Publications
of Jan Myślnik Herman PL
Po raz kolejny zanurzam się w „Niedotrzymaną obietnicę demokracji” (Demokratie, das uneingeloste Versprechen), książkę Ursa Marti, profesora z Zurychu, filozofa polityki, politologa, analityka współczesnych systemów demokratycznych, porównującego je z ideami wielkich filozofów. I po raz kolejny potwierdzam, że „w pierwszym czytaniu” to sobie można co najwyżej nabrać rozpędu intelektualnego, a dopiero potem zaczyna się zabawa.
O sobie najpierw, bo jestem egocentryk. Modelowy demokrata w moim pojęciu to ktoś, kto swoje życiowe interesy widzi w kontekście ogółu: im bardziej będę robił „dla świata”, tym lepiej załatwię swoje „prywatne”.
Miałem na ten temat kiedyś kongresowy spór z człowiekiem ważnym dla środowisk inteligenckich, człowiekiem władzy. On powiadał: bogaćmy się, a kraj będzie bogaty naszym bogactwem. Ja zaś jemu: ubogacajmy kraj, a wtedy każdy na tym skorzysta, w tym my sami podwójnie: skorzystamy z tego, co dla kraju robimy i skorzystamy z wdzięczności innych, dla których uczyniliśmy coś, z czego sami też korzystamy.
To był spór ważny nie tylko dla mnie osobiście. To był – taki order sobie przypinam – spór o pryncypia demokratyczne. Dobro wspólne on widział jako sumę dóbr partykularnych (indywidualnych, grupowych, środowiskowych, ja zaś dobro partykularne widzę jako echo, jako pożądany „efekt uboczny” powodzenia Kraju i Ludności. Do tego – myśląc już zupełnie politycznie – im wyżej w hierarchii władzy, tym ów społecznikowski altruizm powinien być wyrazistszy, właściwie „na szczeblach” powinien mieć miejsce polityczny zakaz indywidualizmu.
Potoczne doświadczenie, a także rozmaite badania ludzkiej natury pokazują, że postaci w pełni „uspołecznionych” jest raczej niewiele, do tego nie są one traktowane poważnie przez otoczenie, które przecież powinno być zainteresowane windowaniem takich przykładów w górę, na polityczne szczyty.
Urs Marti pisze za J. Rousseau:
„By republika (czyli demokracja – JH) mogła powstać, trwać i kwitnąć, potrzeba bezstronnej, nieprzekupnej, ostatecznie ponadludzkiej inteligencji, której niepodobna skorumpować naturalnymi, egoistycznymi popędami. Tylko dzięki niej można znaleźć wyjście z następującego paradoksu: by lud potwierdził zdrowe maksymy polityki, skutek musi stać się przyczyną. Duch społeczny, esprit social, który może powstać dopiero jako produkt konstytucji, musiałby wywrzeć wpływ na sam proces formułowania tej konstytucji”.
Dużo później o to samo upominał się u swoich ziomków-rewolucjonistów konserwatysta, syn ziemiański, Edward Abramowski, który w rewolucjonistach widział niebezpieczną egoistyczną siłę, a wolałby, aby oni nie swoją chwałę na barykady wywieszali, tylko wspólną sprawę i dobro ogółu. Widząc, że nie masz pośród tych zakapiorów „nowego człowieka” – porzucił to wszystko i zajął się w akademickim Krakowie psychologią, badaniem ludzkiej natury, poszukiwaniem dróg jej przekucia na społecznikowski altruizm.
Pisze Rousseau: „niemniej jednak, jak pokazuje historia, istnieją siły, które cywilizują człowieka, które mogą przyczynić się do jego przemiany. Jeśli siły te okażą się dostatecznie możne, człowiek może zrozumieć, że musi wznieść się ponad czyste żądze, które go niewolą i że prawdziwa wolność istnieje tylko w posłuszeństwie wobec prawa, które człowiek sam sobie nadaje”.
Przyglądając się polskiej rzeczywistości politycznej, mam wrażenie, że wspominane przez filozofów siły uszlachetniające człowieka omijają Polskę szerokim łukiem, pozostawiając ją Hobbesowi, który w maksymie homo homini lupus est zawarł najprościej psycho-mentalny ryt gry wszystkich ze wszystkimi o wszystko, gry na śmierć i życie, gry bez pardonu.
demokracja | pryncypia | społecznikowski altruizm polityczny | Rousseau | Abramowski | Marti | Hobbes
Publications