Społeczeństwo obywatelskie a Polska samorządna

2010-02-20 22:45

 

OBYWATELSKIE CZY SAMORZĄDNE?

/kuracja wtedy może wyjść na dobre, jeśli do właściwej diagnozy dobierzemy właściwą terapie i właściwe leki: w każdym innym przypadku mówimy o znachorstwie/

 

Wraz z Transformacją przybiegło do nas pojęcie Społeczeństwa Obywatelskiego. Właściwie nieco wcześniej, w dyskusjach rozpoczętych za późnego Mesnera, trwających za Rakowskiego, a nawet przez cały stan wiadomy, tyle że w podwójnym obiegu[1]. Kiedy mówiło się o społeczeństwie obywatelskim, jednym tchem wymawiało się takie słowa jak Klasa Średnia, Demokracja, Kontrola Społeczna, Społeczności Lokalne, Podmiotowość, itd., itp.

Nam wszystkim wydawało się wtedy, że Tam już przećwiczono – też niestety na ludziach – różne warianty ustrojów społecznych i politycznych, a że tam totalitaryzmy stanowiły margines, były chwilowymi przedstawieniami kryzysowymi (Franco, Mussolini, Hitler), liczyliśmy na to, że w ślad za różnymi dobrami materialnymi i kulturowymi uda się zaimportować te zachodnie wynalazki ustrojowe. Właściwie nawet nikt nie zamiarował obalać ustroju jedynie słusznego, chodziło tylko o zarażenie go tymi wszystkimi gadżetami, stąd takie pomysły (wiem czyje, nie powiem), jak: Socjalistyczna Demokracja, Socjalistyczna Kontrola Społeczna, Socjalistyczna Podmiotowość, Socjalistyczna Przedsiębiorczość. Dziś to brzmi nieco infantylnie, wtedy stanowiło przedmiot poważnych dyskusji.

Trzeba też wiedzieć, że wtedy słowo Europejczyk w użyciu codziennym oznaczało Słowianina rozumiejącego i urzeczonego Europą, takiego szczególnego wyznawcę Europy, podczas gdy dziś oznacza kogoś od wieków wychowanego w duchu Hellady, Romy i chrześcijaństwa zachodniego. Ktokolwiek więc wytrwał od tamtych czasów w prezentowaniu się jako Europejczyk, musiał dokonać głębokiej ewolucji w postrzeganiu samego siebie, po prostu obaj Europejczycy zdecydowanie nie pasują do siebie, są właściwie przeciwstawni sobie. Ja miałem kłopot z głowy, bo zawsze czułem się potomkiem Scytów i Sarmatów.

Trzeba było Polsce tego ogromnego zamieszania, aby dojrzała myśl, że żywioły konstytuujące Europę (Germania, Galia, Brytania, w mniejszym stopniu Skandia czy Iberia) – to żywioły dojrzałe jako one same, w swej tożsamości germańskiej, brytyjskiej, galijskiej, pokryte potem warstwą kultury wywodzącej się z Arabii, Judei, Egiptu, przeniesionej przez Helladę i cesarski Rzym oraz Watykan, w ten sposób scementowane we wspólnym nurcie cywilizacyjnym, niewątpliwie technicznym. Z drugiej strony żywioł słowiański jest dużo bardziej jednorodny, jednopienny, jednojęzyczny, jego jednoczenie nie wymagało odrębnej warstwy kulturowej wiążącej plemiona i rody oraz terytoria, stąd cywilizacja rosyjska uniknęła wielopiętrowych iteracji, szukała jedynie katalizatora dla przyspieszenia procesów państwowych: takie katalizatory to Ostrogoci, hordy Środkowej Azji, Orient przyniesiony pośrednią drogą przez prawosławie. Żywioł słowiański okazał się silniejszy od katalizatorów (żywioły konstytuujące Europę okazały się słabsze od kulturowej „nakładki”), co można rozważać w kategoriach moralnych (aksjologicznych).

Dlatego pan-europeizm polega na stymulowaniu podmiotowych społeczności, zaś pan-słowianizm polega dyktacie kulturowym. Cała prawda, widoczna nawet w zdecydowanie anty-sowieckich i anty-rosyjskich opracowaniach, choć autorzy zarzekną się, że nie.

Konsekwencją tak różnych losów jest choćby to, że obywatel w pojęciu anglosaskim to podmiotowy członek społeczności, baczący uważnie na poczynania każdego funkcjonariusza publicznego, zaś obywatel w pojęciu słowiańskim to ktoś uhonorowany przez los, przejmujący się losem ludu i widzący swój interes w reprezentowaniu tego ludu w grach o hierarchie. Tu dochodzimy do sedna (bo przecież cały czas mowa o Ordynackiej).

