Tego już za wiele

2018-05-19 08:09

 

Poglądy wyrażone poniżej, podziela – na moje oko – większość mieszkańców Polski, być może jest to większość przygniatająca. Część z nas jednak z różnych powodów woli maszerować z nadaktywną mniejszością (Historia zna pełno takich sytuacji), część zaś „przycupnęła” dekowniczo, udając że to co jest – to nie jest. Pozostali są hunwejbinami obecnie oficjalnych doktryn – albo są mało poważni, jak ofiary medialnego totalitaryzmu z książki „Rok 1984”.

Poglądy swoje wyrażę w formie urzędowego pisma, a kiedy je po komentarzach, uwagach i uzupełnieniach podszlifuję – najprawdopodobniej zwrócę się z tym pismem do Głowy Państwa: nie do osoby, tylko do urzędu-organu.

 

Zaczynajmy

Adresat: Rzeczpospolita Polska (urzędy, organy, służby, legislatura)

Nadawca – osoba prywatna, obywatel, społecznik, po przejściach i przed przejściami

 

Szanowna Rzeczpospolito!

Uprzejmie proszę o rozważenie przyznania mi obywatelstwa (rejestrowego, nie mylić z rzeczywistym) pośledniej kategorii (gorszego sortu). Niby nie jest mi to do niczego potrzebne, ale uporządkowałoby mój status państwowy-obywatelski, pogodziłoby sprawy dziś nie pasujące jedna do drugiej.

Od roku 1971, kiedy to zostałem instruktorem ZHP (reżimowego harcerstwa) i objąłem funkcję komendanta szczepu „Kormoran” w lęborskim liceum – ze świadomością rzeczy i spraw rosnącą stopniowo od „zera” do „pełni” – poddawany byłem doktrynom serwowanym przez ówczesny „układ rządzący”. Mój temperament nie pozwoliłby poprzestać na „nic-nie-robieniu” nawet, jeśli zdecydowanie odrzucałbym obowiązujące wtedy doktryny, a na otwarty bunt (poza zwykłym buntem młodości) byłem zbyt konserwatywnie wychowany. Nie byłem dysydentem, choć bywałem niesterowalny ideowo i politycznie, jako tzw. „charakterek”. Klepałem pacierze równie machinalnie, jak wierszyki podczas „akademii ku czci”. Z entuzjazmem startowałem we wszystkich konkursach, które się nawinęły, zarówno matematycznych, jak też z reżimowej „wiedzy o Polsce i świecie współczesnym” – w tych ostatnich docierałem do naprawdę wysokich szczebli rywalizacji. Usprawiedliwia mnie parafialno-gumienne środowisko mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, ale z grubsza zbliżone racje są do dziś moimi własnymi, dorosłymi racjami.

Moim pierwszym doświadczeniem politycznym jest wyprawa z Lęborka do Gdańska – gdzie w obecności nauczyciela-harcerza, który kilka lat potem został sekretarzem PZPR w Słupsku (albo jakoś tak) – walczyliśmy w gabinecie wojewódzkiego dygnitarza o zachowanie nazwy naszej formacji harcerskiej (Harcerskie Drużyny Obrony Wybrzeża, popularne „niebieskie berety”) i uchronienie nas od nazwy Harcerska Służba Polsce Socjalistycznej). Odnieśliśmy sukces, bo stanęło na skrócie HDOW-SPS (ważna była kolejność skrótowców). Miałem wtedy 16 lat i nie traktowałem tego sukcesu jako „zwycięstwa nad komuną” (w ogóle nie operowałem takim wielkomiejskim językiem), tylko jako uratowanie „naszego-swojskiego” skrawka tradycji.

Innym razem, na lekcji geografii, omawiając przemiany gospodarcze na świecie, użyłem sformułowania „a kiedy już wszędzie nastanie socjalizm…” – nauczyciel „Puzon” przerwał mi pytając – a skąd wiesz, że tak będzie. Moja odpowiedź, której do dziś się nie wstydzę, bo uważam ją za prawidłową, brzmiała: to normalne. Jeśli połączyć to z moją odmową przyłączenia się do „korpusu” ministrantów parafialnych – dziś jest jasne, że już wtedy byłem pod wpływem opium doktrynalnego PRL, choć się „nie zaciagałem”.

Takich wydarzeń znaczących dla mojego życiorysu pamiętam kilka. Szkoda tu miejsca na pamiętnikowanie.

 

*             *             *

Moje dzisiejsze – mam 61 lat – poglądy różnią się zdecydowanie od poglądów uznawanych obecnie za „słuszne”, a przez oportunistów pojmowane jako trampolina do sukcesów życiowych. Oto część z nich:

  1. Uważam że socjalizm (nie mylić z komunizmem) , czyli zbiór rozwiązań i idei oferujących rzeczywistą, niemarkowaną samorządność i takąż spółdzielczość, tj. wspólnotowość wzajemniczą, dobrosąsiedzką, składkową, samopomocową, kooperatywną – jest wyższą formą ustrojową, gospodarczą, społeczną, kulturowo-cywilizacyjną niż np. niewolnictwo, feudalizm czy kapitalizm. Przede wszystkim nie „gubi” człowieka, rodziny i wspólnoty w tyglu ucisku politycznego i opresji ekonomicznej, a przy tym wyrabia elementarne umiejętności obywatelskie: tego nie oferuje niewolnictwo, feudalizm czy kapitalizm;
  2. Uważam, że Państwo-fenomen (organy, urzędy, służby, legislatura) nie sprawdza się już w roli ober-zarządcy gospodarczego, że Decydentura i Nomenklatura muszą być nastawione na służbę Krajowi i Ludności, zaś Państwo jako fenomen stricte budżetowo-ekploatacyjno-opresyjny konsekwentnie kreuje przeciwieństwo „ministerialnej” służebności  funkcjonariuszy i urzędników, czyni ich uzurpatorami-władcami Ludności i właścicielami Kraju (dowolnie, źle, łupiesko zarządzającymi wedle swego widzi-mi-się zasobami wspólnymi i ludzka witalnością gospodarczą);
  3. Uważam, że w okresie Transformacji nie tylko nie upodmiotowiono Ludu, ale wręcz sprowadzono go do roli PRL-owskiego bydła, które może sobie podyskutować – posarkać (nie zawsze i nie o wszystkim), ale jego głównym zadaniem jest „odpękać” głosowania legitymizujące bieżącą politykę, zmieniającą się wraz z rządami, przy czym o najpoważniejszych sprawach nie jest informowany ani Lud, ani (jakże często) Głowa Państwa, Parlament, nawet Premier;

Uważam, że tzw. polityka historyczna, ostatnio serwowana nam uporczywie jako jedna z obowiązujących doktryn – jest błędna u podstaw i szaleńcza w wykonaniu. Polityka ta zakłada, że każdy człowiek w pełni świadomie dokonywał wyborów ideowych i moralnych, zanim poszedł do szkoły, zanim wstąpił do organizacji społecznej, zanim się zatrudnił. I jeśli podmioty, w których był trybem – po latach ocenia się jako wadliwe społecznie, politycznie, ideowo – w oczach „antykomunistów” odium i materialne-życiowe konsekwencje powinny dotknąć każdego „trybu”. To jest w moich oczach oczywista bzdura, że wspomnę choćby o pokonywaniu przez wielu – w różnych, nawet ciemnych okresach PRL –kolejnych szczebli wykształcenia czy kariery zawodowej:

