Świadczenie przedemerytalne dla „zasuszonych”

2020-02-18 08:01

 

Na „przyjaźni” z Wł. Czarzastym wychodzę od kilkunastu lat tak samo, jakbym romansował z papierem ściernym. I mówię to bez jakichś większych pretensji, bo on ma przypadłość taką samą jak większość ludzi nad-ambitnych: serdecznie nie znosi krytyki „w sedno”, nie wybacza bystrym obserwatorom swoich własnych błędów, za to uwielbia „przytulać” wszystkich gotowych stracić dla niego to i owo – nawet jeśli błądzą, kompromitują się na jego oczach.

Ostatnio sobie z niego w duchu dworuję, bo kiedyś konsekwentnie nazywał mnie „pojebem” za taki tam sobie radykalizm, pryncypialność, ale teraz, w ostatnich tygodniach, to on przebija mnie o kilka wiorst w tym fachu, i jakoś nie dostrzega w lustrze siebie-papugi-naśladowcy.

Nie dostrzegając jego lewicowego radykalizmu inaczej niż poprzez pryzmat koniunktury – za kilka spraw go zawsze będę doceniał. Na przykład za wykładnię michnikowsczyzny, jaką dał przed Komisją Rywina (w tzw. wolnej wypowiedzi), albo za ostatnie sejmowe przemówienie do nieobecnego już wtedy Premiera (chyba przebił A. Zandberga, ustawił go sobie w roli „cienia”-sa). Upatrzył sobie chyba kilkoro polityków bardziej odeń ideowych (nieco bardziej), których trzyma w roli swojego tła. To właśnie A.Z, R.K., A.R. tyle że np. K. Gawkowski mu się w porę urwał...

Nie, R. Biedroń nie robi u niego za tło, bo on robi za ochłap zrzucany z sań na pożarcie. To samo zresztą ćwiczy Schetyna na „Sofii Loren”.

Tu też widzę swoją rękę w postępowaniu Włodzimierza: pracowaliśmy ładnych parę lat temu wieczorami nad programem pewnego stowarzyszenia, a kiedy w luźnej rozmowie poskarżył się, że „politechniczni” nie dają jemu (uniwersyteckiemu” spokoju – doradziłem, aby „zrzucił im z sań jakiś ochłap” (np. kadrowy). I on sobie, nie wiedzieć skąd, ubzdurał (może był przemęczony), że „aha, to ty z nimi trzymasz, załatwiasz tu coś dla nich”. To był najgorszy jego moment umysłowy z tych jakie znam. Wmówił sobie bzdurę – i przestałem go traktować jak kolegę, a on mnie przestał w ogóle traktować.

 

*             *             *

Piszę o tych wyblakłych „prehistoriach” (tak to widzi Włodzimierz), bo mój wybujały profetyzm formułuje już kolejny „projekt Włodzimierzowy”, na miarę Muzy czy Wilgi.

Otóż jedynie chyba on pojmuje, że tak jak kiedyś rząd polskich dusz sprawował Rakowski, potem chwilowo Urban, następnie Michnik, a teraz sprawuje Kaczyński – Polskę czeka niebawem nowy duszo-trzymacz. Kandydatów kilku jest, ale co najwyżej połowa  nich ma kwalifikacje porównywalne z Włodzimierzem:

  1. Oczytanie wyrastające wysoko ponad powszechną w naszym kraju „papkę”;
  2. Umiejętność zastąpienia feromonu politycznego – formułą „brat-łata”;
  3. Doświadczeniem „oglądu z bliska” polityków najbardziej wziętych, najlepszych;
  4. Chorobliwa niezdolność do jawnego konfliktu o rację (jawnego, słychać mnie…?);
  5. Zamożność osiągnięta „jakby po drodze, bo nie o nią przecież chodzi”;

To dlatego ostatnio w publicznym zachowaniu Włodzimierza tyle jest lewicowej, niezłomnej ikry, powiedziałbym wręcz: leninowskiej!

Tfu, przejęzyczyłem się: ta erupcja młodzieńczego zawadiactwa włodzimierzowego – to skutek zimnej kalkulacji: w moim przekonaniu przeczuwa on, że to są ostatnie głosowania („wybory”) kontrolowane przez Jarosława. Ten najzręczniejszy, choć przez połowę ziomków wyklinany polityk okresu Transformacji – postawi w maju swoją wielką kropkę nad swoim życiowym Dziełem, a swoją „cichą abdykacją” zgotuje Polsce piekło, w wykonaniu Delfinarium (nie będę objaśniał, kto zna mojego bloga, ten wie). Jeszcze będziemy tęsknić za „kaczyzmem”, który zresztą od dłuższego czasu jest już najwyraźniej na przedemerytalnej „pomostówce” (patrz: NBP).

