Włodek pado (pan Włodzimierz powiedział):

2011-06-10 08:24

 

Przywódca – pod każdym względem – stowarzyszenia Ordynacka dał obszerny wywiad Andrzejowi Rozenkowi, z dziennika cotygodniowego.

 

Włodzimierza polubiłem  w czasach dawnych, kiedy ja zostawałem przewodniczącym ogólnopolskiego ruchu kół naukowych i młodych pracowników nauki, a on pracował w jednym z wydziałów centrali Zrzeszenia Studentów Polskich.

 

Na wybory „mojego” ruchu naukowego udał się wtedy do Katowic Jarosław Pachowski (ten sam, co potem TVP i Polkomtel) i w imieniu kierownictwa ZSP nie życzył sobie, abym to ja został szefem. Dodajmy, że „mój” ORNS był afiliowany przy SZSP/ZSP, bo takie były czasy, nie byliśmy strukturą „członkowską” ZSP.

 

Jarek całą noc sobie nie życzył, urabiając „moją” drużynę, ale jakoś dostałem 2/3 głosów (na kilkuset delegatów).

 

Po powrocie do Warszawy natychmiast dostałem przyjazny sygnał od Włodzimierza (podlegał hierarchicznie Jarkowi w ZSP): Janek, chłopaki nie wiedzieć czemu zasadzają się na ciebie, ale ja jestem z tobą, masz u mnie wsparcie.

 

Wtedy go polubiłem, nie tyle za uczciwe koleżeństwo, ile za odwagę: wspierać trędowatego to był duży akt moralny.

 

Drugi raz go polubiłem, kiedy przed Komisją Nałęcza w sprawie Rywina wygłosił na wstępie referat, w którym z godną jasnowidza przenikliwością i z zacięciem retoryka wygłosił mowę na temat stanu polskiego świata mediów (i na temat samych mediów), pokazując panującą tam grę interesów, brak poważania dla słuchaczy, oglądaczy i czytelników oraz ‘oddolnych” twórców, brak państwowo-twórczego programu-projektu, lisią rolę środowiska Agory, itd., itp. Włodzimierz był w tym czasie już w miarę niezależny oraz dorosły, ale i tak wykonał dobrą, odważną, moralnie godną medalu robotę.

 

Wtedy też dałem się namówić koleżeństwu na piwną ławę, czyli doroczne spotkanie środowiska Ordynackiej, w którym mam wielu przyjaciół i dobrych znajomych, ale mam też żale do liderów tego środowiska za moje dawne klęski, porażki, niepowodzenia przy zbawianiu świata. Żalów udokumentowanych.

 

Kilka razy świętowałem w ten sposób swoje wspomnienia, stare i nowe rzeczy.

 

Obserwowałem też, jak Ordynacka wycina wszystkich, którzy mają czelność nie wspierać po kliencku tych „najwyższych”. Widziałem, jak „pogoniono” pierwszego prezesa Ordynackiej, jakby był gnojkowatym figurantem (choć jest to człowiek ducha i mocy wielkiej), jak pozbywano się profesora filozofii mającego inną propozycję co do Racji Środowiska, jak wycinano ludzi ówczesnego (a może byłego lub przyszłego) Ministra Skarbu, i nie było to tylko starodawne cięcie między warszawskimi Politechniką i Uniwersytetem, tylko walka polityczna na śmierć i życie.

 

Napisałem wtedy dużo rewolucyjnych, krytycznych tekstów. Jeden z nich miał tytuł „200 plus mięso” (200 wybitnych „ordynariuszy”, urzędników i polityków państwowych oraz menedżerów największych firm, pozostali to tło, lista obecności, masa członkowska bez szans na pomoc w problemach, chyba że luzusik jakiś). Pisałem o tym, że nie tylko ława piwna, ale inteligencja (a raczej INTELIGENCJA: wykształcenie, doświadczenie, wrażliwość społeczna, przywództwo społeczne) – to misja Ordynackiej, jeśli już ma grać politycznie.

 

Uważam Włodzimierza za jednego z mistrzów polskiej polityki. Zręczny, rozgarnięty, przesympatyczny. W słowie „mistrz” – jeśli ja je wypowiadam – powinno zawsze brzmieć: cynik, pragmatyk, bezwzględnik, deptacz maluczkich i nieprzyjaciół, pomagacz wiernym i oddanym, a przede wszystkim bezkrytycznym. Polityk – w Polsce – tak musi mieć, inaczej go zjedzą, no, to lepiej żeby on zjadał. U Włodzimierza jest do tego taki dar, że ktoś zadeptywany i ogrywany czuje się, jakby mu dawano kolejne premie, a nie kuksańce. To trzeba mieć, Włodzimierz to ma.

 

Włodzimierz którejś nocy (przed jakimś Kongresem), z sekundy na sekundę uznał, że jestem „po ich stronie” (czyli nie „swój”) – i odtąd mam przechlapane u niego, choć nie przyznaję się do niczego, bo nieprawda, ja się w politykę po prostu nie bawię, a tym samym w spiski.

 

Ja jestem typowy działacz, społecznik, aktywista, inicjator: taki mam temperament i nie ma takiego niepowodzenia, które by mnie zniechęciło do kolejnych inicjatyw. Tak już mam.

 

I mam też wyczulenie na wszelki fałsz.

 

Czytam w znakomitym wywiadzie Włodzimierza dla Rozenka:

1.       Jeśli gdziekolwiek w Polsce będę mógł pomóc w awansie komuś z Ordynackiej – pomogę;

2.       Jeżeli jesteś z nami – czuj się bezpiecznie, bo ci pomożemy;

3.       Jeżeli jesteś w dołku albo zdarzy się nieszczęście – to pomożemy;

4.       Jestem przewodniczącym struktury, w której ludzie sobie pomagają;

5.       Itd.;

 

Włodzimierzu!

 

A teraz uprzejmie proszę, jako samozwańczy rzecznik ordynackiego „mięsa”, abyś powyższe wdrożył w życie. Bo możesz, tyle że nie chcesz.

 

Mnie możesz pominąć, moje rozmaite „dołki” i „potrzeby” (na które nie zasłużyłem, które są dla mnie krzywdzące) pokonuję we własnym zakresie, choć prawie o wszystkich wiesz Ty sam lub Twoi drużynnicy.

 

A społecznikowskie inicjatywy przeniosłem w inne miejsca, bo szkoda ich oddać ordynackiej marnacji. Jakoś od 40 lat nie mam szczęścia do współpracy przy poważnych przedsięwzięciach.

 

 

Kontakty

Publications

Włodek pado (pan Włodzimierz powiedział):

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz