Udomowiony

2015-11-21 07:43

 

Rozmaici wielcy ludzie mieli i mają swoje miejsca w Tatrach, Kazimierzu, na Kaszubach czy w Bieszczadach, dokąd się wybierają niczym „do wód”, kiedy trzeba im owego szczególnego klimatu, kojącego to co ukojenia koniecznie wymaga i pozwalającego zauważyć „nowe” pośród tyglącego się chaosu. Skoro mogą wielcy – to i ja mam takie miejsce, nad Parsętą, u Wandy i Adama.

Wchodzę tu – nawet po kilku miesiącach niebytności – jak do siebie i zaczynam od powitań z Florą, czyli psicą słusznego wieku, bo z państwem to już się przywitałem na dworcu. Tym razem zastałem jeszcze papugę jakiejś szczególnej rasy, której wcześniej nie było – oraz dwa koty młode w miejsce kotów poprzednich, które ponoć skończyły tragicznie i marnie.

Jeszcze mam świeżo w uszach chór Aleksandrowa (pełna nazwa: „Dwukrotnie odznaczony Orderem Czerwonego Sztandaru Akademicki Zespół Pieśni i Tańca Armii Rosyjskiej im. A. W. Aleksandrowa”, ros. Дважды Краснознамённый Академический ансамбль песни и пляски Российской армии имени А.В.Александрова). Słuchają go nie bez wzruszeń – nieraz puściwszy łezkę – na całym świecie, u nas jednak rusofobia sięga do poziomu, który najlepszy na świecie chór męski okraszony tradycyjnie doskonałym baletem przedstawiany jest za propagandę ruską, tym razem putinowszczyznę. W ramach tej propagandy wysłuchałem takich „sowieckich nachałów” jak Czerwone maki, Róża czerwona, Hej, sokoły, a także licznych znanych wszędzie pieśni rosyjskich (w tym romansów) oraz jednej arii włoskiej, oraz obejrzałem scenki wytańcowywane przez tancerki i tancerzy, reprezentujących poziom niemal „komputerowy”, a jednocześnie „do spodu” nasycony rosyjskością, tą serdeczną.

Taką dawkę przeżywa się długo, przynajmniej w moim przypadku, który jestem pozytywnie wrażliwy na nuty i na mowę rosyjską. W każdym razie wystarczyło mi na całodzienną podróż do Krosina. Dobrze jest

Jako się rzekło – jestem tu udomowiony. Wiem gdzie co leży, dokąd pójść z Florą (ja nazywam ją Florentyną), gdzie podłączyć komputer (co za czasy!). a mimo to – oprócz papugi – zauważyłem rozmaite drobiazgi na przypółeczkach, których wcześniej nie zafiksowałem. Bo udomowienie to jedno, a status gościa to drugie: gość ma prawo czasem czegoś nie wiedzieć, nie widzieć i nie umieć, w odróżnieniu od Adama, który nie tak dawno zdefiniował małżeństwo jako zgadzającą się we wszystkim parę, w której jedna strona ma do wykonania trochę zadań, a druga strona ma zawsze rację. Czy jakoś tak.

Ja przecież mam „własne” miejsce, gdzie jest Dom, zatem jeśli mówię o udomowieniu, to w takim sensie, w jakim się mówi o niezmiennie dobrym, swojskim samopoczuciu pod „nie swoim” adresem.

Na ploteczki i inne sprawki przyjdzie czas. Na razie „synchronizujemy” się, tak jak Chór Aleksandrowa ćwiczy poszczególne punkty, choć je już zna na pamięć.

Tu przerwę, lecz róg trzymam…

W zapowiedzi „następnych odcinków” sygnalizuję tylko, że przedmiotem intelektualnym tej bytności mojej w domu Wandy i Adama są w zamierzeniu paradygmaty ekonomiczne. Choć, jak wiadomo, jestem otwarty