  1. Uważam, że ZSRR (pod rządami mało estetycznymi moralnie i politycznie, choć wspomaganymi nieuczciwie przywoływaną, ponętną ideologią Kraju Rad, czyli powszechnych samorządów i spółdzielni) – poprzez użycie tzw. Armii Czerwonej i dyplomacji – uratował Słowiańszczyznę, Europę i Glob od paranoicznego projektu obejmującego zagładę Żydów i Cyganów oraz osób „zgenderowanych inaczej” i niepełnosprawnych, obejmował też trwałe „przetrzebienie” nie-aryjczyków i uczynienie z nich tępej, zdeklasowanej siły roboczej, skazanej na otępienie i śmierć z wycieńczenia pracą lub na skutek innych form ekstermnacji;
  2. Uważam, że ZSRR skorzystał z porozumień międzynarodowych (wraz z przysłowiową Jałtą) w takim samym stopniu, a może mniej, niż skorzystały inne mocarstwa, choć – mimo panującej tam bolszewii – musiał się wznieść na moralne, bohaterskie wyżyny czynu zbrojnego i złożył na ołtarzu ratunku, który nam dał – ofiarę kilkudziesięciu milionów. Fakt, że stalinizm pustoszył mienie, serca, dusze i umysły, że kreował degeneratów czyniąc ich „demiurgami” fatalnych praktyk ustrojowych – nie czyni krwi przelanej na froncie wschodnim – krwią gorszą, a wierzących systemowi i Stalinowi ofiar ludzkich (Rosjan i innych narodowości) nie czyni mniej szlachetnymi;
  3. Uważam, że kuriozalnie łatwo świat wybaczył Niemcom zarówno ich zbrodnicze „osiągnięcia” nazistowskie, jak też jeszcze bardziej potworne „usiłowania”, na szczęście nie uskutecznione. Niemcy – na skutek oczywistych knowań dyplomatycznych i na skutek zbiegu niemoralnych interesów – są dziś „gospodarzem” Europy i droga pokojowa realizują (usiłują) zrealizować koncepty Wielkich Niemiec, germańskiej Mitteleuropy, teutońskiej „przestrzeni życiowej”. Nie jestem zwolennikiem egzaltowanej pamiętliwości historycznej, ale dostrzegam, że antyrosyjskość polska narasta, gdy tymczasem antygermańskość wygasa do poziomu śladowości, choć nie ma dobrych powodów takiej asymetrii;
  4. Uważam, że źródłem zła – ostatnio globalnego – jest państwo o nazwie USA, które zrodziło się na grabieży i ludobójstwie zastanych w północnej Ameryce kultur i substancji gospodarczej, na ich poniżeniu (np. Mount Rushmore),  na „importowanej” – kosztem kultur afrykańskich – sile roboczej, na mało estetycznym (zamachy, pucze, terroryzm) przejmowaniu wpływów w Ameryce Łacińskiej i potem na całym świecie, na rabunkowych wojnach „o wolność i demokrację”, na bezustannym knowaniu przeciw (bogatej w złoża i „rynek”) Rosji i takiejż Arabii, ostatnio na jawnej wojnie przeciw Chinom poprzez „udawankę” irańską);
  5. Uważam, że formacja obecnie sprawująca władzę w Polsce – sprawuje ją legalnie w rozumieniu skutków wyborczych, ale rządzi w sposób paskudny, nieestetyczny polityczne, naznaczony pro-amerykańską nadgorliwością, z użyciem nagonki, linczu i kapturowości, na podobieństwo Inkwizycji-Opryczniny-Maccartyzmu, czyli mega-projektów jednoznacznie „psychiatrycznych”;
  6. Uważam, że tak opisane rządy formacji obecnej teraz przy władzy nie są żadnym powodem, by przywrócić podobne w skutkach, ale ponętniejsze estetycznie rządy formacji dopiero co odsuniętej od władzy. Należało jej się i nadal należy, sądząc po sposobie „bycia opozycją”. Mam własny – i „kleje się” do innych – koncepcję ustrojowo-systemową dla Polski i Europy Środkowej, chętnie się podzielę, rozszerzę to co pisze na blogu;

Na temat naszych stosunków z Rosją – tym zajmę się tu odrębnie – mam zupełnie inne zdanie niż to, jakie zawiera infantylny i nienawistny oraz nie własny, tylko „podyktowany z zewnątrz” polski przekaz oficjalny:

