Sprawy wielkie, a ludzie – mali

2013-03-24 09:59

Jedną z moich najbardziej gorzkich refleksji – człowieka, który od dawna ma już „z górki” – jest ta zawarta w tytule: kiedy jest do rozwiązania lub uchronienia naprawdę ważna sprawa, dotycząca tego co uwiera wszystkich, co leży w punktach najczulszych – pojawiają się przy tej sprawie ludzie niegodni, niedorośli.

Zacznę od postaci symbolicznej, jednej z najbardziej rozpoznawalnych w świecie. Nazywa się Lech Wałęsa. Wrażenie, jakie wywierał na ludziach prostych i politykach całego świata – trudno przecenić. Stała za nim Sprawa, którą firmował swoim nazwiskiem. Oczywiście, że to nie on obalił status quo europejskie i globalne, ale też nieprzypadkowo to on został „nominowany” do roli przywódcy strajkowego, głównego negocjatora z „komuną”, lidera najpopularniejszej siły ludowej w tysiącletnich dziejach Polski. Całkiem możliwe, a nawet pewne, że różne „tajności i sekretności” miały w karierze Wałęsy swój udział, ale tak funkcjonuje świat współczesny (nie lubię tych jego stron), bez rozmaitych służb, inwigilacji, nieczystych zagrywek – trudno cokolwiek zdziałać, zwłaszcza znaczącego.

Małość Wałęsy – na początku, kiedy jeszcze było po bratersku, przykrywana zbiorowym rozsądkiem jego „drużyny” i doradców – ujawniła się w pełni, wychynęła na światło dzienne kiedy zaczął rugować z aktywnego uczestnictwa w Solidarności osób równie symbolicznych jak on (np. Anna Walentynowicz), kiedy zazdrośnie zmonopolizował „solidarycę” zakazując jej środowisku gazety wyrosłej z ruchu Solidarności. Kiedy dał się ponieść ambicjom i stanął na czele rekonstruowanego Państwa i ręcznie „mieszał w kadrach” rządowych. Kiedy dla własnych celów stworzył – na szczęście byle jaki – ruch nawiązujący nazwą do ruchu piłsudczykowskiego. I mimo długiego ciągu porażek, mimo Nobla, mimo prestiżowej funkcji Mędrca – zasklepił się w swojej małości, tępiąc do bólu oponentów, odmawiając swego „nazwiska” Solidarności, wypowiadając się skandalicznie w aktualnej ostatnio dyskusji politycznej (nie tylko politycznej), co przysporzyło Polsce raczej zgryzoty.

Podkreślmy: mam świadomość, że Wałęsa był w oku cyklonu politycznego, gdzie nie wszystkie sprawy są klarowne, jednoznaczne i szlachetne. I mam gorzkie przekonanie, że w tym, co najważniejsze – nie zdołał pokazać najwyższej klasy. Warta historycznych, globalnych sukcesów idea Solidarności – ze strony Wałęsy raczej doznaje uszczerbku.

Skoro już stąpamy po takim gruncie – weźmy na warsztat Aleksandra Kwaśniewskiego. Nawet jego najwięksi przeciwnicy starają się nie zaprzeczać, że – zwłaszcza na tle poprzednika – był Głową Państwa wyważoną, koncyliacyjną, zręcznie rozgrywając interesy politycznych sił i społecznych środowisk. Nie sposób jednak nie zauważyć kilku małostek. Najważniejsza dotyczy kilku nieobcych mu ludzkich słabości, w obszarze moralnym (Anastazja P., goleń, choroba filipińska, zadęcie salonowo-dworskie w stylu „z dziada pan”, udział w reklamie). Kto wie, czy nie była ważniejsza sprawa współ-wkręcenia Polski w żenujące, a może zbrodnicze tajemnice związane z łamaniem praw człowieka i konwencji międzynarodowych. Przede wszystkim jednak Kwaśniewski rozbroił polską lewicę, wspierając rozmaite manewry odśrodkowe po tej stronie, a ostatecznie sprzeniewierzywszy się rodzimemu środowisku (Ordynackiej). Podkreślam: niezależnie od tego, jak oceniamy lewicę i Ordynacką – jest prawdą, że to jest „rodzimy matecznik” Kwaśniewskiego i nie przystoi dysponentowi legitymacji nr 001 traktować go instrumentalnie.

O tym, w jaki sposób Ordynacka (kilka tysięcy ludzi doświadczonych, wyrobionych intelektualnie i menedżersko oraz sprawnych w profesjach inteligenckich) została „poproszona” o przyłączenie się do Europy Plus (dość powiedzieć, że obecny Przewodniczący, zdaje się, nic nie wiedział o korespondencji „podwładnych”), a także o tym, gdzie i dlaczego zarobkuje były Prezydent – lepiej jest pomilczeć.

Kwaśniewski przez 10 lat był szafarzem idei „przeprowadzania” Polski z obszaru „radzieckiego” w obszar europejski, „zachodni”. Jeśli się udało (wątpię) – to najwyżej w roli „polski skolonizowanej” (podoba mi się analiza Andrzeja Sopoćki). Przy okazji prawie się udało wyrwać Polaków z rodzimego żywiołu słowiańskiego i uczynić ich podrzędnym żywiołem europopodobnym. Gdyby Aleksander K. mniej zajmował się sobą i pozycjonowaniem w Europie-świecie (też nieudanym), a bardziej Racją Stanu – wyglądalibyśmy dziś inaczej na świecie i w Europie.

