STARZEC
/UWAGA: poemat poniższy jest niedokończony, i to od kilku lat, a że nie wiem kiedy się za niego ostatecznie zabiorę - wstawiam w tej formie kulawej/
STARZEC
Pośród mgieł i tumanów na bagnach osiadłych
Pośród drzew w wilię świtu wczesnego pobladłych
Między nocą i dnia nadchodzącym świtaniem
Kędy stopa człowieka rzadko kiedy stanie
Na uboczu od szlaków i sadyb człowieczych
W minerałów pobliżu i ziół które leczą
Z dala od wojen zgiełku i krzyków bitewnych
Tam gdzie wiatr wśród drzewiastych hula koron zwiewnych
Zapomniany od świata – i świata niepomny
Żyje ktoś jak pustelnik, cichy, dobry, skromny
Zdaje się jakby światu on tu żył na przekór
A jeszcze jakby chodził po Ziemi od wieków
Bruzdy twarz poorały – ale oczy śmiałe
Lgną spojrzeniem do gościa, wzrok życzliwy pała
Siwa broda – lecz ciało postawne, sprężyste
Ręce, dusza i serce jako ta łza czyste
Włos niby brzozy kora, powłóczyście biały
Faliste jakby wiatry co dzień go czesały
Lniane na nim odzienie, już nie całkiem nowe
Ale schludne – na stopach zaś łapcie skórkowe
Człek niezwykły z wyglądu, całkiem niecodzienny
Ale zda się znajomy, bliski acz odmienny
Patrzysz mu w oczy jasne i wyrzec nie zdołasz
On-to sam – czy-li zjawa tu przed tobą zgoła
Bo po prawdzie wygląda nierealny jakby
Pośród dziczy i głuszy odnalazł usadźbę
Siedlisko jego skromne – a z baśni jakoby:
Bierwion silne ramiona trzymają narogi
Strzecha leśna pokrywa rzecz całą przed deszczem
Skobel w otwartych wrotach, a we wnętrzu jeszcze
Komin i piec gliniany, i słomiane leże
Mieszkaniec takiej izby – powiedziawszy szczerze –
Nie mógł chyba krezusem być, ale po Starcu
Widać było że tego co ma – mu wystarczy
Żywi się leśnym runem oraz korzeniami
Zwierząt zaś nie zabija, dlatego czasami
Zaglądają do izby tej stworzenia ufne
Niejedno obok Starca drzemkę sobie utnie
Tak – żyjąc w wielkiej zgodzie z porządki boskimi
Dobrze ma się nasz Starzec wokoło z wszystkimi
Po całej puszczy wokół i dalszej równinie
Dobra pieśń o nim dźwięczy i legenda płynie
Jego cnoty – dla ludu powszechnym przykładem
Bywa że ktoś przybędzie zapytać o radę
Czasem Starzec pozwala sobie na gawędę
Którą potem powtarza lud pobożny wszędy
Gawędy są o miejscach świętych i dostojnych
Które wcześniej odwiedzał Starzec bogobojny
Jako młode pacholę i świata ciekawe
Wyruszył on przed siebie na wielką wyprawę
Szukał święconych źródeł i dębów mitycznych
Tajemnych wód, pamiątek zdarzeń historycznych
Jaskiń ukrytych w górach, wodospadów szumnych
Zaklętych na pustkowiach oczeretów dumnych
Magicznych szukał zaklęć, zagajników leśnych
Czarownych miejsc Natury i pobożnych pieśni
Wszędzie tam za przyczyną cudów wypełnionych
Pozaziemskich przedstawień i nieodgadnionych
Zbierali się maluczcy, zgubieni, ubodzy
Wszyscy o których powiesz że to jest lud boży
Pośród takiej gromady on-nasz czuł się swoim
Słuchał ze świata wieści i swą duszę koił
Nasycał się świętością, spokojem sumienia
Wsłuchiwał się w swe serce – i tak się odmieniał
Stawał się dobrym mężem skorym do pomocy
Co przez kraj wzdłuż i w poprzek lat niemało kroczył
Wiorst tysiące co roku oddawał w ofierze
Sprawie której zaufał i trzymał ją w wierze
Nosił ludziom do sadyb, chutorów i wiosek
To czym nasiąknął będąc pielgrzymem-młokosem
Mężów takich niemała chodziła po kraju
Grupa – wieści od świętych miejsc rozpowszechniając
A nazwa ich: stranniki, wieszcze świątobliwi
Do kogo strannik dotrze, tam-i się pożywi
Dostanie także nocleg, życzliwość go spotka
A gospodarz sąsiadów zaprosi do środka
Słuchają przypowieści i słowa dobrego
I co na całym świecie dzieje się nowego
Tak to w czasach gdy gazet i radia nie stało
Mity i wiadomości się rozpowszechniało
Dawno minęły czasy gdy był pacholęciem
Przeszło też strannikowe Starcowi zajęcie
Kiedy już trwałe jego sława i nazwisko
Znalazł sobie pustkowie, zbudował siedlisko
Stąd zaś poradę daje, szerzy dobroczynność
Dzieli się swą mądrością – taką wziął powinność
Dobrze od lat niemała już mu między ludem
Gdzie dni swoich dożywa wśród codziennych trudów
Ale cóż to, nasz Starzec zagubił swój spokój
I coraz jemu gorzej już od kilku roków
Miast ponad wznieść się sprawy codzienne, dosłowne
On długo już nie może zmrużyć swoich powiek
Nocne jakoweś mary – czy-li dramat inny?
Krząta się po chudobie jakby czuł się winny
Jakowejś niesłychanej dramie przeraźliwej –
Półprzytomny ze smutku – i od trosk półżywy
Pomocy skądsiś szuka wznosząc oczy smutne
Ku niebieskiej powale. Cierpienie okrutne
Stawia na licu pieczęć żałosną, tragiczną
Wzywa k/sobie nieznane moce zagraniczne
Wszędy bowiem na świecie Starzec ma swych braci
Jak on uduchowionych, pobożnych postaci
Apostołów Mądrości, Wiary i Sumienia
Wieści Dobrej i Prawdy, i Grzechów Zbawienia
Gotowe do Pomocy, Wsparcia i Opieki
Sprzyjające Staraniom ludzkim całe wieki
Postacie Doświadczeniem pełne tysiącleci
Opatrzności synowie, Uniwersum dzieci
Wzrok ich w jedno pytanie naraz się zamienia
Starzec więc im objaśnia swe wielkie zmartwienia…
* * *
…Kiedym przybył w te strony dziesiątki lat temu
Zdawały się te ziemie być Słowu Bożemu
Posłuszne, żyjąc w cnotach, modlitwach i pracy
A Natura im wdzięcznie dawała kołacze
Ziemie zamieszkiwali w swej jasnej prostocie
Ludzie dobrzy i piękni, pokorni w robocie
W czynach swoich roztropni i odważni w dziełach
Jakby powszechna dobroć ich w sobie zaklęła
Przy niedzieli radośni, w trudzie swym sumienni
Od pokoleń spokojni i w wierze niezmienni
Wielcem kontent był z tego że między takiemi
Świat swój mały urządzę na gościnnej ziemi
Przystąpiłem więc skoro by swój chutor stworzyć
I to wszystko co miałem przed nimi otworzyć
Pielgrzymki strannikowe już mi dość ciążyły
Wędrówki do miejsc świętych mocno już męczyły
Szukając swego miejsca wśród ludzi stałego
Rad tu się zatrzymałem a życia swojego
Zapragnąłem ostatnie dni wypełnić tutaj
Tu miał raj mój pozostać i moja pokuta
Jakoż lat ładnych parę wśród ludzkiej przyjaźni
