Uprzejmie proszę władzuchnę

2014-09-16 08:36

 

Cierpliwie od wielu lat, nie maczając w tym palców, przyjmuję wyniki kolejnych wyborów i uznaję, że z hipopotamem nie warto się przepychać (choć z niektórymi końmi kopię się, aż trzeszczą kości). Nie mam ani takiej mocy, ani takiego zamiaru, by zapakować całe to rządzące tałatajstwo do wora i wyciepnąć za stodołę, gdzie jego miejsce.

Nauczyłem się już gorzkiej prawdy, że tzw. opinia publiczna kupi od rządzących każdą ściemę, a kiedy wychodzi szydło z worka – co najwyżej popsioczy. Osobiście jednak nie godzę się na to, żeby rozmaici harcownicy, przebrani w szaty politycznych wielmożów, zaglądali mi do kieszeni, do sumienia, do rozumu i do grafika dnia. Zwłaszcza że zaspokajają w ten sposób jedynie własne chore, pożądliwe chucie. Ale skoro Dumny Naród sobie na to pozwala – nie będę zawracał Wisły kijem. Wolę podkładać ładunki pod system-ustrój – i wcale nie mam na myśli prochu, dynamitu czy semtex-u, ale to, co umiem najlepiej: pokazywać chcę absurdy i złą wolę władzuchny, jej pogardę dla Kraju i Ludności.

Jak to się stało, że 25 lat pogromu narodowego, jakim jest Transformacja, zdołano Ludowi sprzedać jako pasmo nieustających sukcesów – to pole do doktoratów. I mnie to nie obchodzi, tak jak nie obchodzi ładnych paru milionów ofiar Transformacji. Nie mam ochoty robić za rewolucyjnego zbawcę.

Ale jak to się stało, że na zlecenie zamorskiego szalonego imperium przygotowujemy się do samobójczego starcia z imperium zalegającym po sąsiedzku – wymaga wyjaśnień, których żądam, władzuchno!

Jesteśmy stosunkowo niewielkim krajem, spadającym we wszelkich poważnych rankingach, którego gospodarka pozostaje w kluczowych dziedzinach pod kolonialnym zarządem możnych (patrz: TUTAJ), a to co zostało – jest polem geszeftów dla ścierwojadów. Wyłącznie naturalna żywotność ekonomiczna i – nieco patologiczna w swej masie – przedsiębiorczość nielicznych pozwala naszej „zielonej łące” (zgniłozielonemu trzęsawisku) odradzać się.

Jesteśmy krajem, którego armia to leśne dziadki. Rachityczna armia rosyjska zmiotłaby nas jednym machnięciem ogona, nawet nie spojrzawszy. Wydatek setek miliardów (oficjalnie 140 przez kilka lat) – to żart zbrojeniowy. Więcej wydaje ciupeńki Izrael, a i tak bez wsparcia Jankesów zostałby w try-miga zamieciony.

Jesteśmy krajem niezrównoważonym społecznie, przeżeranym przez wykluczenia i postępujące wraz z nimi patologie, a najbardziej pasjonarny żywioł emigruje stąd na poniewierkę. Tak zwana „klasa średnia” co 10 lat zmienia całkowicie skład osobowy, czyli nie istnieje, w dodatku łeb ma wciśnięty w imadło, pomiędzy mega-biznes i roszczeniowych wykluczonych.

Jesteśmy Krajem i Narodem, który w ciągu ostatnich 500 lat wygubił wszystko co wartościowe: z regionalnego imperium staliśmy się sługusem interesów sił globalnych, których nawet nie pojmujemy do końca.

Władzuchno!

Proszę mi wyjaśnić, dlaczego wbrew wszystkiemu, co rozsądne, roztropne i rozumne wystawiamy się do roli harcownika w nieistniejącej wojnie, która w rzeczywistości jest przepychanką między Ameryką i Rosją, dla której Ukraina jest równie dobrym pretekstem, jak każdy inny?

Przez jakiś czas myślałem, że w całej sprawie chodzi – Europie – o pozyskanie 40-milionowego, żyznego rolniczo i zasobnego surowcowo kraju, na pohybel Rosji. Dowodziło tego choćby porządne przygotowanie wileńskich „spontanicznych” protestów przeciwko janukowyczowej odmowie przystąpienia do „klubu” wraz z Mołdawią i Gruzją. Sprokurowanie drugiego Majdanu, dwukrotne odsunięcie tego samego prezydenta metodami mało europejskimi – musiało Europę wiele kosztować.

Teraz jednak widzę, że nawet jeśli tak było – to w sprawę weszła po swojemu Ameryka, jak zwykle cała słoniowata, która od powojnia kombinuje, jak wejść do „wielkiej czwórki” ryglującej Azję Centralną (Chiny, Indie, Rosja, Arabia). Przez dwa pokolenia Ameryka robiła wszystko, by Arabię zdezintegrować i zastąpić ją w „ryglowaniu”. Puściły nerwy, i pod pozorem walki z terroryzmem Ameryka wdepnęła w sam środek Azji Centralnej. Oczywiście, my z nią, jako pierwszy harcownik, kosztem niemałego dyplomatycznego i gospodarczego dorobku.

Europa rakiem wycofała się z interesu ukraińskiego, ze wstydem konstatując, że wyzwoliła na Ukrainie „nie te” siły witalne. Teraz markuje zatroskanie charytatywno-filantropijne, ale robi wszystko, by jej z tą wojną nie kojarzyć. Europa pojęła też, że została wykiwana i zarazem wrobiona przez Amerykę w całkiem inne przepychanki, niż poszerzanie Unii.

Ameryka zaś, niezadowolona z ryglowych „postępów” bliskowschodnich, pomachała gadgetami przed nosem Europie Środkowej, zwłaszcza łasej na błyskotki i pieszczoty Polsce – i ujawniła kolejny cel, niebezpieczny dla Europy, samobójczy dla Europy Środkowej: rozhuśtać, rozklekotać Rosję tak, żeby zawaliła się niczym spróchniały komin. Oj, Ameryka jak zwykle robi za tępego kowboja, strzelającego zanim pomyśli, oczywiście tysiące mil od domu, a wszystko dla „szerzenia demokracji, pokoju i bezpieczeństwa”.

To, że moi współplemieńcy przyklaskują Ameryce w tym niezbożnym dziele – jest dla mnie niepojęte, ale milczę, bo to moi współ-domownicy, ja nie mam zamiaru się wyprowadzać. Ale że władzuchna prze do uczestnictwa w tym bezecnym przedsięwzięciu – mam za konstytucyjną zbrodnię. Chyba, że mi władzuchna wyjaśni, poważnie, bez międlenia o tym samym, co wcześniej Śmigły Rydz, jaki to ja mam interes w tym, że się Rosja rozpadnie (to jest zresztą dziś nierealne), a tym bardziej w tym, że zamęt z Dzikich Pól przeistoczy się w regionalną wojnę gigantów świszczących nad moją głową. Chleba mi od tego nie przybędzie (raczej wciąż ubywa), satysfakcja (wątpliwa) nie naszym będzie udziałem, bezpieczeństwo i dostatek raczej nas nie będą dotyczyć w najbliższych dziesięcioleciach.

A do tego Europa wyraźnie machnęła na nas ręką: chcą wojaczki, niech mają, my mamy poważniejsze problemy na głowie.

Władzuchno, uprzejmie proszę, wytłumacz mi, bom z prowincji.

Wszystkim, którym niniejsze kojarzy się wyłącznie z tym, że działam na zlecenie Moskwy – z góry dziękuję.