Jeszcze tylko wspomnę o Gospodarzu Zielonego Trzęsawiska. Najlepiej zacznę od jego kwalifikacji demokratycznych. Np. od jego nocnej roli w wymianie J. Olszewskiego na W. Pawlaka. Albo od skróconej listy osób, po karkach których i kosztem których dotarł na swój gospodarski tron. Donald Tusk jest mistrzem świata w rozpowszechnianiu zaraźliwej expulsis multiplex. Kiedy się śledzi jego karierę polityczną, nasuwa się przedszkolna piosenka o czterech małych murzynkach: jednego zjadły wilki, drugiego krokodyl, trzeciemu coś się przytrafiło również, pozostał tylko jeden, ale ożenił się z panną Mary (pamiętajcie o specjalnym „R”) i znów po latach kilku było Murzynków czterech – zabawa zatem zaczynała się od nowa. Na długiej liście „ofiar” DT są naprawdę godne trofea: Balcerowicz, Piskorski, Gilowska, Olechowski, Płażyński, Rokita, Schetyna. Jak przystało na małego murzynka, żenił się z KLD, potem z Unią Wolności, z AWS, na koniec z Platformą. To na pewno nie koniec sukcesów matrymonialnych tego nieustającego męża, tyle że chorego na rugowanie rozsiane.

Inna wybitna postać: jeśli Jarosławowi Kaczyńskiemu wypominamy znakomite, przezacne nazwiska (Dorn, Jurek, Zalewski, Sikorski, Marcinkiewicz, itd., itp., na koniec dwie schizmy najwierniejszych drużynników: PJN i SP) – to pamiętajmy, że nie jest on pionierem, nie on jest „pierwszym dawcą” tej zaraźliwej szankry, expulsis multiplex. Odnosi się wrażenie, że chorobliwe pragnienie trwania w pozycji Nr 1 i monopolizowania racji, przesłoniło temu przywódcy idee, którymi zaraził pół Polski. Idee prawa, sprawiedliwości, naprawy państwa, przywrócenia Polsce podmiotowości i suwerenności. I skłoniło do wspierania Delfina, bardziej godnego wyroków niż kariery, oraz jego „czerezwyczajki”. Ten to dopiero małysz!

Dość, i tak naraziłem się już dostatecznie na anatemę, kto wie na co jeszcze.

W ciągu mojego dorosłego życia Polskę urzekały (i zarazem nią wstrząsały) naprawdę wielkie i ważne idee: Samorządność, Demokracja, Suwerenność , Wolność, Godność, Prawa Człowieka, Obywatelstwo, Sprawiedliwość. Przeżywałem jako dorosły – nie zawsze będąc „za”, nie zawsze wiedząc wszystko i rozumiejąc w pełni – takie zdarzenia, jak Ursus-Radom 1976, Sierpień roku 1980, Pierwszy Zjazd Delegatów Solidarności 1981 (Samorządna Rzeczpospolita), Grudzień 1981, fale strajków 1988, Okrągły Stół 1989, upadek Berliner Mauer (1989), ekonomiczny zamach stanu Balcerowicza (1989-90), rozpad ZSRR (spisek białowieski 1991), polskie programy „prywatyzacyjne” (w tym PPP-NFI, 1994-98), wprowadzenie nowej Konstytucji (1997), cztery reformy ustrojowe Buzka (1999), współ-agresję Polski na Irak (1990 oraz 2003) i na Afganistan (2001), wjazd Polski do Unii Europejskiej (2004), kampanię antyaferalną (2005-2007). W każdej z tych spraw (może poza Berlinem czy w Rosją) – od początku lub z czasem – czołową rolę odgrywali ludzie reprezentujący Polskę, którym dziś, w miarę coraz większego rozeznania, odmawiam prawa reprezentowania mnie, a na pewno odmawiam im honoru.

W tym samym czasie angażowałem się jako społecznik, w sprawy i miejsca, w których spodziewałem się odnaleźć swoje własne wyobrażenia o świecie lepszym niż ten, w którym żyję. Równie często gardłowałem, co sięgałem do lektury. Starałem się być obywatelem. W tym czasie też wzrosły dwie nowe generacje, a jako ojciec trzech córek mam w tym swój własny wkład. To są generacje inne niż moja, aż do bólu inne.

Nie odnotowałem w tym czasie sukcesów spektakularnych, a drobne sukcesiki – w moim przekonaniu – nie równoważą tego, co z siebie oddałem. Stąd moje zgorzknienie, stąd postępujące wycofanie. Najbardziej ogólny wniosek z tego wszystkiego – to przekonanie, iż zbyt łatwo „idą w górę” (a potem decydują o Sprawach i o moim osobistym losie) ludzie mali, choć na swój sposób będący tytanami. To ich obarczam odpowiedzialnością za to, że stałem się antypaństwowy, że „emigruję wewnętrznie”, że coraz trudniej jest mi odnaleźć się pośród tego wszystkiego.

Ze zdumieniem i przerażeniem obserwuję masowe uchodźctwo ekonomiczne i polityczne, obejmujące przede wszystkim młodzież, specjalistów oraz prowincję. Toż to substancja emigruje! Ze zdumieniem i przerażeniem obserwuję postępujący wzrost zewnętrznej, obcej kontroli nad polską gospodarką i polityką. Przecież to nie jest żadna globalizacja, tylko kolonizacja! Ze zdumieniem i przerażeniem obserwuję, jak masowo i w pojedynkę dziadziejemy i gnuśniejemy, i że nam z tym dobrze, niebezpiecznie dobrze.

I z największym zdumieniem obserwuję establishment, który ma do załatwienia ze sobą, ale też z Krajem i Ludnością – swoje małe, gówniane sprawy.