  1. Rosyjska państwowość-dyplomacja u swego zarania miała słabe pojęcie o istnieniu Rzeczpospolitej, postrzegała ją raczej poprzez Litwę, bo graniczyła z Rzeczpospolitą poprzez litewską „pogoń” panującą na ziemiach „ruskich” (dziś są to Białoruś i Ukraina). Dopiero perfidna interwencja Polski w sprawie Samozwańca w okresie Smuty, z próbą łupieskiego „zagospodarowania” Kremla poprzez mariaż panny Mniszchówny (nienajlepszych zresztą obyczajów, choć szlacheckiego rodu) – uświadomiła „politycznej Rosji” istnienie Polski, i to w paskudnym świetle, na co złożyła się wyłącznie polska buta, chciwość i arogancja;
  2. Drugim poważnym „zetknięciem” się Rosji z Polską była Kozaczyzna. Tzw. „czerkasi” (pierwotna nazwa Kozaków) wywodzili się początkowo prawie wyłącznie z Polski (Kresów przejętych przez szlachtę prawem kaduka), byli uciekinierami spod jarzma feudałów i szlachetków. Kiedy Kozacy stali się sprawną siłą militarną – Polska traktowała ich instrumentalnie, założywszy tzw. „rejestr” (spis Kozaków na żołdzie polskim), ale przy tej okazji szerząc wiarołomstwo, niesolidność i pogardę oraz represje wobec  „zatrudnionego” wojska i jego społecznego zaplecza: Rosja dużo poważniej potraktowała ten żywioł i zwyczajnie go „przejęła”;
  3. Trzecim poważnym „zetknięciem” się Rosji z Polską była kampania napoleońska. Nie bez „romantycznego” związku z cesarzem (czyżby rajfurstwo wchodziło nam w krew?) – Polska z entuzjazmem poszła „na Moskali”, licząc zapewne na powtórkę Smuty, a na pewno licząc na rozbudowę swoich licznych interesów biznesowych kosztem przedsiębiorstw rosyjskich i innych, „europejskich”. Tu można doszukiwać się wreszcie jakiegoś sensownego uzasadnienia dla polskiego entuzjazmu antyrosyjskiego, a tym uzasadnieniem jest fakt, że Rosja wraz z Prusami i Austro-Węgrami dokonała „zniknięcia” Polski z mapy podmiotów prawa międzynarodowego. Napoleon zresztą potraktował Polskę równie instrumentalnie i podle (jak wcześniej Walezjusz), czego nie będę rozwijał, w trosce o dobre stosunki z Francją;
  4. Czwartym poważnym „zetknięciem” się Rosji z Polską było zbrojne przyłączenie się piłsudczyzny do knowań Ententy po I Wojnie Światowej (takie było sekretne zadanie Piłsudskiego i Legionów, jedna z „opłat” za Niepodległość). Jako największe z „państw tymczasowych” powstałych kosztem interesów niemieckich, austriackich i rosyjskich – porwaliśmy się na ryzykowną wojnę na kierunku inflanckim i na kierunku ukraińskim, dając swoją krew i ofiarność jako daninę dla „zachodu” chcącego „ogarnąć” Rosję dla siebie (tak planowano jeszcze za schyłkowego caratu);
  5. Wspomniałem już wyżej: II Wojna Światowa, niezależnie co sądzić o samym Stalinie i jego „wariancie komunizmu” – stała pod znakiem zatrzymania faszystowskiej inwazji (patrz: Drang nach Osten). Jest oczywistością, że Zachód świadczył na rzecz ZSRR niemałą pomoc zbrojeniową, ale główny wysiłek militarny jest dziełem samego ZSRR, a jego sukcesu nie sposób przecenić, bowiem to nie Galię, Brytanię, Skandię zamierzali naziści sprowadzić do roli „opału i niewolnictwa”, tylko Słowian, Żydów, Cyganów i pozostałych „podludzi” zamieszkujących świat na wschód od Wisły i Karpat;
  6. Można mieć Stalinowi za złe, że uczestniczył w jałtańskim (i nie tylko) spisku na szkodę ludów kontynentu europejskiego, ale jest faktem historyczno-politycznym, że Polska wraz z kilkunastoma innymi obecnymi państwami znalazła się – NA MOCY POROZUMIEŃ MIĘDZY MOCARSTWAMI – w strefie wpływów rosyjskich, tak jak Niemcy znalazły się w strefie wpływów głównie amerykańskich. Amerykanie na „swoich włościach” zainicjowali Unię Europejską i NATO, a w odpowiedzi (tak, w odpowiedzi, porównajmy daty) Rosjanie-ZSRR uruchomili RWPG i Układ Warszawski;

