TuskenKampf (3). Lista spraw – albo zarządzamy procesami

2010-07-28 12:49

 

Zupełnie bez wsparcia naukowego wyrażam pogląd, że rządzić można albo „od sprawy do sprawy” (nazywa się to bieżączką), albo „z lotu ptaka”.

 

Zapewne są inne spojrzenia na tę dziedzinę, ale powyższe mi wystarcza. Zwłaszcza ze widzę, iż technika „byle do jutra” łatwiej się upowszechnia niż technika „zrobić raz a dobrze”.

 

Jaśniej: kiedy zarządza się jakimś średnio-wielkim agregatem (społecznym, politycznym, gospodarczym, itp.), to błędem jest sporządzanie harmonogramów, w których grafikuje się pojedyncze zadania do wykonania. Istotą tego zarządzania powinno być – nie żartuję – zanurzenie się w rozmaite warstwy kulturowo-cywilizacyjne, społeczno-polityczne, psycho-mentalne, rynkowo-biznesowe owego agregatu (nawy publicznej). Ktoś, kto nie rozumie samochodu, w którym się porusza, może być znakomitym kierowcą – do czasu potknięcia.

 

W Formule 1 i w innych sportach motorowych kierowca jest jednym z wielu – równie ważnych – elementów całego zespołu. Samochodem, bolidem, motocyklem, motołodzią – kieruje nie kierowca, tylko ten zespół właśnie.

 

Zarządzanie nawą publiczną to sport jeszcze bardziej wymagający niż Formuła 1. Każda bowiem chwila tego swoistego wyścigu o lepsze jutro – to setki zdarzeń ważnych dla pojedynczych ludzi „uwikłanych” w ten wyścig. Każda decyzja, dokument, a nawet publicznie wyrażona opinia – wpływają na losy rodzin, przedsiębiorstw, szkół, mikro-rynków, organizacji pozarządowych, wspólnot lokalnych, gospodarstw, itd., itp.

 

Zespół Formuły 1 wtedy jest dobry, kiedy „od podszewki” rozumie wszystko co się dzieje z bolidem i na torze. Rozumie też kierowcę w tym bolidzie siedzącego. Mamy do czynienia z zarządzaniem przez „zrozumienie i empatię”.

 

Polskę jednak trzymają dziś w swoich zręcznych rączkach faceci zawiadujący nią jakby siedzieli przy pulpicie trenażera. Liczy się tylko prędkość i sprawne pokonywanie zakrętów. A to co się dzieje podskórnie – nieważne, oby wszystko grało do mety.

 

Jednym słowem, rządy, urzędy, resorty, instytucje, organy – zachowują się jak „uczestniczący kibic”, a nie jak gospodarz. Jasne, kibica interesuje wynik i rywalizacja oraz towarzyszące temu świecidełka, ale nie po to ustawiamy naszych milusińskich za sterami! Oni mają być jak ten najlepszy w okolicy mechanik, który po zadaniu kilku pytań i obwąchaniu maszyny postawi właściwą diagnozę i celnie, skutecznie poprawi to, co dotąd nie grało, a jeszcze uzdatni nam pojazd tak, że będzie funkcjonował lepiej niż dotąd.

 

Jednym słowem – jeśli rządzeni będziemy „po wierzchu”, według „grafiku zadań do zaliczenia” – prędzej czy później staniemy przed jakąś niecodzienną sytuacją, której ani my – kibice zwykli i szarzy – nie rozumiemy, ani kibice uczestniczący, ani nikt w okolicy. I co wtedy?

 

Jeden Boni ze swoimi Polskami 2030 nie wystarczy.

 

A widzę – i to najbardziej martwi – że już tworzone są listy kandydatów w wyborach samorządowych, a na listach lądują którzy zarządzania uczą się w „dobrej pozycjonerskiej szkole”, uczą się tam połebkowości i tombakoplastyki, są specjalistami od zarządzania „po wierzchu”.

 

Mam wrażenie, że już wkrótce polski wyborca przekona się, że wybory prezydenckie, parlamentarne albo samorządowe niczym się właściwie nie różnią: zawsze idzie o to, by dwóch największych wodzów partyjnych ugrało dla swoich drużyn i siebie jak najwięcej. Patrz: tutaj. A przecież – co by nie powiedział – robota wójta nieco różni się od roboty prezydenckiej czy roboty posła?

 

Wybory samorządowe nie mogą być jednowymiarowe: oni albo my. Pisałem o tym przy okazji wyborów prezydenckich, a tu – już widać – serwuje się nam ten sam model.

 

W ogóle nie chcę, żeby mi partie wystawiały kandydatów tam, gdzie sam sobie z tym poradzę.

 

 

Kontakty

Publications

TuskenKampf (3). Lista spraw – albo zarządzamy procesami

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz