Tęsknota za obywatelstwem

2011-07-12 14:16

 

W każdym człowieku tyglą się dwie przeciwstawne racje: z jednej strony silne JA czyni człowieka egoistą i indywidualistą, z drugiej zaś strony silny „instynkt stadny” każe mu zrzeszać się we wspólnoty.

 

Kiedy jest się JA – ma się wrażenie, że nie istnieją żadne granice rozwoju i żadne granice poznania, tyle że człowiek jednostkowy wciąż wystawiony jest na bezpośrednie, bez amortyzatorów, działania świata.

 

Kiedy jest się we wspólnocie – ma się wciąż wrażenie, że wszyscy i wszystko wkoło zacieśnia wokół człowieka rozmaite ograniczenia, za to łatwiej jest znosić przeciwieństwa Losu, bo one rozkładają się na „wspólników”.

 

Życie zbiorowe pozwala doświadczać tzw. korzyści skali (to słowo wzięte z nauk ekonomicznych): jeśli tylko ugniemy się pod wymogami kooperacji, łatwiej nam jest podjąć się rzeczy i spraw wielkich, łatwiej jest nam oszczędzać i inwestować, łatwiej pokonać jakąkolwiek konkurencję, łatwiej – z wykorzystaniem różnorodnych talentów jednostkowych – ustanowić coś nowego, łatwiej uchronić się przed kataklizmem, bezpieczniej przechodzimy okresy chorób i słabości, edukujemy się korzystając z dorobku starszych i bystrzejszych, obudowujemy się wspólnotowym kokonem zaspokajającym nasze podstawowe potrzeby, takie jak bezpieczeństwo osobiste, pożywienie i przyodziewek, pomieszkanie.

 

We wspólnocie, społeczności, zbiorowości bywa się tym, który jedynie „się wozi”, nie dając nic od siebie, albo tym, który z dobrym zamierzeniem współdźwiga wspólne sprawy ku lepszemu, nie zawsze trafnie i celnie, ale z intencją bycia pożytecznym i potrzebnym.

 

Jeśli ktoś wystarczająco kompetentnie ogarnia wspólne sprawy, ma w nich dostateczne rozeznanie i je pojmuje, a jednocześnie ma dobrą wolę ich ulepszania, usuwania tego co dla ogółu niekorzystne, zmiany poszczególnych spraw ku lepszemu, jeśli swój egoistyczny interes widzi w tym, że najpierw uczyni dla wspólnoty, a inni uczynią podobnie, i wszystkim indywidualnie stanie się lepiej na mocy takich społecznych wysiłków – to taki ktoś jest Obywatelem.

 

Dla obywatelstwa nie trzeba Państwa. To Obywatele stworzyli Państwo, by mnożnikowało ich obywatelskie wysiłki. I powierzyli swoim primus inter pares role państwowe. I stało się, że pod państwową światłością ludzkie sprawy przyśpieszyły, a i samo Państwo jęło się doskonalić.

 

Aż przyszła pora, kiedy Państwo zaczęli powszechnie zaludniać nie obywatele, tylko obwiesie, szwindlarze, szydercy i cyniczni gracze oraz szalbierze. Korzystając z uświęconej wiekami tradycji kojarzenia funkcji państwowych ze szlachetnością i wyższością – zwrócili się przeciw Obywatelom, stając się dla spraw publicznych ciężarem, a nie mnożnikowym wsparciem. Państwowe narzędzia uczynili orężem własnym przeciw Krajowi i Ludności. A żeby Obywatele nie upominali się o ład uprzedni – jęli rugować z ludzi obywatelstwo. Otoczyli Państwo tajemnicami i wtajemniczeniami, by zdusić powszechną orientację i rozeznanie w sprawach. Zza swoich sekretnych twierdz wywieszają tylko proporce z kolejnymi obowiązkami dla Ludu i z kolejną propagandą fałszywą. Ludzki zapał i gotowość czynienia powszechnego dobra wykorzystują bezczelnie, ale nie dopuszczą do upominania się ani o dobro wspólne, ani o ludzką sprawiedliwość. Dzielą rzeczywistość społeczną w formule MY-ONI. Obywatelstwo rzeczywiste przeistoczyli w obywatelstwo rejestrowe, każąc ludziom sprawozdawać o wszystkim, co ludzi dotyczy, łupiąc ich podatkami i opłatami, zachęcając do głosowań plebiscytowych, niby-wyborów, nazywając to demokracją, czyli władzą Ludu. Budując świat sztanc i formułek odległych od tego, co soczystym życiem jest. Państwo stało się siedliskiem antyspołecznego interesu, twierdzą tajemnic, łupem kamaryl i koterii, kremlem wszechwładzy używanej w nadmiarze i przeciw Ludowi oraz Krajowi, generatorem wciąż nowych obciążeń dla Ludu, źródłem przymusu i przemocy, której uzasadnienie leży coraz bardziej w zbiorowym egoizmie państwowym, zwanym Racją Stanu, a nie w rzeczywistym interesie publicznym.

 

Uczynili więcej złego: stworzyli tak silnie splątaną więź Państwa ze wszystkim, że przeciętny człowiek, a nawet Obywatel, pojmuje instynktownie lub rozumem, że nie da się Państwa po prostu unieważnić, choć na to zasługuje. Społeczne, wspólnotowe odruchy skupiają się więc już tylko na ułudzie, że może kolejni funkcjonariusze, urzędnicy i plenipotenci okażą się lepsi niż ci, którym wycofano mandaty w głosowaniach. Ale to jest złudzenie, bo Państwo ma w swojej formule „przepis na anihilację obywatelstwa”, będąc w służbie Państwa nie wolno być Obywatelem, tylko trzeba być spolegliwym trybem państwowej maszynerii, w zupełnej abstrakcji od obywatelstwa własnego i od Ludu, który zakuto w obywatelstwo rejestrowe, poddano wtórnemu analfabetyzmowi obywatelskiemu. Jeśli ktoś funkcjonując pośród upoważnień państwowych rozwija w sobie Obywatelstwo – najczęściej ginie zmielony przez państwową maszynerię.

 

Współcześnie Państwo zaludniają ci, którzy jedynie „się wożą”, ale prezentują się jak pierwsi, najpierwsi obywatele, mamiąc Lud swoimi specjalnie „podrasowanymi” przymiotami.

 

No, przecież zdarzają się Mężowie Stanu, którzy przeszedłszy tryby państwowe ocalili w sobie lub przywrócili rzeczywiste Obywatelstwo. Iluż ich? Zdarzają się Mężowie Opatrznościowi, Obywatele „wmieszani” w Lud i żyjący jego sprawami. Iluż ich?

 

Obywatelstwo to Samorządność, a razem wzięte – do Demokracja. Innej demokracji nie ma. Państwo zabijające obywatelskość i czyniące z wszelkich samorządów (w tym z organizacji pozarządowych) swoje wysunięte placówki, Państwo, w którym prawo zawsze chroni „górę” przed „dołami” a nigdy odwrotnie – nie jest państwem demokratycznym, tylko jest państwem ucisku, choćby w Konstytucji ogłaszało się „demokratycznym państwem prawa”. Państwo, które jednym paragrafem Konstytucji oddaje całą nawę publiczną Przedstawicielom Ludu, a drugim zapisem w tym samym paragrafie powiada, że Przedstawiciele Ludu nie są związani swoimi obietnicami wyborczymi – to kpiarz i szyderca oraz cynik. To morderca samorządności i obywatelskości.

 

Kto mimo wszystko nadal pragnie być Obywatelem w swoim własnym Kraju i wobec Ludu pojmowanego jako „swój”, kto rozumie szalbierstwa Państwa i się im przeciwstawia – nie ma życia łatwego: Państwo go ciężko doświadcza na każdym kroku, a Lud porażony wtórnym analfabetyzmem obywatelskim w egzystencjalnym strachu upomina go, by nie sprowadzał na nich nieszczęścia swoją nie-potulnością.

 

Ale być Obywatelem – brzmi dumnie. I warto, nie bacząc na cenę. Choćby po to, by Lud miał porównanie.

 

 

Kontakty

Publications

Tęsknota za obywatelstwem

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz