Sojusz proletariacki i jego bój ostatni

2019-06-02 11:09

 

Spośród środowisk i profesji w Polsce wyklętych – najbardziej boleśnie los doświadczył „oddolnych”. Pracowników najemnych i tych, którzy bezskutecznie ubiegają się o pracę najemną. W miastach i na wsi. Ich majętność musi być cały czas odtwarzana, muszą – jak to się mówi – wciąż dokładać do codziennego życia, bo nie mają ani hektarów, ani kamienic, ani dochodu z procentów, czyli nie są rentierami, żyją z tego, co im łaskawie ktoś zapłaci za robotę, a jak nie zapłaci nikt – to są skazani na wegetację, odczłowieczającą nędzę, pogoń za byle kawałkiem strawy, odzienia, dachu nad głową.

W Polsce struktura społeczna – ileż razy podejmuję ten temat – wyróżnia warstwę raz na zawsze „urządzoną” życiowo, poniżej tej warstwy są trzy równoległe: nomenklatura menedżersko-urzędnicza, przedsiębiorcy mali i średni oraz inteligencja mająca wzięcie (czyli odnawialne zlecenia na swoją robotę), na samym zaś dole są ludzie pracy najemnej, którzy tyle zarabiają, że nie są w stanie odłożyć na jutro, co najwyżej na czas urlopu albo na „coś dla dzieci”. Poniżej tego dna są jeszcze, jako warstwa rozpaczliwie walczących o człowieczeństwo, wykluczeni „wszelkiej maści”, którzy już swój los przegrali, bo taki, wykluczający, jest nasz polski system-ustrój.

Dochrapaliśmy się tego ustroju podczas Transformacji, ustrojowej właśnie.

Trzy razy społeczeństwo polskie solidarnie stawiało taki nieludzki ustrój pod pręgierzem: po raz pierwszy podczas prezydenckiej kampanii Stana Tymińskiego. Po raz drugi w dobie „lepperiady”, po raz trzeci w dobie „kukizonady”. Wszystkie trzy podejścia okazały się „spalone” bo nawet ci najbardziej doświadczeni przez los proletariusze miast, miasteczek, osiedli i wsi – nie chcieli zaakceptować „buraczaności” przywódców antysystemowego rokoszu, albo sami przywódcy nie do końca rozumieli, jak bardzo liczą na nich „doły”.

Polityka polska jest tak pokrętna i tak niehonorowa, że każdy kto gardzi proletariatem (czyli ludźmi niskopłatnej pracy najemnej i wykluczonymi do cna) – jednocześnie może obwołać się rzecznikiem tychże wykluczonych i tych pracujących, ale nędzarzy. Dlatego najbardziej „lewicowa” jest dziś partia przedsiębiorców i nomenklaturszczyków, najbardziej „ludowa” jest dziś partia wójtów i przedsiębiorców rolnych, najbardziej wrażliwa i egzaltowana jest grupa partyjek kanapowych i redakcji niemal bezdebitowych.

Ostatnie głosowania w sprawie wysokopłatnych obowiązków w Parlamencie Europejskim podzieliły Polskę na Prawicę patriotyczno-parafialną i Lewicę euro-biurokratyczną. W tej ostatniej pierwsze skrzypce grał niegdysiejszy tuz ruchu Transformacji (współsprawca napęczniałych, masowych, dziedzicznych wykluczeń społecznych), a drugie skrzypce grali na zmianę „naczelny lewicowiec” (opisany jak wyżej), „naczelny ludowiec” (również powyżej oznaczony), a wtórowali-basowali w tej orkiestrze „zieloni”, „liberałowie społeczno-obyczajowi”, „inteligencja przy-nomenklaturowa”.

Stanęli naprzeciw siebie SOLIDARNI-ANTYLIBERALNI wodzowie Polityki Socjalnej i wodzowie antykaczystowskiej ENTENTY, różnokolorowego pospolitego ruszenia. Poznakowali się plemiennie i myląco. Z boku stanęli rozmaici „obrońcy" demokracji, wolności i rynkowości, czekając na wynik tumultu wzniesionego przy urnach. Niczego się nie doczekali. Między nimi pałętają się Naczelny Gej Rzeczpospolitej i dwóch Vicenaczelnych Lewaków walczących o prawa zatrudnionych śmieciowo i prawa rugowanych z mieszkań i z zakładów pracy. I jeszcze Naczelna Polska Feministka spod czarnej parasolki. Można o nich powiedzieć pewnie dużo dobrego, ale na pewno nie to, że poświęcili się Ludowi-Proletariatowi. Więcej jednak można powiedzieć o tym, jak próbowali ukręcić na swojej domniemanej lewicowości całkiem spore, polityczne lody. Przy okazji – równie solidnie gardzący „oddolnymi” – największy przegrany „kukizonady”, czyli On Sam.

„Oddolnych” – jak zawsze – ostatecznie nikt nie broni. Wymienię pięć nazwisk tych, których jeszcze niedawno można było „posądzać” o „oddolność”: Ikonowicz, Zandberg, Biedroń, Nowacka i Kukiz. Otóż cały swój – również wyborczy – potencjał oddolności przehulali oni w manewrach, grach i zabawach politycznych, okazali się zdolnymi fałszerzami „papierów wartościowych społecznie” – i zostali przez Proletariat ocenieni właściwie.

Oprócz tej piątki (czasem uzupełnianej przez jednosezonowe polityczne starletki) – nie dzieje się nic godnego uwagi. Na czele jakichś resztek Oddolnych starają się usytuować partie i ugrupowania stare jak świat (socjalistyczne, ludowe) i całkiem nowe (zwłaszcza narodowo-patriotyczne). Nie dopracowały się – choć mogły – na tyle dobrego imienia i „wzięcia”, by zasłużyć na poparcie znaczące politycznie.

Zapowiadam powołanie Komitetu Wyborczego ODDOLNI. Jego flagowym programem jest:

  1. Upodmiotowienie Sołtysów, którzy w „moim” koncepcie będą zarazem radnymi, co oznacza gruntowną przebudowę ustroju;
  2. Uruchomienie środowiska obywatelskiego nieposłuszeństwa pod zawołaniem Społeczny Rzecznik Praw Człowieka i Obywatela;

Komitet ten sięgnie po doświadczenie ruchu ludowego, ruchu patriotycznego i ruchu socjalistycznego. I będzie bezpartyjny, co oznacza, że potrzebny jest „patent” na ominięcie formuły „obowiązującej” w Polsce, na mocy której tylko zorganizowane monopole polityczne mają jakieś szanse w głosowaniach zwanych wyborami.

No, i ta rzeczywista, nie podrabiana samorządność razem ze spółdzielczością.

 

Tyle na początek. Czekam na jakąś sensowną, nie-krzykliwą krytykę tego konceptu, bo chwalić to go sam umiem.