owoc I Wojny) został przyznany w zarząd Związkowi Radzieckiemu, który – przypomnijmy – werbalnie głosił ideę Kraju Rad (samorządność i spółdzielczość) i przez to był ponętny dla połowy świata, choć oszukał sam siebie i ów świat właśnie;
  2. Potem pojawiły się w Europie Środkowej pęknięcia salinowszczyzny, a w późniejszym wydaniu – breżniewszczyzny, w Polsce takim pęknięciem był Edward Gierek, symbol zachodniej wyobraźni lewicowej. Gierek jednak zaserwował nam przeinwestowanie łagodzone rozbudowanym socjalem łagodzącym niedostatki – i budżetowo nie wytrzymał, bo wtedy jeszcze trzymano się budżetów, choćby nawet po gierkowsku „otwartych” (na deficyt);
  3. Transformacja – czyli wypchnięcie wszystkiego co „ludzkie” przez to, co gotowe jest zeżreć dobro publiczne dla indywidualnych-grupowych zysków – to okres ściemy: udajemy, że redagujemy Samorządną Rzeczpospolitą, ale tak naprawdę wybijamy ludziom z głowy, że mają na cokolwiek wpływ, chyba że dadzą się wtopić w żywioł „state-capitalism”, a takim rycie, jaki narzucał Kulczyk i jemu podobni: nie zysk właściwie, tylko imperia prywatne zbudowane na publicznych ochłapach, czyli poszerzona do granic nomenklatura i jej kiście geszefciarskie zagłuszające jakąkolwiek swobodę, nawet tę „non-government”;
  4. Na to wszystko znaleziono koncept IV Rzeczpospolitej, przywracający elementarną uczciwość Państwa wobec Elektoratu, ale ów koncept został wydrwiony przez „state-capitalism” i pogrzebany razem z POPiS-em: mówiło się o powrocie do etosu (Solidarności): lepperowszczyznę zdławiono okrutnie, choć jej wektory społeczne – wzięto jako naukę na przyszłość, podobnie jak nieco łagodniej potraktowany szowinizm narodowy „wszechpolaków”;
  5. I stało się, że w 2015 przymknięto „state-capitalizm”: zwyciężyła formacja tworząca zalążki Minimalnego Dochodu Gwarantowanego i wdrażająca półgębkiem niektóre wątki IV Rzeczpospolitej i zarazem lepperowszczyzny. Robiła to skutecznie na tyle, że Elektorat wierzy tej formacji, ale też na tyle niezgrabnie, że Elektorat dał szansę jawnie samorządolubnemu PSL-owi. Dodatkowo dał premię dla eklektycznej łże-lewicowości za nadzieje na „oddolność” – w moim najszczerszym przekonaniu nadzieje płonne;

Wstępne wyniki wyborów odczytuję następująco kochamy cara za jego opiekę nad maluczkimi, popieramy jego opryczninę wobec state-capitalism-u, nawet jeśli trąci dodatkowo maccartyzmem i inkwizycją „antykomunistyczną” – ale dajemy szansę temu co się nazywa ludowość i temu co się nazywa socjalizm.

  1. Ludowość – to tradycja oparta na autorytecie gospodarzy: o jego zachowanie walczył Lepper, ale szafarzem tego autorytetu jest formacja skupiona na budżetach wójtowskich. Antylepperowska, tyle że jeszcze pamiętająca dziesiątki „auxiliares” ożywiających polską prowincję;
  2. Socjalizm – to tradycja samorządności-spółdzielczości robotniczej, prawdziwie pozarządowej, nie-klientowskiej wobec władzy – a także tradycja formuł spółdzielczych, kooperatywnych, wzajemniczych, samopomocowych, solidarnościowych, dobrosąsiedzkich;

Obie tradycje nie-carskie będą miały łącznie 20-30% poparcia elekcyjnego, o ile się nie posypią ostatecznie: zarządzane są bowiem uzurpacyjnie przez formacje mało się nimi (tradycjami) przejmujące. PSL ma jak zawsze chrapkę na „małą nomenklaturę” (sołecko-gminno-powiatową) i związane z nią budżety. Łże-lewica ma zaś chrapkę na przejęcie od neo-liberałów poparcia ze strony euro-socjaldemokracji (jasniej: cała trójka liderów nie interesuje się poparciem sił krajowych), więc jak ognia unika doktryny ściśle socjalistycznej.

 

*             *             *

Na swoją zgubę PPS (mająca za sobą grubo ponad stulecie ciągłości) konsekwentnie wtapia się w łże-lewicę, choć od dobrych kilku kadencji jest przez nią nagdryzana, do kości. Ginie pod jej sobiepaństwem i pośród drwiny z jej stuletniego dorobku.

A ja w tym udziału równie konsekwentnie nie biorę. Czekam (aktywnie), aż elektorat popierający dobrego i opiekuńczego cara zapragnie więcej, czyli możliwości samo-organizacji w sprawach codziennych. Carat upadnie pod ciężarem opiekuńczości, jeśli nie da maluczkim szansy na taką samoorganizację, jeśli będzie – mówiąc dosadniej – trzymał lud w stadium ciemnoty, aby „wszystko kupił na pniu”, bez zaglądania pod plandekę. Nie do utrzymania jest patrymonializm naszego rodzimego caratu. Puści on w szwach – kiedy już z dobrodziejstwami opiekuńczości oswoimy się na dobre.

Wtedy przyjdzie czas na prawdziwe, nie-klientystyczne samo-organizacje pozarządowe. I tego żywiołu nikt nie powstrzyma. Bo formacja tak zrodzona nie będzie roszczeniowa pod żadnym względem, tylko uruchomi styl „weźmy się i zróbmy po swojemu”, tak jak nam podpowiada życiowe doświadczenie i wolne sumienie.

Aby tak się stało – trzeba „odredagować” pojęcie „wolnego wytwórcy”. Są już tacy, którzy nad tym pracują. Ja też, na swoją miarę.

Więc dobrze się stało, że dano szanse łże-lewicy i wójtowsko-budżetowej ludowości, większość poparcia skierowując na projekty carskie: to wystarczy, by dojrzało Społeczeństwo (prawdziwie) Obywatelskie, by stała się Samorządna (prawdziwie) Rzeczpospolita.