Moje poglądy różnią się z oficjalnymi (rządowymi) w sprawie wyboru geopolitycznego. W moim przekonaniu Polska traci właśnie trzy wielkie szanse:

  1. Współ-przewodzenia Europie Środkowej w procesie pierwszego w Historii upodmiotowienia całego regionu, dotąd eksploatowanego przez Zachód, Rosję, Imperium Osmańskie, a ostatnio przez USA. Region ten ma szansę być  w pełni suwerennym i samowystarczalnym, ale czego go proces „nowego odnalezienia” się  w przestrzeni owładniętej przez konflikt amerykańsko-chiński o hegemonię globalną;
  2. Powstrzymania amerykańskiej buty, która skierowana jest ostrzem przeciw Rosji, ale przede wszystkim ku Azji Centralnej: obok Estonii i Rumunii Polska stoi w pierwszym szeregu „murzyńskości”, bezkrytycznej akceptacji wrażych, bezczelnych i drenażowych interesów-poczynań amerykańskich, czego skutkiem jest wyłącznie rozbijactwo i dalszy upadek Europy Środkowej (do której wliczam też Ukrainę, która już (w osobie Petra Poroszenki) chyba połapała się w tym, na czym polegają „interesy” a Ameryką;
  3. Przypomnienia Europie fundamentalnych idei założycielskich, które zresztą od początku były „przykrywane” rytem „teutońskim” wmuszanym w traktaty i bieżącą politykę pod kontrolą amerykańską. Europa Środkowa ma swoją ofertę komplementarna do helleńskiej, składa się ona z idei samorządnościowych i wolnościowych: konstytucja kozacka 1710, eksperyment samorządowo-gospodarczy w Jugosławii (budującej-próbującej „republiki Skupštin”), koncept Samorządnej Rzeczpospolitej (wkład Solidarności do światowej debaty o ustroju);

We wszystkich trzech wątkach polska dyplomacja od kilku kolejnych rządów jest w głębokiej defensywie, dając światu świadectwo o swojej „murzyńskości” (nie tylko wobec USA), o swojej „dojutrkowości” (bez perspektywicznego myślenia, z jawnie manifestowaną „odrazą” wobec ekonomicznej sztuki (ars) planowania), o swojej niezborności ideowo-politycznej (np. wobec najpoważniejszych w Historii giga-projektów chińskich).

Słysząc o „wojnie hybrydowej” dostaję zajadów ze śmiechu, dostaję też łez. Uważam tę nazwę za przejaw propagandowego pajacowania, spowodowanego kompromitacją konceptu „walki z terroryzmem”. Terrorystami okazali się ostatecznie przywódcy mocarstw takich jak USA czy Rosja, traktując takie kraje jak Afganistan,  Czeczenię, Dagestan, Gruzję, Irak, Libię, Ukrainę, Kurdystan, Syrię – jak osobliwe laboratoria militarno-polityczne, warto wspomnieć tez o Guantanamo i innych katowniach amerykańskich (w tym w Polsce), uruchomionych – po prostu – wbrew „wszystkiemu”.

