Trzeba działać rozumnie

2018-11-08 08:03

 

Mój polityczny druh Czesław wyraził wczoraj zdziwienie tym, że Prezydent z Premierem – nie wyczuwając istoty plemiennej wojny polskiej – na złość HGW, ale też bez poszanowania dla inicjatywy organizatorów Marszu Niepodległości, zainicjowali swój własny, urzędowy Marsz Biało-Czerwony, tyle że po tej samej, „narodowej” trasie.

Ja sobie myślę, że – pomijając przekazy symboliczne – Głowa Państwa wraz ze Sternikiem Rządu wykazali się refleksem: skoro formacja KOD-ownicza (opozycja totalna) podstawia nogę „eventowi” wpisanemu już w „najnowszą tradycję” – to jest okazja, by dać temu „eventowi” nową twarz i zarazem przydać mu autorytetu urzędowego.

Podzielam symboliczny niesmak Czesława, ale widzę to „przejęcie trasy” jako skuteczne jej zablokowanie przed wkurzonym żywiołem mającym na celu głównie wykrzyczenie „antykomunizmu”, tym razem dotyczącego już nie tylko „lewaków”, ale też euro-liberałów i biurokratów poprzednio rządzącej formacji.

Reakcja na to wszystko Pana Posła Jarosława-Polskę-Zbawa wydaje się tu kluczowa, i będzie miała miejsce prawie na pewno DZIŚ.

 

*             *             *

Ważniejsze jest co innego. Otóż Polacy (mieszkańcy Polski, w tym ze dwa miliony „imigrantów” innych nacji i innej wiary, innego oglądu geo-spraw) – zostaną poczęstowani dorocznym spektaklem pełnym emocji i przesłań niezbyt zrozumiałych.

Przytoczę żart, który mówi, że Polska to taki dziwny kraj, którego najważniejszy epos zaczyna się od słów „Litwo, Ojczyzno Moja”, a napisany został przez kresowego szlachetkę podejrzewanego o żydostwo, urodzonego i wychowanego w Białej Rusi, wykształconego na Litwie kowieńsko-wileńskiej, znanego z zesłańczych peregrynacji w Petersburgu, Moskwie i Odessie, z twórczej podróży na Krym, tworzącego ów epos w Paryżu, zmarłego podczas wojennej zadymy w Konstantynopolu, wieszcz ten nigdy nie widział Mazowsza, Krakowa, Gdańska, zajrzał na moment do Wielkopolski (pod pruskim zaborem. By Legionistą czasów napoleońskich (na długo przed Piłsudskim), był też założycielem pisma „Trybuna Ludów” (La Tribune des Peuples) zamkniętego we Francji po interwencji carskiej, za zbyt radykalne poglądy.

Wszelkie żarty o Polsce, które podważają polskość rozmaitych ikon narodowych – są u nas źle odbierane, tracimy wobec nich nasze przyrodzone poczucie humoru.

Więc poniżej już bez żartów.

Tak naprawdę o „żart Historii” chodzi od lat w przypadku obchodów 11 listopada.  Przytoczę słowa Jędrzeja Moraczewskiego, międzywojennego  premiera Polski i ministra komunikacji, inżyniera kolejowego, majora taborów Wojska Polskiego, działacza związkowego, polityka i publicysty, jednego z przywódców Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej i Polskiej Partii Socjalistycznej:

>>Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma „ich”. Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili. (...) Cztery pokolenia nadaremno na tę chwilę czekały, piąte doczekało. (...)<<

Tyle o emocjach, euforii narodowej po I Wojnie. Bo z punktu widzenia prawa międzynarodowego (patrz: Pedia) Polska odzyskała Niepodległość dużo później, na mocy Traktatu Wersalskiego, podpisanego 28 czerwca 1919 roku przez Niemcy pokonane w Pierwszej Wojnie, mocarstwa Ententy, państwa sprzymierzone i stowarzyszone. Dokumenty ratyfikacji złożono 10 stycznia 1920 roku w Paryżu i z tą datą wszedł w życie. Traktat ustalił wiele granic międzypaństwowych w Europie oraz wprowadził nowy ład polityczny.

Puryści-legaliści będą zatem świętować 100-lecie dopiero w czerwcu 2019, a potem w styczniu 2020.

Nie ulega wątpliwości, że jedynym suwerennym rządem międzywojennym był ludowy rząd lubelski zainicjowany w Warszawie[1], pod przywództwem Ignacego Daszyńskiego, ustanowiony 7 listopada[2]: rząd ten po kilku dniach, 11 listopada,  przekazał swoje kompetencje na rzecz jednej osoby pełniącej wówczas uzurpatorską funkcję Naczelnika Państwa, działającego z niewątpliwej inspiracji służb różnych potęg europejskich, wykonującego zlecenie stworzenia buforu między Bolszewią a „światem cywilizowanym”[3].

