Tusk to się już nawet Boga nie boi!

2013-04-07 09:56

 

Jakiś czas Temu Jego Iluminacja Premier RP ogłosił, nie bacząc na obecność kamer, mikrofonów, dziennikarstwa i kilkuset osób: „tego typu sformułowania, tego typu oskarżenia czynią takie współżycie w jednym państwie czymś nieznośnym, czymś trudnym do wyobrażenia”. Dowód rzeczowy: https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/tusk-nie-sposob-ulozyc-sobie-zycie-w-jednym-panstwie-z-osobami-jak-kaczynski,285806.html . Słowa te, odnoszące się środowisk „smoleńskich”, ustawicznie „nakrywających” Rząd na kłamstwach, ustępstwach, zaniedbaniach w sprawie Katastrofy (a potem snujących sprawiedliwe i niesprawiedliwe, domysły co do przyczyn samej Katastrofy), nie były aż tak okropne, jak je „tuż-po” skomentowano: Tusk nie zadeklarował żadnej eksterminacji swoich krytyków, tylko stwierdził, że z niektórymi współ-obywatelami nie potrafi współżyć.

Mimo to trwało parę ładnych tygodni, zanim zrozumiałem głębie przesłania, jakie zaordynował rodakom Premier.

Aby to co zrozumiałem oddać właściwie, pomówię chwilę o uspołecznieniu. Otóż istotą tego procesu jest to, że pojedynczy człowiek jest dla tu elementem tyleż koniecznym, co niewystarczającym. Oba pojęcia wziąłem z logiki-matematyki. Jeśli coś jest konieczne – to oznacza, że bez tego elementu nie zachodzi to co zajść powinno (tu: uspołecznienie). Jeśli coś jest wystarczające – to oznacza, ten element zaspokaja wymagania i nic innego już nie trzeba. Człowiek, będąc koniecznym i niewystarczającym, pełni zatem w procesie uspołecznienia rolę „niezbędnika”, ale jednocześnie oprócz niego potrzeba czegoś jeszcze, aby owo uspołecznienie nastąpiło. Wyobraźmy sobie zatem areszt karny składający się z kilkudziesięciu pojedynczych cel. Mamy tam kilkudziesięciu ludzi, ale trudno mówić o ich uspołecznieniu: ludzie ci przed wejściem do cel i po wyjściu z nich są wobec siebie wciąż tacy sami.

Bo mimo, że przebywali blisko siebie – nie obcowali ze sobą. Zatem tym czynnikiem, który powoduje, iż osoby poddają się procesowi uspołecznienia – jest ich obcowanie ze sobą, ustawiczne konfrontowanie swoich wyobrażeń, swoich punktów widzenia, swoich racji, swoich interesów. Komunikowanie o tym i analizowanie komunikatów zwrotnych. Dokonywanie jakichś faktów i reagowanie na te fakty. Zawłaszczanie (monopolizowanie) jakiś fragmentów rzeczywistości i obrona tego monopolu, do tego zwalczanie cudzych monopoli. Odgadywanie tej całej plątaniny – każdy po swojemu – i wyciąganie wniosków po jakiejś analizie, a następnie omawianie tego z pozostałymi osobami. Odczuwanie na każdym kroku czyjejś obecności i czyjejś obserwacji, co każe odpowiednio „polaryzować”, przysposabiać swoje myślenie i działanie do tego, co (mniemamy) myślą i chcą zdziałać inni.

Nie jest to takie proste. Kilka dni temu opublikowałem luźne refleksje na temat „sił integrujących” skłaniających ludzi do tego, by się „łączyli”, np. we wspólnoty, społeczności, zbiorowości. Wskazałem na cztery zasadnicze powody łączenia się ludzi w rozmaite grona:

  1. Pełnia: ludzie łączą się, aby siebie zaoferować innym, a jednocześnie skorzystać z oferty innych. W ten sposób stają się pełniejsi, doskonali, więksi, lepsi, wykorzystując swoją komplementarność. Owocuje to mutualizmem wspólnotowym, rodzinnością oraz kolektywizmem;
  2. Eksploatacja: ludzie łączą się, bo widzą, że łatwiej jest skorzystać z dorobku innych, niż go samemu wypracowywać w trudzie i uciążliwości albo inwestując. Tak zawiązuje się gra wszystkich ze wszystkimi o wszystko. Stąd mamy społeczny podział pracy, ale i monopole oraz wyzysk;
  3. Konieczność: ludzie łączą się, bo nie mają innego wyjścia, bo kiedy się nie łączą, zaczynają odstawać, opóźniać się. W ten sposób powstaje „masa zespolona”, w miejsce luźnej zbiorowości. Tak wykształcają się pasywność, a z nią roszczeniowość oraz nieufność.
  4. Pozorność: ludzie żyją równolegle do tych zespolonych, opodal nich, robią swoje i zajęci są sobą, ale pozorują formuły uspołecznieniowe, bo tak jest „przyjęte”. Powstaje swoisty „krąg towarzyszący”. A jest to najkrótsza droga ku emigracji wewnętrznej, ku szarej strefie, ku aspołeczności;

Dwa pierwsze powody grupowania się ludzi wskazują na dwie formuły uspołecznienia: konstruktywną i destrukcyjną. W pierwszej – ludzie rozumieją się wpół słowa, przeniknięci jednym duchem społecznym. W drugiej - ludzie nie starają się porozumieć, choć bardzo starają się wzajemnie rozpoznać.

