Taczki dla Włodka…?

2018-10-30 10:31

 

Ktokolwiek stał przed grupą „obcych” osób większą niż 50 egzemplarzy – ten wie, że twarze wpatrzone w „nas” stają się wtedy nie-twarzami. Nie każdy sobie radzi w takiej sytuacji, co objawia się już na etapie występów przedszkolnych. Co innego recytować wierszyk przed babcią, mamą, tatą, unikając szyderczego wzroku kuzynki – a co innego stać przed „ludźmi” niby pod pręgierzem.

Ja sobie w takich sytuacjach radzę, Włodzimierz – nie. Tyle że Włodzimierz musi, a ja nie. Bo on objął – upragnioną zresztą – funkcję basiora, a ja nie pragnę, choć z gitarą udawało mi się nieraz.

Więc jeszcze raz: stojąc za „amboną” przemówieniową – Włodzimierz traci cały swój urok, w innych warunkach przemożny. Patrzy przed siebie – i nic nie widzi, poza plamkami głów oczekujących od niego „gwiazdorzenia”, bo inaczej zaczną dłubać w nosach albo sobie pójdą. A nie po to się zebrali, nieprawdaż? No, Ikonem to on nie jest…, wiecownikiem nie jest, Kukizem też nie…

Włodzimierz w swojej karierze politycznej nigdy nie przemawiał „do ludzi” z taką swadą, z jaką błysnął przed pamiętną „komisją Rywina”: tam miał przed sobą kilkanaście osób, ogarniał sytuację jak należy.

 

*             *             *

W SLD gra się o inne stawki, niż przed komisją rywinową, albo przed przyjaciółmi ze stowarzyszenia „O”.  każde publicznie wypowiedziane słowo w roli „lidera politycznego” – działa poprzez media na tłumy. Każdy gest. Każde ujęcie mimiki.

Wyrzuci Włodzimierz kilku starych lub nowych SLD-owców – i nikt nie wie, czy to oznacza, że niczym Prometeusz traci kawałek wątroby, która odrośnie i się zabliźni – czy niczym Herostratos podpala własną świątynię.

A taczki czekają, wyfasowane na miarę, wymoszczone obornikiem, że niby jak tę Jagnę…