Człowiek ten uwierzył w swoją gwiazdę i ostatecznie pokazał co potrafi i jaki jest, dokonując zamachu majowego. Jako że nadal uznawany był za przywódcę narodowego i państwowego – okres kilkunastu miesięcy po zamachu też można nazwać suwerennym-niepodległym (mocarstwa już pogodziły się ze skutkami swojej wczesnej pochopności).

Potem piłsudczycy pokazali swoją klasę, przegrywając rozgrywkę taktyczną w Środkowej Europie z Niemcami, na końcu zwiali przez Zaleszczyki ratując symbole władzy, ale tracąc rzeczywistą władzę w Polsce.

Dlaczego historycy starannie omijają służbę Piłsudskiego na rzecz obcych mocarstw, którą „nagrodzono” iluzoryczną niepodległością – do wyjaśnienia. A to jest klucz do oceny, jak stało się, że patrioci ustąpili politycznie przed międzynarodową zmową agentur.

No, ale nijak się z tego pożartować nie da. A przecież władza Piłsudskiego, nie dość że uzurpatorska, mająca charakter junty nawet w najbardziej „demokratycznym” okresie – nie była nijak niepodległa!

 

*             *             *

Na miejscu historyków i polityków doceniłbym starania socjalistycznego i ludowego aktywu politycznego z zaboru austriackiego i rosyjskiego, a mniej egzaltowałbym się Dziadkiem i Kasztanką, czyli emanacją soldateski legionowej.

To ten aktyw „zaludnił” potem ową naszą quasi-Niepodległą licznymi inicjatywami obywatelskimi: spójnie mieszkaniowe, kooperatywy spożywcze i pracy, świetlice samokształceniowe, skauting, kasy chorych, uniwersytety ludowe i robotnicze, liczne przedsięwzięcia składkowe i dobrosąsiedzkie, ubezpieczenia wzajemne, straże ogniowe i inne. Piłsudczycy-legioniści w tym czasie bawili się w etos Kasztanki, w realizacje europejskiego „zlecenia na Bolszewię”, w zamach stanu, w Berezę, w zgubne gry dyplomatyczne.

Osobiście zaangażowałem się – nie od dziś przecież – w „powtórkę” tego, co zawarte w poprzednim akapicie. Po współczesnemu.

Trzeba działać rozumnie, a nie – jak to mamy dziś – kierować się „zleceniami na komunę”, tym razem płynącymi zza Morza.

 



[1] Przed 1914 Artur Śliwiński, gospodarz ważnego spotkania założycielskiego rządu, należał do Polskiej Partii Socjalistycznej (od 1902) oraz (od 1906) do PPS – Frakcji Rewolucyjnej. Zajmował się publicystyką, m.in. publikował artykuły w czasopiśmie Witeź. W momencie rozpoczęcia pierwszej wojny światowej należał do kierownictwa Polskiej Organizacji Narodowej. Działacz Zjednoczenia Organizacji Niepodległościowych. Pomiędzy 1915 a 1916 przewodniczył Centralnemu Komitetowi Narodowemu w Warszawie. W 1917 został sekretarzem Tymczasowej Rady Stanu oraz prezesem Stronnictwa Niezawisłości Narodowej. Był jednym z czołowych działaczy Komisji Porozumiewawczej Stronnictw Demokratycznych. Po wojnie, w latach 1918–1919 pełnił funkcję wiceprezesa Warszawskiej Rady Miejskiej, a w latach 1919–1922 był wiceprezydentem Warszawy. Został powołany na urząd premiera 28 czerwca 1922. Podał się do dymisji 7 lipca 1922.

[2] Podczas obrad konspiracyjnego XIV Zjazdu Polskiej Partii Socjalistycznej we wrześniu 1918 r. uchwalono, iż należy dążyć do usunięcia okupacji i „stworzenia zjednoczonej i niepodległej republiki ludowej, w której klasa robotnicza przystąpi do realizacji socjalistycznego programu społecznego”. Tymczasem stworzona przez okupantów Rada Regencyjna 7 października 1918 roku proklamowała niepodległość Polski. W dniu 19 października powstała Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego, zaś 28 października w Krakowie Polska Komisja Likwidacyjna z udziałem Wincentego Witosa oraz Ignacego Daszyńskiego, którzy pokrzyżowali Radzie Regencyjnej próbę podporządkowania Galicji. W nocy z 1 na 2 listopada w warszawskim mieszkaniu Artura Śliwińskiego, działacza Stronnictwa Niezawisłości Narodowej, podczas zebrania działaczy niepodległościowych podjęto decyzję o stworzeniu rządu ogólnokrajowego przeciw środowiskom konserwatywnym Rady Regencyjnej. Zdecydowano się na Lublin z uwagi na spodziewaną likwidację okupacji austro-węgierskiej. W dniu 6 listopada większość członków mającego się utworzyć rządu przybyła do Lublina (patrz: Pedia);

[3] Zatem premier uzurpacyjnego rządu ludowego przekazał władzę jednoosobowemu uzurpatorowi, który miał lepsze „przełożenia” międzynarodowe, ale jego niezawisłość polityczna stała wtedy pod wielkim znakiem zapytania;