Żyłem ciepło, radośnie we śnie oraz w jaźni
Przyjmowałem ja ludzi i u nich gościłem
Razem z nimi pospołu żyłem i modliłem
Lud tutaj niezamożny lecz wielce poczciwy
A tradycje pokoleń wciąż pośród nich żywe
Droga ich rozpostarta między stare święta
O których – zda się tutaj – wciąż każdy pamięta
Czczą Boga i szanują rodzinę od zawsze
W pracy szczęście znajdują i wspólnoty patrzą
Nie w głowie im niecnota, grzech daleko od nich
Gość kiedy tu przybędzie czuje się wygodnie
Jednym słowem: sielanka i raj ziemski zgoła
Z którym niewiele innych równać się podoła
Poniewczasie zaś widzę że pod tą powłoką
Co jawiła się jakby dla bycia opoką
Pojawiały się rysy grube, poszarpane
Na całości tak pięknej i jakże udanej
Rzecz w tym zaś, że postępu są następstwa takie
Że się z miasta pozyska dobra różnorakie
Wszak nie po to nauki lud prosty pobiera
By wciąż w miejscu zostawać i się poniewierać
Wieś sielska pozostaje – w mieście klimat inny
Coraz mniej zrozumiały, coraz mniej niewinny
W miejskim tyglu postępu przyszłość się wykuwa
Stamtąd ludziom nowości różne się podsuwa
Postęp ma jednak także i te gorsze skutki
Że obok tych co dobre – są i złe pobudki
Kto zażył – głównie z młodych – miastowych rozmachów
Temu zachce się więcej, i więcej ………………
Rozpędzeni tak w co dnia większym pożądaniu
Idą ku swym pragnieniom nie zważając na nic
Powoli depczą wkoło – niezauważenie –
Wszystko co ich przodkowie mieli dotąd w cenie
I wielu z nich powraca w swe strony rodzinne
Wnet zechcą zaprowadzić porządki tu inne
Budują sobie cielca z swych miastowych pragnień
Ku czemu wszystko zmierza – nikt już nie odgadnie
Widać tylko że wszystko w ruinę popada
Co kiedyś krzepko stało – dziś już się rozpada
Co kiedyś stanowiło podporę i cement
Dziś już tylko atrapą, w fasadę się zmienia
Słowa nic już nie znaczą, nikt nic nie rozumie
Kto żył mądrością ludów – jakby nic nie umiał
Kto cenił sobie godność, uczciwość i honor
Tego dzisiaj opluto oraz zniesławiono
Kto kiedyś był pomocny i wspólnotą silny
Dziś żywot ma przegrany i świat niestabilny
Zaprawdę wielkie zmiany zaszły pod powłoką
Aż wypłynęły na wierzch śmierdzącą posoką
W pierwszej chwili się zdało że zwycięża Nowe
Że dobre, sprawiedliwe, solidarne, zdrowe
Ale wnet okazało się każdemu zgoła
Że to nowe jak fetor ściele się dokoła
Żyć z tym nie da się godnie, przewietrzyć nie sposób
I zaczęła społeczność wietrzyć złego losu
Powrócić – niepodobna – do starych nawyków
Choć nowe coraz więcej ma swych przeciwników
Praca owoców swoich już dawać przestała
Porwane ludzkie więzi i społeczność cała
Nowoczesność i postęp miały raj uczynić
A tu pogorzelisko, jakby jakiś cynik
Pod pozorem poprawy powykręcał części
A gdy ktoś się upomni – to wygraża pięścią
Takich tośmy postępu piewców pozyskali
A bodaj to się wszystko najprędzej zawali
Wtedy piekła pochłoną zło co tak wyrosło
I od nowa odtwarzać zaczniemy rzemiosło
Najgorsze, ze upadek ducha postępuje
Co robić, ach, co robić gdy wszystko się psuje?
Dwa razy nie powtórzy się żadna sielanka
Jaka losów i ludzi z tego układanka?
* * *
Wysłuchawszy od Starca pełnych troski wyznań
Postacie zasępiły się, bo trzeba przyznać
Nie na co dzień się takie spotyka dramaty
Nie na co dzień tak źle jest na ziemi – a zatem
Z nierealności swojej i mgieł utopijnych
Każdy z nich choć na chwilę ludzką postać przyjmie
Starzec śle ku nim niemy krzyk serca swojego
I w malignie spotyka kolejno każdego
Postacie owe z mgieł się zwolna wynurzają
Powoli realnieją i przy Starcu stają
Szaman
Pośród zaklęć i dymów z kosmatego zioła
Gestem Szaman zawinął i Starca przywołał
Znam ci-ja te sekretne – tak chytrze powiada -
Sposoby by z Zaświatem o wszystkim pogadać
Stamtąd czerpię porady dla ludu prostego
Oznajmiam co go czeka dobrego lub złego
Jeśli trzeba ugłaskać wrogie i złe moce
Ja rozpalam pochodnie i w bęben łomoczę
A gdy dobrej lud pragnie siły wspomożenia
Śpiewem oraz totemem na lepsze świat zmieniam
Zatem powiadaj – starcze – cóż to ciebie trapi
Ja zaś rychło poszukam właściwej terapii
Gore! Szamanie, gore! – Starzec odpowiada
Złe w lud się zagnieździło i ludowi biada
Lud niepomny już cnoty ani ojców wiary
Z życiem, naturą, światem – jemu nie do pary
Postradał lud swe dobra duchowe i ziemskie
I sam na się sprowadza najgorsze nieszczęścia
Jakby zbiesił się nagle nie wiadomo czemu
I nikt pomóc nie umie sobie i drugiemu
Boleść i beznadzieja targa lud niebogi
I nie umie odnaleźć swej właściwej drogi!
Stropił się wielki Szaman na takie receptum
Zmarszczył czoło i gadał sam do siebie szeptem
Trzebaby – mówi wreszcie – znaleźć jakieś ziele
Ceremoniał odprawić w wąwozie w niedzielę
Przegnać Złego od ludu i od pecha zbawić
Potem lud z samym sobą do rana zostawić…
Z tą myślą się rozpłynął i Starca zostawił
Lecz czuło się że jeszcze tutaj się pojawi
Prorok
Oto zjawia się jasny, jakby eteryczny
Człek o dobrym uśmiechu, ciepły, sympatyczny
Podniosłym nieco gestem, cicho, wyważenie
Pyta Starca życzliwie jakie ma pragnienie
„Nie dla siebie pożądam – odpowiada Starzec –
Ale ludziom zapewnić chcę spełnienie marzeń
Aby życie ich dobrym i radosnym było
I by cokolwiek złego nigdy im się śniło
Ale o czym tu mówić, kiedy wręcz na jawie
Dzieją się rzeczy jakby ze snu złego prawie
Praca bogactw nie daje, a pieniądze szczęścia
Coraz więcej białogłów co nie zna zamęścia
Coraz więcej młodzieży bez domu wyrasta
Zaginęły wspólnoty, rządzi jakaś kasta
Nie znająca ni dobra, ni silna rozumem
Kraj prowadzi do zguby, niczego nie umie
Przez to dezorientacja w narodzie ogromna
Kraj się stacza w otchłanie historii niepomny
Wszędzie syf i sromota, głód i wszelka kradzież
Na mój wzgląd kraj mój biedny z tym sobie nie radzi
Lud co kiedyś pogodny i życzliwy bywał
Dziś tylko by obcymi każdego nazywał
A jak obcy to wrogiem trzeba go obwołać
Okraść i uciemiężyć, choćby łamać kołem
Strach pojawić się gdzieś-ci, strach robić cokolwiek
Jak to będzie, jak będzie, Proroku mi powiedz!
Prorok tę myśl zrozumiał co Starca nurtuje
Przysiada u wezgłowia i opowieść snuje
O czasach kiedy ludzie sobie braćmi byli
Dzielili się tym wszystkim co dla siebie mieli
Życie – choć było ciężkie – działo się weselej
Pieśnią swe dnie witali, ogniskiem zmierzchacie
Wszystko im drogie było – chociaż było tanie
„I tak będzie niebawem – kończy swą opowieść –
tylko pozwól maluczkim swej potęgi dowieść
niech poczują potęgę wielka bycia razem
to i każdy z nich czynu wielkiego dokaże
uwierzy jeszcze w siebie Człowiek oraz Naród”
To rzekłszy zniknął Prorok, przepadł wśród oparów
Bat’ka
Bywa ojcem, sołtysem, wójtem czy starostą
Przywódcą i satrapą, zimą oraz wiosną
Bywa on przewodnikiem oraz gospodarzem,
A jak rządy partyjne – on jest sekretarzem
Lider z autorytetem, kierownik, starszyzna
Od którego się wszystko w gromadzie zaczyna
Na którego się patrzy przy pracy codziennej
A tym bardziej gdy burze i pogody zmienne
I zarazem opiekun, jak ojciec w rodzinie
Od którego i słowo pociechy popłynie
Dobra rada i pomoc konkretna zupełnie:
Takie role ów bat’ka w społeczności pełni
Staje przed Starcem teraz gotowy w szeregu
I oczekuje odeń sygnału do biegu
Podąży dokąd trzeba ze swoją gromadą
Kiedy tylko dobosze w swoje trąby zadmą
„Nie wiem – Starzec powiada – czy już czas sygnału
czy pora jest na alert, zamieszanie całe
co prawda mnie przeraża ta nierazbiericha
w której ludzie zgłupieli a władzy nie słychać
co prawda perspektywa ponuro się ściele
a receptum pomaga na to mało-wiele
receptum bowiem oto tak co dzień powiada
że na wszelkie problemy cierpliwość wypada
czas ma wszystko zaleczyć, przyroda naprawić
spokój więc i cierpliwość z kłopotów wybawi”
Bat’ka na to tak rzecze: „Drogi ty mój Starcze
pozwól że stanę obok i będę ci tarczą
jam co prawda jest pierwszym dla swojej gromady
posłuchają zapewne każdej mojej rady
tobie jednak ofertę takową przedkładam
bierz mnie razem z gromadą jeśli ci się nadam
powiem ci tylko jedno: cokolwiek się dzieje
społem inicjatywę z ludźmi trzeba przejąć
pospolite ruszenie w jakiejkolwiek sprawie
od wieków jest skuteczne i narody zbawia
mądrość bowiem pokoleń i instynkt społeczny
utrwalają na zawsze porządek odwieczny”
Starzec tego wysłuchał, rację bat’ce przyznał
Wszak to na prostym ludzie od zawsze Ojczyzna
Opierała swe losy i przyszłość najdalszą
A zbiorowa przemyślność jest najdoskonalszą
I choćby nie wiem jaki zjawił się mądrala
Wektor postępowania prosty tłum ustala
Codziennym swym odruchem, sąsiedzką naradą
Budują rzeczywistość swoją rada-w-radę
I tylko czasem kiedy historii zakręty
Chaos wielki przynoszą i wielkie zamęty
Wtedy patrzą się ludzie na jakąś opatrzność
Gotowi wszyscy karnie powstawać na baczność
Komendę każdą przyjmą i spełnią rozkazy
Jeśli ktoś się na czele ludu stanąć waży
W oczy bat’ce popatrzył, jakby chciał odmierzyć
Jego siłę: i widać, że jemu zawierzy
Strannik
Strannik – jakby brat młodszy – także staje obok
Gotowy wesprzeć Starca i swoją osobą
On - jak Starzec przed laty - właśnie świat przemierza
I między święte miejsca życie swe odmierza
„Mam najnowsze nauki płynące z podróży
przekażę ci je – bracie – któraś z nich posłuży
widzę że twoja wielka mądrość już nie radzi
już nie zawsze twa jasność na dobre prowadzi
doświadczenia najnowsze i wspomnienia świeże
dadzą ci nowy impuls i umocnią w wierze
naród w końcu nie winien swojej złej kondycji
może być tak po prawdzie że w naszej tradycji
jest także taka cecha by psuć to co dobre
narodowa ta cecha silniejsza niż człowiek
ten chce zawsze by lepiej miały my się sprawy
a tu bierze od losu tę gorszą wyprawę”
Starzec wdzięczny jest wielce Strannikowi temu
Może w ten prosty sposób przezwycięży niemoc
Faktem jest że przez roków ostatni dziesiątek
Starzec nic nie odwiedzał, tylko swój zakątek
Choć sumiennie, uczciwie działał – to niestety
Czuł się jakoby czytał wczorajsze gazety
Jego wiedza niemała – wszak już starą bywa
Zaniedbał Starzec przecież nowości odkrywać
Bo w tym świecie nadziei, modłów i pielgrzymek
Też trzeba swe mądrości najnowszymi trzymać
Świat się zmienia – a wraz z nim ludzie i myślenie
Dusze się odmieniają – nie tylko odzienie
Ci co cięgiem bywają w wyroczniach rozlicznych
Na co dzień mają świeżo zmiany liturgiczne
Na co dzień spotykają ludzi waszego świata
Na co dzień wymieniają wieści jak brat z bratem
Kto zaś osiadł na laurach albo – nie daj boże –
Z wiekiem swoim zaniemógł i bywać nie może
Ten jakby odsunięty od otwartej księgi
I – chce czy nie chce – niezorientowanym będzie
Pewnie, to nie przekreśla wszystkich nauk wczesnych
Ale też wiadomości pozbawia współczesnych
Zatem – bez nowych wieści – jestem tak co roku
Pozostającym jakby w coraz większym mroku
Na koniec wyjdzie z tego że za mędrca chodząc
Nie mając nic z mej wiedzy jak w ciemności brodzę
Zatem Strannik ma rację: chociażem w szacunku
Jego wiedza najnowsza dla mego frasunku
Pomocna pewnie będzie, więc wysłucham jego
I włączę go jak brata do hufca swojego
„Zostań ze mną, Stranniku – powiada mu Starzec
Wierzę w to że pomocnym w sprawie się okażesz
Opowiem ci o troskach co mi spać nie dadzą
Ty zaś o świętych miejscach wszystko opowiadaj
Kiedy skończysz – znajdziemy to porozumienie
Które przeszłość i przyszłość zachowuje w cenie
Imam
Ze słonecznej Arabii pojawia się Imam
Mirrę, złoto, kadzidło w swoich dłoniach trzyma
Przeto do betlejemskich mędrców zda się wiązać
I już prawie wiadomo którędy podążać
On-że szkoły islamu otwiera gdzie może
W nich wykłada islamu wzniosłe słowo boże
Koran słowo to skrzętnie w kartach przechowuje
I wiernym muzułmanom w medresach dozuje
Tak-że Starca wspomoże, niechby mu zaufał
I słowa Mahometa w uwadze wysłuchał
Muzułmańskie narody łączy dyscyplina
Z jaką swej pobożności każdy z nich się trzyma
Islam nie da wyboru swojemu wiernemu
Każe mu być Allacha synem oddanemu
A giaur co niewierny innych wielbi bogów
Nigdy allahowego nie przestąpi progu
Do Mekki wstępu nie ma a w arabskich krajach
Będzie pośród ostatnich, a na pewno z kraja
Czemuż tej pobożności tu, w ojczyźnie Starca
Nigdy nie jest zbyt dużo, nigdy nie wystarcza?
Może tu jest przyczyna całego zmieszania
Że ten naród boga swego ze swych dusz przegania
Że sumienia swe karmi gorzką mediów papką
W której ni prawdy nie ma, pojąć ją niełatwo?