Nie sposób nie wspomnieć o sprawie Dra Mateusza Piskorskiego, który już niedługo będzie oficjalnym kandydatem na funkcję Prezydenta Warszawy, a w którego starania polityczne zaangażowałem się osobiście:

  1. Dr Mateusz Piskorski, po „neopogańskich i słowianofilskich harcach młodości” (iluż takich młodoharcowników jest w formacji rządzącej!) – przyłączył się do formacji buntu antysystemowego (anty-transformacyjnego) i widocznie zyskał tam uznanie, skoro został posłem tej formacji i reprezentował ją jako rzecznik;
  2. Następnie Dr Mateusz Piskorski dał wyraz swoim dojrzałym poglądom, współzakładając think-tank geopolityczny, pracując w świecie akademickim, podejmując się działań dyplomatycznych (obserwator wyborów), zakładając partię o wiele mówiącej nazwie Zmiana, łączącej w swoich kadrach pragnienia patriotyczne i wrażliwość społeczną;
  3. System-Ustrój – w osobie formacji właśnie rządzącej, choć celniejsze jest sformułowanie Neo-Grupa Trzymająca Władzę – dał jasny sygnał ostrzegawczy, z naruszeniem prawa nie rejestrując partii Zmiana i doprowadzając do rozłamu w niej na część patriotyczną i część socjalistyczną, izolując ją (z użyciem „kreciej roboty”) od innych ugrupowań lewicowych i patriotycznych;
  4. Kiedy Dr Mateusz Piskorski „nie zrozumiał” ostrzeżenia – został w trakcie przygotowań do politycznego projektu porwany przez Neo-Grupę Trzymającą Władzę (doszukuję się tu inspiracji amerykańskiej, bo to ten maccartystowski styl, czerpiący garściami z Inkwizycji i Opryczniny), odizolowany od „elektoratu” i aktywu poprzez utajnienie postępowania, a jednocześnie obrzucony paskudnymi (w Polsce) epitetami: ruski szpieg, prokremlowiec, proputinowiec, geszefciarz);
  5. Przez prawie dwa lata siły prokuratorskie nie mogły znaleźć dowodów na postawione zarzuty (okazały się dęte, nie weszły do aktu oskarżenia), ale skutecznie trzymały Dra Mateusza Piskorskiego w areszcie. Ostatecznie sformułowano akt oskarżenia, zawierający w części jawnej czyny niezabronione, realizowane przez większość polskich polityków i dziennikarzy (lobbowanie interesów jednego z mocarstw, skłócanie dwóch nacji);
  6. Reakcją na postępowanie Neo-Grupy Trzymającej Władzę w Polsce – jest druzgocąca Opinia ONZ-towskiej Grupy Roboczej, która nie pozostawia suchej nitki na postępowaniu władz i zaleca nie tylko uwolnienie i zaprzestanie inwigilacji osadzonego, ale też podjęcie śledztwa na temat „jak mogło w ogóle dojść” do takiego „przypadku”;
  7. Przypuszczam, że w konkretnej sprawie Dra Mateusza Piskorskiego trwać będzie bezprawne i nieludzkie izolowanie go od opinii publicznej i wyborców czy rodziny i grupy towarzyskiej, oraz utrudnianie mu kandydowania (co czyni głosowania w Warszawie nieważnymi, zanim się zaczęły), zaś szerzej – nasili się do granic absurdu „antykomunistyczna” nagonka-lincze wobec „wszystkiego co się rusza” po lewej stronie politycznej w Polsce;
  8. Przypuszczam też, że dwa lata „śledztwa” w sprawie Dra Mateusza Piskorskiego (za)owocują wyłącznie łże-świadkami w części utajnionej procesu, którzy przedstawią podyktowane zeznania o tym, że „byli i widzieli” knowania Dra Mateusza Piskorskiego przeciw Polsce;
  9. Sądzę, że – w ostatnich dniach – nasilone represje wobec licznych osób, traktowanych „z buta” pod pozorem prowadzenia rosyjskiej „wojny hybrydowej” przeciw Polsce – to „przykrywka, służąca zamydleniu działań takich jak przeciw Drowi Mateuszowi Piskorskiemu;
  10. Cała „robota” Neo-Grupy Trzymającej Władzę w Polsce związana z przypadkiem Dra Mateusza Piskorskiego – jest działaniem na szkodę Polski, choć – kuriozalnie – to akurat Dra Mateusza Piskorskiego oskarża się o taką działalność;