Tam, gdzie ludzie zmierzają ku Pełni – powstają więzi naturalne. Natomiast tam, gdzie tygli się gra zmierzająca do wzajemnej Eksploatacji – konieczne są instytucje społeczne, czyli mechanizmy, reguły, zasady, normy, standardy, prawa. F. Tönnies podkreślał różnicę między wspólnotą a stowarzyszeniem (zrzeszeniem). E. Durkheim rozróżniał solidarność mechaniczną i organiczną. Dwa kolejne powody grupowania się ludzi również opierają się na działaniu instytucji społecznych, a nie więzi mutualnych. Dlatego ludzie nie stanowią mega-stada, ale multi-sieć. Na tym opierają się wszelkie procesy uspołecznienia, w których brakuje duchowego automatyzmu (patrz: lot ptasi, rój owadzi, ławica ryb), tylko wypracowane „komendy”, czyniące każdego z osobna człowieka marionetką społecznej sieci, z czasem przechodzącej w strukturę, a następnie w system, działający jak super-organizm (albo szwankujący). Stąd już niedaleko do procesów upaństwowienia, a wraz z nimi do zorganizowanego przymusu i „legalistycznej przemocy”.

Państwo w procesach uspołecznieniowych jest swoistym alter-ego uspołecznień środowiskowych: religijnych, ideowych, pokoleniowych, branżowo-zawodowych, hobbystycznych, wykształceniowych, artystycznych, społecznikowskich, biznesowych, itd. itp. Przyświeca im ambicja lub zawołanie w postaci Boga, Mamony, Kariery, Sztuki, Ducha, itd. itp.

Przejrzawszy sobie swoją własną twórczość zacytowaną powyżej widzę jasno, że Tusk Donald, liberał i demokrata, niezbyt oddany członek kościoła rzymsko-katolickiego, mąż i ojciec, historyk, Kaszub na mocy własnej deklaracji, chłopak z gdańskiego podwórka, spółdzielca fotografujący się (ponoć) na kominie, wieloletni parlamentarzysta, niegdyś kandydat na głowę „demokratycznego państwa prawnego”, od ponad 5 lat Premier tegoż Państwa, zdeklarowany Europejczyk – wyklucza ze społeczeństwa dwie ostatnie kategorie osób, czyli tych, którzy łączą się z konieczności oraz tych, którzy „żyją równolegle i pozornie”. Poniekąd tłumaczy to energiczne akcje wobec internautów dworujących sobie z władzy, paranoiczną reakcję na żart „urbanistów” donoszących, że podsłuchali jego szepty na trybunie podczas meczu z San Marino, ale też tłumaczy niespotykaną nigdzie indziej w Europie kampanię kpin i poniżania (z użyciem mediów) wobec przeciwników politycznych, nawet jeśli jeden z nich jest/był Prezydentem, a oni razem (plus współ-liderzy) przewodzą milionom obywateli.

Na wszelki wypadek podkreślam, że jestem chronicznie daleki od akceptacji sposobów prowadzenia gry politycznej używanych przez PiS, a niegdysiejszego Delfina uważam za kryminalistę zdolnego do zawiązywania sieci o charakterze mafijnym i człowieka niegodnego, sądzę zresztą, że kiedyś zostanie on z tego sprawiedliwie rozliczony. Co innego jest jednak stronić od kogoś i mieć o nim nienajlepsze zdanie, a co innego deklarować, że „w jednej izbie żyć nie sposób”.

Jako ktoś, kto trwale wyeliminował ze swojego otoczenia licznych Druhów serdecznych, znaczne Postacie, a to z powodu politycznego podejrzewania ich o ambicje konkurencyjne (Płażyński, Olechowski, Piskorski, Rokita, omalże Schetyna: czterech małych murzynków, poszło do lasu po mech, jednego zjadły wilki, zostało tylko trzech), jako ktoś, kto z rozmysłem rozbija wszelkie ośrodki samorządności i spółdzielczości (bo nie sposób ich skontrolować i nimi władać, zatem lepiej zatomizować, rozproszyć) – Tusk zachowuje się racjonalnie. Mówi on właściwie tak: na moim podwórku bawią się tylko ci, którzy są ze mną albo swoją do mnie niechęć wyrażają uprzejmymi okrągłościami, pozostali zaś, skoro są „nie do życia”, powinni być rozproszeni, by we wzajemnym obcowaniu nie utrwalali swoich nieżyciowych poglądów, odruchów, postaw.

Stąd już tylko krok do działań, w wyniku których Państwo przestanie być dobrem wspólnym, będzie pozostawać na usługach tylko tych, z którymi „da się żyć” w jednym Kraju.

Ten proces totalitaryzacji Państwa dostrzegam od lat (jestem autorem pojęcia Mega-Neo-Totalitaryzm, opisującego polityczny „obyczaj” samo-nakładania na siebie smyczy i oddawania jej w ręce zarządców w udawanych wyborach). Ale, na przykład, pewien Redaktor, którego szanuję i jestem w jakiejś mierze jego krnąbrnym uczniem – napisał mi jasno: o żadnym Mega-Neo-Totalitaryzmie nie będziemy w StudioOpinii dyskutować.

Nie tracę nadziei. W żadnej z opisanych spraw.

Któregoś dnia nasz wciąż od nowa rozpraszany Lud wyjdzie z cel-pojedynek, spojrzy po sobie – i zjednoczy się w try-miga, na samym wk---eniu, że trzymano nas w odosobnieniu.