Delfinarium obsadza dziś kluczowe, powiedziałbym „urbanowo-michnikowskie”, z domieszką gomułkowszczyny – miejsca w politycznym skeczu polskim. Ministerstwa, media, spółki skarbu państwa, administracja terenowa, służby, ciepłe kontakty ze „szkołami zakonnymi” (np. toruńską).

Jarosław mógł to wyprostować, zwłaszcza po klęsce w 2007 roku, a nie chciał, teraz już zaś nie może. Myślę, że jego (Jarosława) diaboliczny plan jest taki, jak tu wcześniej napisałem: na tle Delfinarium (inkwizycja-oprzycznina-maccartyzm) – „kaczyzm” po jakimś czasie zostanie zapamiętany jako wielkie historyczne poświęcenie budżetowe na rzecz potrzebującej części społeczeństwa i symboliczna ofiara smoleńska, a cała reszta obciąży następców.

 

*             *             *

Czy ktoś inny niż Włodzimierz myśli dziś w ten sposób? On się dziś głęboko, w pas, kłania socjalizmowi (on, szczwany lis rwaczego biznesu), funduje pomniki (co z tego, że tylko na pokaz), znosi grzecznie pacyfizmy, genderyzmy, feminizmy, ekologizmy, oddaje hołdy PRL-owi – i brata się zręcznie jak zawsze z największymi w jego oczach przeciwnikami (ktokolwiek z moich znajomych zamieni z nim kilka słów, bieży do mnie z pretensją: za co ty go tak nie znosisz, to jest całkiem równy gość?!).

Gdyby tylko zechciał – nikt nie miałby doń pretensji o jego wyścig do Pałacu. Ale po co mu nieosiągalny dziś żyrandol, kiedy on chce po swojemu obtańcować wszystkich na raz: Kurskiego (tu ma w odwodzie Roberta K.), Delfina (tu trzyma sztamę ze szczególną kastą), Oberpolicmajstra (tu trzyma z uciśnionymi i poddanymi opresjom), Morawieckiego (tu ma zaplecze swojej formacji i ludowej), nawet Rydzyka (tu zagra vabank z kimś takim jak Gowin), itd. Teraz więc niech powygłupia się najmłodszy z drużyny – i wtedy się tak skompromituje, że wiosennicy będą mu jeść z ręki.

Aż mi skóra cierpnie, kiedy myślę (wizualizuję sobie), jak na deser zawiśnie na haku Zandberg. A zawiśnie, i jeszcze będzie po rękach całował.

Los PPS już został przypieczętowany, a W. Konieczny (krótko-stażowy szef tej zasłużonej partii) jest nominowany do roli… (nie mogę, grozi mi wydalenie z ugrupowania). W każżym razie nie zdziwcie się: mógł Morawiecki-Junior walczyć z komuną (w swojej opacznej narracji) – to może się też okazać, że Włodzimerz przeprowadził socjalistów przez Morze Stalinizmu. Nawet PPS-owcy tego tak nie chcą widzieć, a szkoda, bo sami się rozbrajają…

 

*             *             *

Ktoś kiedyś dał Ludzkości „Wesele Figara” (fr. La Folle Journée ou le Mariage de Figaro), a Włodzimierz z właściwym sobie wdziękiem zaserwuje Polsce jako animator-reżyser – „Cyrulika Warszawskiego” (sięgnie po archiwum pisma międzywojennego i po repertuar równie przedwojennego kabaretu). Cyrulik, balwierz, chirurg, felczer – osoba, która dawniej zajmowała się zawodowo między innymi goleniem, kąpaniem, rwaniem zębów, nastawianiem złamań, puszczaniem krwi, a także nieskomplikowanymi operacjami i leczeniem lekkich chorób. Bardziej skomplikowanymi chorobami zajmowali się wykształceni na uniwersytetach medycy, natomiast balwierze wykorzystywali wiedzę ludową i doświadczenie.

Będzie on zbawcą prawdziwym, a nie udawanym. Tak to on przynajmniej widzi, bo kto jak kto, ale ja nie wyobrażam sobie, że Włodzimierza satysfakcjonuje pozycja Wicemarszałka z ewentualną poprawką na żyrandol przed emeryturą.

On jeden nie wywija szabelką w kierunku Kaczyńskiego. Kombinuje, jak go „przebić” w ofercie dla umęczonego ludu. Jak znam życie, podbierze mi moje projekty spółdzielcze, samo-zaradność i takie tam…

Tylko „kim” on to będzie wszystko robił, mój boże…!

/wyjaśniam ostatnie zdanie: kiedyś napisałem o Stowarzyszeniu Ordynacka notkę „200 plus mięso”, czyli rzecz o 200 prominentach (prezydent, premierzy, ministrowie, menedżerowie, redaktorzy, artyści, luminarze-prawnicy, itp.), pozostali jako tło – na co Włodzimierz zareagował z właściwym sobie kpiarstwem „aha, ty chcesz być 201-wszy”/