Mój profil polityczny zdecydowanie odstaje od tego wmuszanego (po dobroci, albo szantażem i strachem czy „nadziejami na beneficja”) w społeczeństwo polskie. Jestem członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej (szanuję bezprecedensowy jej dorobek patriotyczny i spółdzielczo-samorządowy), jestem zwolennikiem rzeczywistej samorządności wspólnot obywatelskich (dziś glajchszaltowanej przez kamaryle polityczne), jestem przeciw „państwom w państwie” i „turbo-wykluczeniom”, reżyserowanym przez polski Pentagram (sojusz mega-biznesu, mega-służb, mega-gangów, mega-polityki, mega-mediów), jestem apostołem idei IV Rzeczpospolitej (i uważam, że „dobra zmiana” niepotrzebnie się od niej odżegnuje), jestem piewcą integracji Europy Środkowej i  wpisania się jej w giga-inwestycyjny projekt chiński (jeden pas, jedna droga), co nie musi być „przeciw” dziadziejącej ideowo Europie, ale na pewno jest przeciw butnej, aroganckiej i niebezpiecznej dla globu Ameryce (w wydaniu USA), jestem za przyłączeniem się Polski (Europy Środkowej) do porozumienia BRICS, formalnie zainicjowanego przez Rosję.

Do tego nie jestem katolikiem, tylko przystąpiłem do innego kościoła chrześcijańskiego.

Jestem za porzuceniem przez oficjalną narrację pojęcia „wojny hybrydowej”. Treść tego pojęcia jest mętna i niejasna, opiera się na zastosowaniu mylnych znaków (znak w sensie lingwistyczno-filozoficznym) i stereotypów

 

Szanowna Rzeczpospolito!

Czuję się obywatelem rzeczywistym: mam jako-takie (chyba wystarczające) rozeznanie w sprawach publicznych i nosze w sobie – dając jej codzienny upust – bezwarunkową, bezinteresowną (to drugie ważne) skłonność do czynienia Polski lepszą niż jest.

Nie jestem obywatelem wyłącznie „rejestrowym” (NIP, PESEL, REGON, teczki w rozmaitych rejestrach, adres, numery rozmaitych kont), nie poddaję się biernie i ślepo systemowo-ustrojowym „obowiązkom i prawom” (melduj o sobie abyśmy wiedzieli co z ciebie zedrzeć, płać co ci nakazano arbitralnie, głosuj kiedy zarządzimy „wybory”, pokornie znoś niedogodności jakie ci serwujemy).

Mam swoją osobistą autonomię, której nie dam sobie wydrzeć nawet, jeśli zniknie ona z Konstytucji. Ale widzę przecież, że nie pasuję do „modelu”, w jaki chce mnie „rubrykowo” wpasować system-ustrój i jego „redaktorzy” uzurpujący sobie taką „kompetencję”.

Nie latam głupio za manifestacjami opozycyjnemu – ale jestem w rzeczywistej opozycji, zwłaszcza wobec Neo-Grupy Trzymającej Władzę, która szkodzi Polsce jak żadna inna dotąd (za mojej pamięci).

Dlatego z ulgą przyjmę obywatelstwo-formalność, na mocy którego znajdę się w społeczności trwale wykluczonej z obszaru racji ideowych-politycznych, co potwierdzi doznawane przeze mnie ograniczenia, ale tez uwolni mnie od obowiązku hura-entuzjazmu wobec tu-teraz przemian polskich.

Będę zobowiązany

Jan Herman