„Starcze, druhu czcigodny, przyjmij mą ofertę
chociażeś dla mnie jednym z wielu innowierców
wiem jednak że twa mądrość dorówna imamom
ile my tam znaczymy – tu znaczysz to samo
zatem daję ci radę abyś lud nauczał
że wszelkie ziemskie sprawy Niebo im porucza
Bóg – jakkolwiek go zowią – poprzez swych proroków
przekazuje swe Słowo spomiędzy obłoków
on wie jeden na świecie jak jest świat stworzony
co dziś – i co na jutro będzie sposobione
niech człowiek się nie waży sam dzieł swych kreować
niech zechce ze swym bogiem zawsze konsultować
wtedy błędów uniknie, nie będzie żałować
żeby jednak tak było – trzeba lat praktyki
i wiary potwierdzania – a to da wyniki”
Coś jakby w Starcu drgnęło, bo sam widział, owszem,
Że naród jego czyni tak jakby Bóg odszedł
I jakby przykazania co Mojżesz zniósł z góry
Zostały zapomniane po raz nie wiem który
W ich miejsce złoty cielec i wielka mamona
Jednym słowem: grzech cnotę w ich duszach pokonał
I choć w codziennym życiu jakby zmian nie było
To jednak w ludzkim wnętrzu coś się odmieniło
I takie odmienione źle działa codziennie
Burzy stary dorobek co zdał się niezmienny
„Usiądź – powiada Starzec do tego Imama
może moja religia to nie jest ta sama
którą ty wszędy głosić z pokora zamierzasz
aleśmy jednak braćmi pozostając w wierze
zatem chcę twej pomocy w moich tutaj dziełach
i niech drobna różnica braci nie rozdziela”
I będą odtąd razem na chwałę ludzkości
I stworzą takie dzieła że tylko zazdrościć
Guru
Od Dekanu przez Tybet po stepy Mongolii
Rozciąga się buddyzmu ogromny monolit
Tam autorytet Guru w medytacjach rośnie
I po kraju się niesie śpiewnie i radośnie
Guru zaś drogę poznał z zaświatem łączności
Przez swoje medytacje w Uniwersum gości
Spełnia się jak wtopiona w Uniwersum cząstka
W Nirwanie, jak niewinna na drzewie gałązka
Ludzie chodząc codziennie po tej szarej ziemi
Rozpostarci brutalnie między sprawy swemi
Zdają się przeciwstawiać wbrew sobie wzajemnie
Zapominając jakby że są jedno plemię
Ale jeśli obcują poprzez medytację
Poznają ową wyższą i jedyną Rację
Wtapiają w nią swe ciała, osoby jednoczą
Ku dalekiej światłości połączeni kroczą
Rzadkie to oraz trudne, zatem większość ludzi
Zda się tego nie umieć – to ich podziw budzi
Guru, który poświęcił wszelkie dobra ziemskie
By dla siebie i innych przynieść „stamtąd” szczęście
Rozdaje je garściami z ludźmi w obcowaniu
By nawet tu na ziemi trwali w tym staraniu
By w swej nowej postaci, po reinkarnacji
Byli coraz lepszymi i bliższymi Racji
I taki oto Guru do Starca dziś przyszedł
Dla swoich medytacji przysposobić niszę
„Choroba twojej duszy – przeszacowny Starcze –
dużo mówi o tobie – i to mi wystarczy
nie mów wiele, a pomyśl o tym co nieznane
co ideą się jawi ci nierozpoznaną
aby łatwiej ci było wtopić się w refleksję
i zaświatów pozyskać choćby pierwszą lekcję
dam ci mantrę: tę musisz powtarzać bez końca
aż poczujesz niechcący żeś jest bliżej Słońca
że porywa cię wszechświat w swą superświadomość
przekazując bez zmysłów jedyną wiadomość
mantra niechaj brzmi: >owoc, który karmą służy
esencję świata nosi choć sam jest nieduży<
postrzegaj lud swój biedny, lud swój zagubiony
jak ten owoc pod niebem wiecznie zachmurzonym
gorzki będzie, bezbarwny, szary i niesmaczny –
resztę tobie zostawiam, zgadnij co to znaczy”
Tako rzekłszy ów Guru pogrążył się w senność
Przynajmniej tak się zdało, gdyż jego odmienność
Choć dziwna to skłaniała by trzymać powagę
Starzec przemawiać doń już utracił odwagę
Zachował ową mantrę w pamięci, na próbę
Powtórzył ją w swych myślach jeden raz i drugi…
Basileus
On co kształci cezarów i cezarem bywa
Basileus do łoża starczego przybywa
On – nosiciel Orientu, kultury Bizancjum
Przybył jak prosty pielgrzym do tej leśnej stancji
Roztaczając wrażenie niczym aureolę
Tu przed Starcem jest skromny jak zwykłe pacholę
On – pomny spraw Judei, Persji i Hellady
Przybywa do wezgłowia udzielić porady
Powiada się że wszelka mądrość tego świata
Z krajów Basileusa do wszystkich przylata
Tam arkana wszech nauk poustanawiano
I światu już gotowe na tacy podano
Geometria, technika oraz astronomia
Filozofia – i innych liczba przeogromna
Wszystko w Bliskiego Wschodu wielkim tyglu rosło
I stamtąd się po świecie jak fama rozniosło
Basileus jak żywy nosiciel tej wieści
Zna (a raczej dziedziczy) te obfite treści
Przy tym też doświadczony jest w państwa arkanach
Wie co to publiczną nawą zarządzanie
Zespolenie rozumu i rządów prawienie
Wydaje się skutecznym walorów zrządzeniem
Przepych ceremoniału, bibliotek zasobność
Radę znaleźć pozwala na każdą sposobność
Starzec – w malignie będąc, o czym tu wiadomo –
Chciałby Basileusa do siebie przekonać
I nie dla jego władzy, nie dla prerogatyw
Tylko aby mu nieco pomógł w jego pracy
Wiadomo że Polonia od dziejów zarania
Orientu wpływ przyjmuje i jemu się kłania
Rada ceremoniału, bogactwa, przepychu
Oraz tych dóbr wszelakich stanowiących przychód
Z wypraw krzyżowych oraz z kontaktów handlowych
(mimo wojen do targów zawsześmy gotowi
różnych kupców i wszelkiej maści rzemieślników
w dom przyjąć, a wraz z nimi różnych czarowników
co w oparach kadzideł pośród rzeczy cennych
Opatrzności czytają wyroki niezmienne)
Skoro zatem nieobce nam dzieła Orientu
Niechby też Basileus z pomocą zaklęcia
Pomógł kraj nasz wybawić z owego nieszczęścia
Co niechybnie pochłania choć niezrozumiałe
Rozkłada wszelkie więzi i społeczność całą
Coraz większa anarchia i nierazbiericha
Rządów ani nie widać, ani ich nie słychać
Snadź sprawami innymi na państwowej nawie
Zajmują się posłowie – lub świetnie się bawią
Niepomni na najpierwszy przecież obowiązek
By dbać kraju dobrobyt i jakiś porządek…
Basileus rozumiał bez słów o co chodzi
Pomoże dobrą radą jak złu drogę grodzić
Cadyk
Zagryzając kawałek ząbka czosnkowego
Cadyk cupnął przy Starcu, zagadnąwszy jego
Najpierw o sprawy błahe, jak się szczęści co dnia
Czy potrawy smakują, czy łoże wygodne
Różne troski codzienne wypytał rzetelnie
I tak grunt przygotował pod te bardziej celne
Jednym słowem: jak zawsze cadykom przystało
Poruszywszy codziennych zagadnień niemało
Powolutku do sedna sprawy się pomyka
By na koniec o rzeczy istotę zapytać
„Powiadaj więc, bo pytam ja z czystej przyjaźni
co cię dręczy i jakie masz w swej wyobraźni
przedstawienia dla których cierpisz, widzę, mocno
gdy zechcesz podam tobie swoją dłoń pomocną
święte księgi starannie ja przeglądać umiem
wiele z nich pojąć mogę i wiele rozumiem
potrafię odczytywać pomiędzy wierszami
interpretować myśli zamknięte słowami
i dusze ludzkie umiem jak na dłoni czytać
dlatego o twe troski śmiem ja tutaj pytać”
Starzec Żyda szanując we śnie go pozdrawia
I ciężary swej duszy spokojnie omawia
O upadku wartości pośród swego ludu
O moralnych upadkach, słabościach i brudach
Że niezbyt się podoba to wszystko co widać
Coraz mniej tego co się pokoleniom przyda
Ludzie żyją dzisiejszym dniem szarym zaledwie
Żadnej troski o jutro, co będzie – nikt nie wie
Zdaje się że ratuje każdy skórę swoją
Tam gdzie trzeba odważnie – ci niepewnie stoją
Więzi które społeczną substancję tworzyły
Pękły jakby ranione, ludność opuściły
Pojęcia narodowe gdzieś się zapodziały
Zostawiając rodaków w zmartwieniu niemałym
To jakby stracił naród busolę życiową
Odnajdzie zagubioną – czy pozyska nową?
Cadyk tak oto rzecze w swej wiecznej mądrości:
„Niechże spokój w twej duszy i sercu zagości
w księgach jest napisane, że wszelkie kłopoty
znikną gdy każdy swoją wykona robotę
wszak twój naród uchodzi za pracowitego
może zatem nie spotka już niczego złego
może wszystkie nieszczęścia zjawią się chwilowe
życie zaś pójdzie dalej szparko jakby nowe
daj odsapnąć zmartwieniom, niech się popanoszą
same prędzej czy później odejdą do kosza
daj swemu narodowi zrobić nieco błędów
nabierze doświadczenia i dojrzalszym będzie
wszak nie można pod kloszem jak trzymać niemowlę
bo przestanie być chytrym, twórczym oraz płodnym
niech pocierpi za swoje różnorodne grzechy
aż wróci święty spokój pod ich dobre strzechy”
Starzec słuchał Cadyka w swej sennej malignie
Lecz gdy oko odemknął – nie znalazł go nigdzie
Tak opuścił go cicho jak się i pojawił
Tylko ten czosnku zapach po sobie zostawił
Wróżbita
I Wróżbita przystąpił do łoża Starczego
Zapytawszy go zrazu o stan zdrowia jego
Jak się żyje ostatnio, jak sprawy się mają
I czy mu się sąsiedzi zbyt nie naprzykrzają
Wypytał Starca zgrabnie o wszelkie tajniki
Wtedy wróżby najlepsze miewają wyniki
Trudno jest dobrze wróżyć gdy niczego nie wiesz
I samą intuicją w wyobraźni grzebiesz
A gdy wejdziesz w rozmowę i trochę się dowiesz
Wtedy przyszłość takiemu najlepiej przepowiesz
Jakoż Wróżbita zaczął widzieć te zmartwienia
Które Starca nękają i zdają się zmieniać
Postać jego w tragiczną, słabą, rozpaczliwą
Przegraną i upadłą, gorzką jako żywo
Zaoferował pomoc na jaka zasłużył:
„Oto ja się podejmę przyszłość tobie wróżyć
przyszłość dla twego ludu i ciebie samego
a wierzę że odnajdę tam wiele dobrego
bo i myśleć inaczej raczej niepodobna
by wszystko co nastąpi tylko Złemu oddać
drzemie bowiem w narodach, tkwi w ludziach w najlepsze
dobro co prędzej-później – a jednak się przetrze
wyjdzie na wierzch i będzie pożycia ozdobą
ale trzeba naprzeciw wyjść mu swoją drogą
trzeba uwierzyć w siebie i w zrządzenia losu
które na wszelki kłopot znajdą jakiś sposób
moja rola wróżbity taka jest natomiast
by każdy swoje szanse sobie uprzytomnił
by każdy jasno wiedział co czynić należy
i w dobry tego skutek koniecznie uwierzył
kto wierzy w swoje czyny i moc trudu swego
ten nigdy się nie lęka nijakiego złego
receptum bowiem znajdzie na każdy ambaras
a gdy co się przytrafi – to odpędzi zaraz”
Tako prawił Wróżbita Starcu znękanemu
Oraz swoje usługi oferował jemu
Ten zaś – sterany życiem ciężkim i niełatwym
Widział że w taki sposób wiele się załatwi
Może wróżb oraz bajań nie trzeba uważać
Że dają one pewność co się ma wydarzać
Tylko jako zachętę do postępowania
Tak aby się spełniały nam oczekiwania
Zatem Wróżbity mądrość nie w nieba czytaniu
Tylko w ciągłym do czynu ludzi zachęcaniu
Taka pomoc ochotnie przyjmie dobry Starzec
A co z tego wyniknie – potem się okaże
Mędrzec
I pojawia się zwolna, z namysłem na czole
Mędrzec co był genialny już jako pacholę
Już jako młodzieniec pisał dysertacje
Studentem – ex cathedra wygłaszał swe racje
Gdy od dziecka wyćwiczył swą inteligencję
I w twórczości odnalazł dla siebie zajęcie
W bibliotekach połykał książek półki całe
Wnet sukcesy osiągnął w nauce niemałe
Profesurę i wielki autorytet zdobył
Jednym słowem w nauce swą karierę zrobił
Ależ! Nie inteligent to jest jajogłowy
Tylko mąż intelektu do dysput gotowy
Otwarty na poglądy interlokutorów
Zawsze gotów do rozmów a nawet do sporów
Z których jakowaś nowa jakość ma wyniknąć
Lub czarna dziura ludzkiej niewiedzy zaniknąć
Mędrzec on-ci dlatego, że pychy w nim nie ma
Że nie pozjadał wszystkich rozumów na ziemi
Że zna dorobek przodków i swoje dokłada
Do tygla – z ta nadzieją, że może się nada
Nie narzuca poglądów i osoby swojej
Ale ze swą mądrością jakby z boku stoi
I czeka, może wezwie ktoś go do wyjaśnień
Takoż i w tym wypadku postępuje właśnie
Pełni jak ta westalka straż u Starca głowy
I na jego skinienie wyjaśniać gotowy
Gdy go Starzec wybierze do doradców grona
Jego misja inaczej zacznie być pełniona
Wtedy słowa wyrzecze trafne i potrzebne
Słowa poukładane, treściwe a zgrzebne
Bez tych dusznych podtekstów, bez zawiłych skrętów
Bez aluzji subtelnych, dwuznacznych podstępów
Wyłoży prosto, jasno, to co wie na temat
Co pomoże zapewne rozwiązać dylemat
Mędrzec to bowiem prawy, nie cwany mądrala
Co ledwie książek łyknął już się tym przechwala
Zatem stoi gotowy, stoi u wezgłowia
I milczy: zapytają – to wtedy odpowie
Starzec w malignie będąc świetnie jednak czuje
Że ów Mędrzec na jego zdanie oczekuje
Zatem lekkim skinieniem, pełnym wszech słabości
Prosi Mędrca by dłużej w tej izbie zagościł
By zaparzył herbaty i okno otworzył
Oraz przysiadł w spokoju jeśli tylko może
Niech Mędrzec czeka chwili tej która nadchodzi
Co niechybne w zdarzenia rozliczne obrodzi
Wtedy to pośród zgiełku bieżączki codziennej
Jego mądre uwagi staną się bezcenne
Dobrze będzie też jeśli w swojej uprzejmości
Będzie Mędrzec prowadził tutaj innych gości
Podejmował ich ciastem i parzonym zielem
I czym chata bogata – choć tego niewiele
Aby wszyscy co tutaj raczyli przybywać
Zechcieli gościnności i raju zażywać
Aby czekać zechcieli na tę wspólną chwilę
Od której już się zdają oczekiwać tyle
Tak więc Mędrzec co przybył przeczuciem wiedziony
Że niedola jakowaś ciąży w Starca domu
O przemożnej potrzebie tu się dowiedziawszy
Do codziennych obrządków wziął się jak się patrzy
I choć świata tajniki były mu wiadome
Tutaj przyjął posadę gospodarza domu
Kapłan
Modły złożywszy na bok, mszę swą przełożywszy
Kapłan zmierza ku Starcu w intencjach najczystszych
Wyrasta w czystej czerni swojego habitu
Oczami oczekuje pomocy Zenitu
Całą zaś swą osobą przy Starcu obecny
Jak zawsze elokwentny, dostojny i grzeczny
Przystępuje ze stułą do łoża wezgłowia
Czeka co Starzec z własnej woli mu opowie
Spowiedź zatem zaczyna pokornie i cicho
Starzec – a gdzieś w niebiesiech szept ów da się słyszeć
Słuchają wszyscy święci oraz aniołowie
Ciekawi co też Starzec Kapłanowi powie
Ten zaś swoje sumienie rozdziera na czworo
Zrozpaczony wciąż gorszą narodu niewolą
Winę swoją objawia, że niezbyt był czujny
Lud w spokoju zostawił ponury i chmurny
Zadowolił się sławą miejscowego ducha
Co go każdy pozdrawia i każdy wysłucha
Uwierzył w nieskończoną Dobra moc przesławną
I zaprzestał o Dobro sam walczyć od dawna
Jednym słowem: nasz Starzec pośród łez i łkania
Wyznawał Kapłanowi swój grzech zaniechania
Szczery żal i gorące miał postanowienie
Że natychmiast, od zaraz, wszystko to odmieni
Znowu lud swą opieką duchową ogarnie
I dla ludu poświęci siły swe ofiarnie
Maharadża
Pan w szkarłatach i zdobnych zawijasach tkanin
Wyłania się z pałaców
Alchemik
Probówki swe odkłada, substancje wygasza
Opary szybko wietrzy
Filozoficzny kamień – to jego
Świętego Graala
Egzorcysta
Co szatana potrafi wygnać z każdej duszy
Egzorcysta do Starca z biskupstwa wyruszył
Zbada skąd-że Starcowi wzięła się udręka
Skąd w nim tyle goryczy i upadku męka
Mnich
Mandaryn
Jedwabiem pozłocistym szemrząc pośród kroków
Wyłania się Mandaryn niejako z półmroku
Pustelnik
Ten rozumie codzienność w jaką Starzec popadł
Sam mieszka nieopodal w pustelni
Stary Wiarus
W zupełnie podniszczonym, starym uniformie
Staje przed Starcem dzielny wielu frontów żołnierz
Stawia się sojusznikiem jego pozostając
I równo do szeregu stronników przystaje
W postawie zasadniczej i sprężonej staje
I Starcowi należne honory oddaje
On, weteran wojenny, doświadczony w boju
Niesie tyle co może, więc: cierpienia swoje
Od ran, głodu, wszawicy, malarii, gruźlicy
I wyrzuty sumienia – jakich politycy
Mieć nie będą choć jego na wojnę posłali
I na życie w okopach przez lata skazali
Niejedną śmierć on widział, niejedną zadawał
Podłe czyny oglądał niegodne i krwawe
Niejedno zryte pole przebył on czołganiem
Lub w tyralierze „hurra” – zanim nie padł na nie
Powiadaj – drogi Starcze – cóż to trapi ciebie
Pomogę ile zdołam, jak mi Bóg na niebie!