Społeczeństwo obywatelskie, ten odwieczny kompleks Zachodu, we wszelkich modelach oznacza zrzeszenie zrzeszeń wolnych wytwórców (jak chciał K. Marks) albo egalitarne, wzajemnie przenikające się społeczności i zbiorowości (jak chce wielu innych poważnych klasyków). Społeczeństwo samorządne zaś – to społeczeństwo zdolne do odebrania państwu rozlicznych prerogatyw i przekazania ich swoim własnym przedstawicielom obwołanym poza regulacjami państwowymi. Społeczeństwo obywatelskie współkreuje państwa zachodu, zaś społeczeństwo samorządne przeciąga z państwem słowiańskim linę uprawnień i kompetencji.

Nie wszyscy dostrzegają tę subtelną różnicę, dlatego dość nieostrożnie obchodzą się z takimi pojęciami jak: municypalny, mała ojczyzna, społeczność lokalna, samorząd, organizacja pozarządowa, klasa średnia, mały i średni biznes, stratyfikacja, demokracja, wybory, parlamentaryzm.

Z odrazą wspominaliśmy totalitaryzm wtedy, kiedy on jeszcze był oczywistym i ważnym elementem naszej codzienności i żywo kołatał się w świadomości – instynktownie odwoływaliśmy się do idei samorządności, a takie pomysły jak agraryzm czy kooperatywizm – zrodzone na Słowiańszczyźnie – stanowiły wzorce, matryce dla rozważań. Kie licho kazało nam zarzucić te koncepcje i importować oraz oswajać cudze wynalazki? Wielką krzywdę robimy sami sobie, wmawiając do lustra, że przez wieki my, Europejczycy, byliśmy poddani obcym nam wpływom carsko-sowieckim, a teraz już jesteśmy wolni, tylko musimy zrzucić z siebie jarzmo przyzwyczajeń, na przykład bezradności, roszczeniowości, antypaństwowości, dystansu do prawa.

W obszarze typu rosyjskiego, w obszarze słowiańskim nie uda się zaprowadzić obywatelskiego sznytu, choć bywają tu obywatele definiowani jak powyżej, w wersji słowiańskiej: uda się za to ukonstytuować samorządne społeczeństwo, jeśli będzie się rozumieć, do czego zmierzamy. Polska dość łatwo może przeistoczyć się w kraj samorządny, jeśli będzie z totalitaryzmem Europejczyków walczyła równie skutecznie jak z totalitaryzmem pan-słowiańskim.

Jeśli powołuje się do życia ruch społeczny z ambicjami takimi jak Ordynacka, to trzeba wywołać przede wszystkim dyskusję o pryncypiach. W kraju takim jak nasz podstawowym problemem jest ten szczególny prozelityzm: państwo przeciąga na swoją stronę, na swoją filozofię wszystkich obywateli (słowiańskiego chowu), wszelkich przywódców obwołanych samorządnie poza regulacjami państwowymi, tym samym państwo zawsze odzyskuje prerogatywy, które mu samorządy wyrwały, bo wracają one do państwa wraz z przeciągniętymi liderami. Ordynacka powinna się przynajmniej zastanowić, czy jest organizacją państwowotwórczą, czy może jednak samorządem korporacji ZSP-owskiej? Może Ordynacka nie dokona wyboru, tylko ustawi się w roli platformy programowej: kto chce, ten się samorządzi, kto chce, ten zakłada sobie różne partie i daje się przeciągać: a Ordynacka trwa, i trwa?

Ordynacka jako ruch trwa w nieświadomości, w jaką grę się wdała, dlatego ordynacka kamaryla robi co chce, bo ordynaccy samorządowcy (z urodzenia i ducha) nie umieją ugryźć tematu od tej strony, od której trzeba zacząć. Jasne, hodowcy motyli nie dadzą się przeciągnąć, ale Owsiakowi czy Ochojskiej wróżę karierę państwową, tak jak ku niej dążył Kotański.

Przestańmy budować iluzje społeczeństwa obywatelskiego, zapragnijmy choć raz społeczeństwa samorządnego. Aby dzieje głupoty polskiej znalazły swój kres.



[1] Drugim obiegiem nazywało się wszystko, co odbywało się w tajemnicy przed czynnikiem oficjalnym. Natomiast podwójnym obiegiem nazywam takie obszary działania, w których wykorzystywało się zdarzenia oficjalne dla przemycania treści niepopularnych dla oficjalności;