U (dzisiejszych) początków nowej Rzeczpospolitej

2020-06-10 10:02

 

Wczoraj – nie po raz pierwszy przecież – opisałem koncept Państwa Równoległego jako Rhizomię, jakościowo różną od Fraktalii.

Ustrój społeczny-polityczny-gospodarczy oparty na wielości różnorodnych form samorządowych, powstających na skutek działań „autorskich” małych społeczności (zdolnych do tzw. bezpośredniej kontroli społecznej) – przypisuję „pierwszej Helladzie”, a znaczenie słowa Rhizoma (spontaniczny bezład, bujność form) zaczerpnąłem z pracy Guattiari’ego i Deleuze’a „Mille Plateaux” (drugi tom filozofii społecznej „Capitalisme et schizophrénie”).

Nazwą Fraktalia opatruję powszechną i dominującą w świecie formę polityczno-państwową, zbudowaną z samopodobnych, neuronowo powtarzalnych, nietrywialnych  struktur, mechanizmów, algorytmów, ordynacji, statutów, regulaminów. Słowo Fraktal czerpię od takich mistrzów wyobraźni „kryształowej” (odwołującej się do różnych „sztywności”) powtarzam jako echo Constantina Carathéodory’ego i Felixa Hausdorffa oraz Benoît B. Mandelbrota.

Jak to działa – „widzieliśmy” przede wszystkim u początków Drugiej Rzeczpospolitej, stulecie temu. Mała, mało też zauważona, a ważna książka Piotra Frączaka „W poszukiwaniu tradycji” przytacza mniej-więcej setkę nazw i formuł różnorodnych Komitetów Obywatelskich datowanych na rok… 1914 i kilka następnych lat: Płocki Komitet Obywatelski, Komitet Żywnościowy w Dąbrowie Górniczej, Warszawski Komitet Obywatelski, itd. Tworzyły się one jako „samo-reprezentacje” społeczności lokalnych, jako osobliwe „wypadkowe” tego, co było aktywne dotąd, inne w każdym mieście, powiecie, regionie.

Wymienię przykładowe „składowe-współuczestniczące” takich komitetów (organizowali je znaczący i dopiero pretendujący do znaczenia mieszkańcy miast, często równocześnie przedstawiciele lokalnych organizacji społecznych, różni mali i duzi Dyrektorzy, Przewodniczący, Prezesi, Autorytety, Luminarze):

  1. Straż Obywatelska;
  2. Kasa Chorych,;
  3. Komitet Żywnościowy;
  4. Komitet Bezpieczeństwa Publicznego;
  5. Komitet Spokoju  i Bezpieczeństwa Dobra Publicznego;
  6. Straż Ogniowa;
  7. Towarzystwo Wioślarskie;
  8. Związek Towarzystw Drobnego Kredytu;
  9. Wzajemny Kredyt;
  10. Towarzystwo Kredytowe Miejskie;
  11. Stowarzyszenie „Zgoda”;
  12. Towarzystwo Letnicze;
  13. Komitet Budowy Kościoła (w konkretnej miejscowości);
  14. Towarzystwo opieki nad rodzinami rezerwistów;
  15. Towarzystwo Przemysłowców konkretnej Guberni;
  16. Towarzystwo Kredytowe Ziemskie;
  17. Towarzystwo Popierania Przemysłu i Handlu
  18. Towarzystwo Rolnicze;
  19. I tak dalej: co miejscowość, to inne nazwy, inne obszary aktywności, różne formy samopomocy i samoorganizacji oraz wzajemności i dobrosąsiedztwa;

Dziś – rzecz nie do pomyślenia: choć te różnorodne rodzaje aktywności dorobiły się w końcu wspólnej nazwy (Komitet Obywatelski), a nawet „nadrzędnej czapy organizacyjnej” – to absolutnie samodzielnie i podmiotowo oraz na własny rachunek i wedle własnych wyobrażeń samoorganizowały się, i nikomu to nie przeszkadzało!

Ludzie zaś „codzienni i zwykli” wiedzieli bez żadnych instrukcji, kto co robi i czym zarządza, co ogarnia, bo działał ten najlepszy z feromonów, oddolnej i nieskrępowanej samorządności obywatelskiej.