Przygląda mu się Starzec, zwątpienie w nim widać
Oj, nie na wiele mi się tu, żołnierzu, przydasz
Ty, jakeś Stary Wiarus, obyty w stu wojnach
Chyba wiesz że niezdatna twoja siła zbrojna
Kraj mój podszyty wiatrem jako i twój szynel
Nic tu nie da się zrobić żadnym zbrojnym czynem
Ale wdzięcznie przyjmuję twoją tu gotowość
Autorytet wiarusa zdoła to i owo
Chuligaństwa zaraza w kraju mym się pleni
Może za radą twoją uda się to zmienić
Przestępcy tu się czują jak u siebie w domu
Może uda się tobie doświadczeniem wspomóc
Starania dobrych ludzi, wszak licznych mniej coraz
Może jakoś podźwignie się Ojczyzna chora?
Przystąp do mnie, Wiarusie, stary ale jary
Może we dwóch nam będzie raźniej i do pary?
Wernyhora
A gdy mgławych, tumannych świtów przyszła pora
Przed oczami starczymi stanął Wernyhora
Legendarna ta postać, od Wesela rodem
Wielbiona przez poetów, uznana Narodem
Honoru to nosiciel i dumy ojczystej
O duszy bogobojnej i sumieniu czystem
On-to zapytał chama, co róg złoty zgubił
Jakże teraz on stanie z tym wszystkim przed ludźmi
Szansę co Narodowi raz Opatrzność dała
Pytanie pozostało tam bez odpowiedzi
A dzisiaj Wernyhora nam Starca nawiedził
Jakby z matejkowego wystąpił obrazu
I zjawą się przewija całkiem bez wyrazu
A jednako realny, dosłowny i krwisty
I przeszywa cię wzrokiem ostrym i ognistym
„Cóż – powiada – wesele widzę w twoim kraju
a przecież nie weselnie sprawy tu się mają
upojeni muzyką, chuciami, zamętem
wyczyniają rodacy sprawki niepojęte
kraj w rozsypce przy skocznej diabelskiej muzyce
a tam skrycie go kradną różne diablice
tu naród bogobojny w karczmach wypoczywa
a tam głośno ratunku ich ojczyzna wzywa
nikt nie słyszy wołania w powszechnym zamęcie
a pijany gorzałką nikt też nie ma chęci
zwaliwszy się pod stoły lub w hulaszczym tańcu
nie widzą że kraj woła o jakichś powstańców
że zło tu się panoszy – każdy odczuć może
a że rady nie widać – wciąż gorzej i gorzej
wójtowie – pijanice – w siodle nie ustoją
więc kto młody zostaje by dla nich ostoją
a młody przecie głupi i niedoświadczony!”
Przytaknął jemu Starzec tym bardziej zmartwiony
Zna siłę Wernyhory, tego męża stanu
Który w pieśniach i hymnach powszechnie jest znany
Dobrze wie że chociażby jedno jego słowo
Wywoła w całym ludzie powszechną gotowość
Wyzwoli ludzkie siły i to co najlepsze
Byle rogu nie zgubić ……………………………………………………
Gdy narasta w narodzie to oczekiwanie
Że przyjdzie kiedyś hasło i będzie powstanie
Gdy schodzą się Polacy – to i stać się musi
I już dalej się nie da tej odwagi zdusić
Tych serc, dusz oraz sumień i gorącej głowy
Wszak nie tylko do zwady – lecz czynów gotowych
Choć świtaniem weselne głowy wiszą sennie
Powstaną i wyruszą jak od wieków dzielnie
Porzucą swą codzienność jałową i smutną
Gdy Wernyhora słowem da komendę: JUTRO!
Apostoł
W czasach gdy chodził Jezus tam, po Ziemi Świętej
I ludziom ukazywał sprawy niepojęte
Czynił cuda i wieszczył prawdy Ojca swego
I gdzie wstąpił tam czynił wciąż więcej dobrego
Do ojcowego domu zapraszał pobożnych
Pocieszał wciąż maluczkich, pouczał zamożnych –
Wśród garstki apostołów przebywał na co dzień
Właściwie wciąż był z nimi w nieustannej drodze
Nauczał niczym prorok – a apostołowie
Szerzyli każde słowo które on wypowie
Potwierdzali obecnym jego człowieczeństwo
Zarazem ogłaszali boskie dostojeństwo
I oto z apostołów jeden się pojawia
U łoża Starca siada, zatem postanawia:
„Wiernym sługą Jezusa, Syna Człowieczego
byłem oraz czerpałem ze skarbnicy jego
z wielkiego areału boskiego pastwiska
bogaciłem swą duszę – takie moje zyski
żem z Ust Pierwszych słychował o cnej Opatrzności
co przyjmuje każdego jeśli Duch w nim gości
co przestrzega słów Prawdy oraz Przykazania
i wierzy że po śmierci jemu będzie dane
jak wszystkim sprawiedliwym, cnotnym i wierzącym –
dostęp do rajskich źródeł ożywczych, gorących
dostęp do boskich sadów i Pańskiego Stołu
gdzie wszyscy święci bracia siadają pospołu
z maluczkimi co pierwej wśród ostatnich byli
a stali się pierwszymi i się wybawili
od wszelkiego mrocznego, złego i grzesznego
odtąd zaznają dobra i szczęścia wiecznego
zatem pozwól – cnotliwy i pobożny Starcze
że ci swej apostolskiej usługi dostarczę
między lud pójdę z tobą i objawię Prawdę
jak mój Mistrz, ów Syn Boży – był objawiał dawniej
może lud twój – gdy Słowo usłyszy Prawdziwe -
pozna je i porzuci swe chucie fałszywe
odda się wielkiej sprawie swym codziennym czynem
i w ten sposób zło wszelkie w tej ziemi wyginie?”