Powstające łańcuchowo, jak grzyby po deszczu, rodziły się te komitety w kantorach i mieszkaniach oraz biurach przy konkretnej ulicy, na konkretnej dzielnicy i w powiecie. Gdzieniegdzie wspierane przez zaborców (w każdym miejscu inaczej), gdzieniegdzie tępione, gdzieniegdzie poddawane „wsysaniu” przez administrację carsko-ruską, prusacko-kaiserską, cesarsko-królewską. A kiedy wojna na dobre rozgorzała, i kiedy potem wygasła – Polska stała tysiącami Komitetów Obywatelskich, zajętych miejscowymi sprawami, ale ogarniętych wspólnym duchem społecznikowskim, niezależnie od miejscowych odczuć natury ideowej i politycznej.

 

*             *             *

Więc kiedy ktoś mnie pyta, jak wygląda(łoby) społeczeństwo obywatelskie, gdyby nie odgórne, samowładcze ramy mocarzy politycznych i rozmaitych namiestników skąd się tylko wzięli – to odpowiadam: z tej miriady niepodobnych do siebie, żadne do żadnego, równoległych wobec siebie nano-państewek gminnych, powiatowych, średniomiejskich i metropolitarnych, nie wtrącających się w swoje wzajemne sprawy, rządzących się swoimi formułami proceduralnymi i wyborczymi oraz biznesowymi.

Powtórzmy: nie jakaś narzucona odgórnie sztanca, w której co najwyżej ktoś mościł sobie swoją odrębność i wyjątkowość ruchami robaczkowymi (drganiami mikrocząsteczkowymi) – tylko esencjalna odrębność i wyjątkowość, dobrowolnie i zadaniowo wchodząca w rozmaite Symmachie.

I pomyśleć, że wielki i legendarny współtwórca I Rzeczpospolitej zalecał polityczno-państwowej reprezentacji tego tygla, aby poszła sobie „kury szczać prowadzać”, a kiedy nie posłuchała – szast-prast zaprowadził „legionowy porządek”, co niektórych (nawet swoich dawnych druhów) powsadzał do twierdz i obozów. Taki nasz swojski Ojciec Rzeczpospolitej (w odróżnieniu od słowa „republika, czyli Rzecz Publiczna, mamy słowo „rzeczpospolita”, czyli Zwyczajna Wspólnota, czego nie chcą niektórzy odróżnić).

Toż to był prekursor polskiej Bolszewii, dla niepoznaki, na zlecenie twórców środkowo-europejskiego buforu „państw przechodnich”, wojujący  oryginalną, warta jedna drugiej, Bolszewią Moskali.

Dość powiedzieć, że nawet wobec takiego doświadczenia ostał się – w swej bogatej różnorodności – międzywojenny ruch miejsko-socjalistyczny i gminno-ludowy, w podobnych sobie formach rhizomalnych, rozplenionych po dzielnicach miejskich i po parafiach: kooperatywy, spółdzielnie, rady, koła, redakcje, kluby, towarzystwa, straże, sieci wiciowe, inicjatywy składkowe, samopomocowe, samoobronne, wajemnicze, żniwne, siewne, melioracyjne, budowlane, mieszkaniowe, rzemieślnicze, rękodzielnicze, remontowe, związkowo-pracownicze, kobiece, zdrowotne, działkowe, hodowlano-uprawowe, artystyczne, eventowe, religijne, ochronkowe, jordanowskie, sportowe, edukacyjne, dobrosąsiedzkie, milicyjne – każda na lokalną modłę, niezależna od innych i niezawisła od prerogatyw państwowych, nie poddająca się centralnym i odgórnym przymusom i przemocy, ale chętnie szukająca „więzi poziomych”.

A my dziś szukamy jakichś obywatelskich wynalazków, i ubiegamy się u władców Rzeczpospolitej wsparcia, najlepiej dotacji i błogosławieństwa.  Więc kto: My, ONI, TAMCI…?

Jan Gavroche Herman