Starzec oparł swe myśli na tym pocieszeniu
Rad by dźwierza uchylić boskim objawieniom
Rad by ucha nadstawić pieniom apostolskim
Oby one pomogły smutnym sprawom polskim
„Zostań zatem – powiada radując się Starzec
bądźmy razem – a dzieło wspólnym się okaże”
Mag
Staje na oczach Starca sojusznik kolejny
Jawi mu się pomrocznie spomiędzy mgieł sennych
Powiada: „jestem z tobą, mów co ciebie trapi
może wspólnie znajdziemy jakowąś terapię
mam ci ja w arsenale swoich sztuk tajemnych
recepty na zmartwienia całej naszej Ziemi
mam kontakty z zaświatem, z Uniwersum całym
zechcę – to będą wszystkie siły pracowały
w tę stronę którą nazwę dla ciebie korzystną
zatem pokaż co trapi twoją duszę czystą
magiem jestem co może kabałami swemi
spoglądać gwiazdom w oczy i ich bieg odmienić
stąd wszelkie tego świata zakręty burzliwe
ja zamieniam swą sztuką w meandry życzliwe
mów zatem na co, Starcze, recepty ci trzeba
a ja poruszę gwiazdy i przychylę nieba”
Zasromał tu się Starzec, bo nie magii trzeba
Nie kabały co sprawi życzliwość od Nieba
Wedle wszelkich rachunków i miar mu dostępnych
Trzeba będzie sumiennie lat kilka następnych
Pracować w ciężkim trudzie niby na ugorze
Aż ludzie się odmienią na lepsze – być może
Aż się wyrówna wszystko w prawdziwym balansie
I przestanie społeczność żyć w tym strasznym transie
W tym amoku śmiertelnym co gna ku przepaści…
Takiej zmiany potrzeba, takiej zmiany właśnie
I w te słowa do Maga rzecze cicho Starzec:
„Niech się dzieje a wkrótce sprawy się okażą
do tej pory nie zwracał nikt uwagi na to
jak-to niepostrzeżenie i jakby na raty
psuje się wokół wszystko i ludzie maleją
poniewczasie dopiero widać co się dzieje
może przyjdzie ta chwila na która czekamy
że ludzie sami dojrzą jakie zaszły zmiany
że nie tylko gdzieś w obcych dalekich krainach
ale również w ich domu dramat się zaczyna
wtedy – i na to liczę – wygra w społeczności
to co – wydaje mi się – zawsze w ludziach gości
zatem Miłość, Życzliwość, Kraj oraz Rodzina
oraz wszystko od czego życie się zaczyna…
jednak – Magu przyjazny – zostań tutaj ze mną
może przyjdzie skorzystać z twej wiedzy tajemnej”
I tak Mag się dołączył do przyjaciół grona
Starca zatem drużyna znów jest powiększona
Dżin
Otom jest! Tyś mnie wołał? Dżin u łoża staje
Niewielki, ale mocny jakiś się wydaje
Uśmiechnięty szeroko, skłoniony życzliwie
I niemalże ci bratem, chociaż jakoś dziwnie
Niby jest a jakoby go wcale nie było
Nie wie człek czy go widział, czy tylko się śniło
Pamięcią przywołuje z dżinem swe spotkanie
Kształt chce jego odgadnąć – ale wszystko na nic
Dżina bowiem natura – być wielce dyskretnym
Nie wdawać się w rozmowy i kształty konkretne
Pomoc nosić do ludzi w ich rozlicznych sprawach
(każdy dżin zaś do innej sprawy się nadawa)
Dżinów wielka liczebność zaludnia zakątki
I wspiera prostych ludzi w rozmaitych wątkach
Nie widać ich, nie słychać, ale czuć obecność
Tak wspomagają ludność od zawsze na wieczność
Niby więc Dżin się pyta Starca o zmartwienia
Ale w nim przede wszystkim te troskę docenia
Że potrafi się Starzec sam przed sobą przyznać
Iż ponad jego siły kłopot ma Ojczyzna
Ten kłopot – Dżin miarkuje – razem z mymi braćmi
Jak nas tysiąc lub więcej – uda się załatwić
Każdy z nas w jakiejś drobnej się spręży dziedzinie
I raz-raz z tą maleńką sprawą się uwinie
Na koniec – nawet oko nie nadąży z mgnieniem –
Tysiąc małych zmartwionek stanie się wspomnieniem
A skoro wielki kłopot z malutkich się składa
Wielkiej dżinów gromady robota się nada
I wraz już po kłopocie, choćby był największy
Nie zostanie ni śladu, i skończy się pięknie
Starca zacnego smutek i rozkojarzenie
Rychło i ostatecznie pójdą w zapomnienie
Nic nie mów – drogi Starcze – my już się zajmiemy
Bezszelestnie i cicho tobie pomożemy
I tylko nie gaś ducha, nie lękaj się strachów
Wraz nasze wspólne dzieło nabierze rozmachu
Z małych i delikatnych spraw ponaprawianych
Uczynimy to dzieło tak oczekiwane
Dzieło świata naprawy – każdy w swojej niszy
Starannie, pracowicie, w spokoju i ciszy
Myśl globalnie – lokalnie zaś działaj jak trzeba
A stworzysz wielkie dzieło warte szczytów nieba
Historycznie też pomyśl – a działaj doraźnie
Tę prawdę też powtórzmy mocno i wyraźnie
Choćby nie wiem jak sprawy nasze są ogromne
Choćby nasze zamiary były wiekopomne
Jeśli drobnymi kroki i praca upartą –
Osiągniesz kiedyś wszystko – i tak działać warto
Tak bez słów całkiem zbędnych i dysput zawiłych
Dżinów liczne zastępy Starca zasiliły
Mzimu
Z równikowego buszu przyszło dobre Mimu
Takie co to z człowiekiem zawsze sztamę trzyma
Wspiera go w pracy, w myślach, w codziennym staraniu
Chociaż na każdy temat ma odrębne zdanie
Wydaje się złośliwym i szelmowskim skrzatem
Ale w końcu jest dobrym, jakby młodszym bratem
A przy tym tajemnego daru mu nie braknie
I od razu dostarcza czego człowiek łaknie
Nieustający serwis człowiek ma od niego
Zawsze znajdzie jak znaleźć gdy coś potrzebnego
Jakoby giermek wierny i zarazem dziewka
Pomocny ale cichy, nie wiedzieć gdzie mieszka
Zawsze bywa pomocny i zawsze pod ręką
Przy czym nie chce zarobku ni żadnej podzięki
A przecież już załatwił „od ręki” niejedno
I każda jego pomoc trafia jakby w sedno
Oj, dałby pomocnika takiego każdemu
Niestraszna żadna groźba ani żadna niemoc
Starzec widzi że Mzimu z uśmiechem szelmowskim
Nie pytany rozumie wszelkie jego troski
Spogląda przyczajony i czeka rozkazu
A zajmie się kłopotem szparko i od razu
„Gdzieżeś był – dobry Mzimu – kiedym stał zmartwieniem
a naród wciąż na gorsze swe losy odmieniał
brnął głupio i uparcie w bagna i mokradła
w których wszelka pomyślność zgniła i upadła?
ale dobrze że jesteś, zawołaj swych braci
zanim naród mój wszystkie swe dobra utraci
zanim dusze wygubi, podepcze sumienie
i na zawsze swe życie na gorsze odmieni
nieodwracalne zbliża się do ludu mego
i zdaje się gotować coś ostatecznego
jakby serca przeżarła jakowaś zaraza
przez co człowiek pogrąża się i zło pomnaża
niepomny na dorobek i minione chwały
trwoni wszystko co zyskał w swoich dziejach całych”
Starzec opadł zmęczony tą przemową swoją
Mzimu zaś już gotowy aby go ukoić
Poprawia mu poduszki i sny opowiada
I prawi mu do ucha co czynić wypada
Jasne przecież jak słońce, że zmartwień przyczyną
Są popaprańcy zwani na odwrót: złe Mzimu
Wiecznie z nimi kłopoty dobre Mzimu mają
Ale oni się tylko tak przekomarzają
Mzimu złe – to najgorsi na świecie psotnicy
Gdzie zaszkodzą – tam zaraz biegną ratownicy
Czyli te dobre Mzimu, którzy rany leczą
I przed dalszym nieszczęściem człeka zabezpieczą
Deklaruje więc Mzimu dobre i przyjazne
Że na zawsze przy Starcu stać będzie odważnie
Lektor
Ten który audytorium dowolne owładnie
Który spraw rozmaitych przedstawia wykładnie
Który zna odpowiedzi na pytania każde
Gotów objaśniać sprawy ważne i nieważne
Archanioł
A z niebiosów pogodnych spłynął jak w teatrze
Archanioł – boski giermek – i na Starca patrzy
Pogodne to spojrzenie i wyrozumiałe
Ciepłem człeka ogarnia i rozgrzewa ciało
Archanioł zna historię aniołów upadłych
Strąconych z niebios w piekła już jako te diabły
Sam będąc starszym między zwyczajne anioły
Widział jak się anieli sprawują przy stole
Tam gdzie Pan ich częstuje Najprawdziwszym Słowem
I posyła ku ludziom wciąż zastępy nowe
Poi ich u Praźródła przeczystym nektarem
By w Imię jego byli na Ziemi prastarej
By ludziom tam służyli już od niemowlęcia
By ich wiedli ku Panu od chrztu i poczęcia
Lecz – bywało – że w pychę wpadali anieli
I nad Pana większymi powyrastać chcieli
I wstępował w nich Grzechu jakiś straszny amok
I cokolwiek czynili – to już nie to samo
Skrzat
Pojawia się też znikąd malutki wesołek
Na głowie ma smerfową czapeczkę czerwoną
Kubraczek zbytnio krótki, spodenki bufiaste
Buty jakby za wielkie, a jednak za ciasne
Mały ów elf pokraczny, skrzat z mokradeł parnych
Za to dzielny w robocie, skrzętny i ofiarny
Karzełek ów wesoło, zaraźliwym śmiechem
Co się po tym pustkowiu wszędzie niemal niesie
Raduje wszystkich samym swego głosu dźwiękiem
Gdzie się tylko pojawi – świat staje się piękny
Zgrabnie kłania się malec smutnemu Starcowi
I namawia do zwierzeń, niechaj mu opowie
Co zbiło z pantałyku sędziwego męża
Nad czym czoło się marszczy i umysł wytęża
„Wszystko da się poprawić oraz rozweselić
umiem ci-ja humorem swoim się podzielić
obdaruję-ci żartem i pół świata nawet
rozniosę dokąd każesz radość i zabawę
dowcipem rozkołyszę, rechotem podpuszczę
aż wszystkie brzuchy spazmem zatrzęsą się tłusto”
Tak powiada i widać gotów jest do działań
Niejeden bowiem widział skutek swoich starań
W domach gdzie gościł smutek, srom oraz zmartwienie
Po skrzatowej wizycie wszystko się odmienia
Taka bowiem natura jest maleńkich osób
Że budzą rozbawienie w swój magiczny sposób
Starzec wzdycha: „Mój skrzacie, mój-ty duchu dobry
Nie wiem czy twój-to humor wszystkim dobrze zrobi
Gdy esencję dramatu cna pustka stanowi
Pustka serc oraz sumień, dusz oraz rozumu
Tak głęboka to nicość że aż w głowach szumi
Szał ogarnia rozpaczy coraz-to liczniejszych
Przyszłość jawi się wszystkim gorsza i smutniejsza
Kraj bowiem popadł w jakąś straszna schizofrenię
Prze do złego – choć dobra pragnie całe plemię
Kiepskie jawią się skutki najlepszych intencji
Najgorsze od początków mojej prezydencji
„Ducha nie gaś – skrzat rzecze, i jeszcze powiada –
w dobrym będziesz nastroju, bo tobie wypada
spojrzeć na wszystko z mojej małej perspektywy
i weselić się życiem póki jesteś żywy
i radością naiwną wszystkich tu zarażać
aż ludzie to podejmą i zaczną powtarzać
gdy się ludzkość weseli – serce wielkie rośnie
Starcze, więcej radości, chciej więcej radości!”
Usiadł, minę przekrzywił, pociesznie się zaśmiał
Rubasznie zabormotał, rozparł się – i zasnął…
Matuzalem
Wiekowy doszedł ku nam suweren zjawisty
Widać po nim że prawy on, szczery i czysty
Pokolenia pradawne wyryte na twarzy
Nie zaskoczy nic jego cokolwiek się zdarzy
Widział on jak Historia wśród Czasów się wije
Wiele zdarzeń wiekowych jego pamięć kryje
Pośród codziennych żmudnych wysiłków ludzkości
Matuzalem dostrzega jakoby grę w kości
Wielka ciżba narodu bez końca się trudzi
Lecz są tacy co tylko chcą swoje wyłudzić
Czasu u nich dostatek i władzy niemało
Zawsze swoje osiągną co by się nie działo
Wszystko to sensu nie ma i logiki żadnej
Stąd kraj raz na czas jakiś w kłopoty popadnie
Matuzalem oglądał niejedną historię
Kraju który kłopoty przekuwał w swą glorię
Widział też jak odwrotnie dzieje się niekiedy
Kiedy z chwały kraj pyszny doczekał się biedy
Różnie bywa – i to jest historii nauka
Każdy kraj to dostanie czego snadź nie szuka
Rozum zaś stąd nabyty a także sumienie
Wymiera gdy odchodzi w niebyt pokolenie
Następna generacja uczy się od nowa
Gdy naród nie potrafi zachować w pamięci
Przeżyć swoich – nie czuje co się znowu święci
Przeszłości jeśli naród zapomina swojej
Nie sposób by odgadnął co się wkrótce kroi
Matuzalem Polonię widząc w takim stanie
Wie że Starzec powinien wywołać powstanie
Nawet nie zbrojne ruchy i zamieszki żadne
Tylko alert by wszystko pozbierać układnie
By od nowa narodu sprawy przegrupować
I na przyszłość publiczną nawą tak sterować
Aby dało się znowu żyć bez trosk o jutro
I zakończyć to wszystko co zdaje się smutne
* * *
Długo tak trwał korowód u wezgłowia Starca
By ich wszystkich przedstawić – papieru nie starcza
Każdy tak się pokazał jak umiał najlepiej
Aby Starca pocieszyć, aby go pokrzepić
Stawali mu jak bracia, kuzyni, kamraci
Gotowi swym kredytem boleść jego płacić
W tym wszystkim jednak nuta pobrzmiała fałszywa
Nie dlatego by ktoś z nich podstępnie zagrywał
Tylko ten-to był powód ichniej kakofonii
Że za polską naturą nie mogli dogonić
Znali wsze świata nacje, religie, poglądy
Nie wiedzieli zaś jako ów Polak wygląda
W głębi duszy i w sercu i w polskim sumieniu
W umyśle i w swym domu, między sprawy swemi
A to trzeba powiedzieć, że naród ten dzielny
Pod względem swej natury całkiem jest oddzielny
Nie poddaje się zwykłym ocenom rutyny
We wszystkim jest odrębny – a to z tej przyczyny
Że ponad tysiąclecie w takim miejscu mieszka
Gdzie żywioły światowe przechodzą na przestrzał
Mongołowie, Tatarzy, Goci i Rusini
Germanie i Hunowie tutaj przechodzili
Każdy żywioł zostawił świeżej krwi kropelkę
I z tej-to mieszaniny powstał tygiel wielki
Tygiel wiecznie gorący, dostatni i płodny
Wszelkich pańskich dostojeństw obecny i godny
Echa rozlicznych kultur tu się splotły w jedno
Tworzą razem jakoweś całkiem nowe sedno
Ktokolwiek z zagranicy, ze świata wielkiego
Chciałby dziś użyć tutaj rozumu swojego
Nic nie wskóra – tak różne jest tu spraw pojęcie
Że obce rozwiązania tu nie mają wzięcia
Ale też – rada w radę – różny punkt widzenia
Daje tę rozmaitość na sprawy patrzenia
Toteż Starzec nie wzdraga się przed ich pomocą
A nawet przyjmie onych i z wielką ochotą
Zasiądzie z nimi podal przy ciepłej herbacie
I zachęci by swoje przedstawili racje
Ile bowiem dysputy – tyle sprawa zyska
Bo z wielości poglądów dla siebie skorzysta
Starzec ciągle w malignie i z duszą cierpiącą
Witał u swego łoża ich wszystkich będących
Oni zaś jakby w wirze czy w chocholim tańcu
Otoczyli go w środku jak swego wybrańca
Jakby wiecem zasiedli na koniec tuż przy nim
I naradę poczęli co należy czynić
Jak po pierwsze zaradzić kraju wielkiej smucie
I do przodu: przed smutą do postępu uciec
A po drugie – jak Starca ocalić od zmartwień
Jakie dać mu od zaraz życiowe oparcie
Jak do życia przywrócić mu dawną odwagę –
Oto były zadania dla areopagu
Zatem każdy jak umiał zechciał się przymierzyć
By Starcowi swych tain sekrety powierzyć
Pierwej jednak powzięli o tym że odgadną
Jakież to wraże siły spokój Starca kradną
Jęli raz jeszcze przegląd spraw krajowych czynić
Podążać za losami narodu krętymi
I odgadli zdumieni swym własnym odkryciem
Starczych trosk praprzyczynę (raczej egzotykę)
Oto bowiem w tym kraju gdzie miód oraz mleko
Płyną od dawien dawna swą obfitą rzeką
Sami sobie Polacy podają gehennę
Piekło z czyśćcem zadają sobie naprzemiennie
Sami się okradają z własnego dorobku
Psują sobie robotę wręcz na każdym kroku
I szczerze – zamiast kochać – siebie nienawidzą
Do tego siebie samych nad wyraz się wstydzą
Kraj swój mają za podły –zasię chwalą cudze
O rodakach – gdy słyszą – to tylko marudzą
Żądają dla się wiele, więcej, ponad miarę
Lenistwo jednak ciąży by się o coś starać
Wszystko mieć chcą od władzy, na którą sobaczą
Gdy zaś sami u władzy – tylko swego patrzą
Każdy z nich najmądrzejszy pośród swojej braci
Lecz daj mu jakąś sprawę – wnet wszystko potraci
Wśród narodów kr