Sodomici i gomoryci – ale wymiarowi!

2014-10-03 07:21

 

Historia biblijnego Lota, czytana znad Wisły, nabiera naszych słowiańskich kolorów. Lot był bratankiem Abra(ha)ma. Miał więc w rodzinie proroka, mistrza nad mistrze, miał skąd czerpać nauki i miał warunki do wrastania w etos dobry, sprawiedliwy. Kiedy rozstał się z mistrzem, osiadł na peryferiach kanaaneńskiej Sodomy. Ta przeżywała wzloty i upadki za sprawą Asyryjczyków. Według Biblii mieszkańcy Sodomy i Gomory, stanąwszy w końcu na nogi, stali się niegodziwi, rozpustni, pogardzali prawem boskim i ludzkim. Bóg Jahwe zamierzał je zniszczyć, ale po targach z Abra(ha)mem zgodził się, że daruje życie jego mieszkańcom, jeśli wśród nich znajdzie się przynajmniej dziesięciu sprawiedliwych.

I stało się, że którejś nocy plugawi mieszkańcy Sodomy przyszli pod dom Lota, bo zauważyli tam gości (akurat byli to aniołowie) i zapragnęli ich „posiąść” dożylnie, co lubili wielce obok innych bezeceństw. Z nastaniem świtu aniołowie wyprowadzili za miasto Lota, jego żonę oraz dwie córki i nakazali uciekać w góry bez oglądania się za siebie. Żona Lota nie wytrzymała tej próby i wbrew pouczeniom obejrzała się. Natychmiast też zamieniła się w słup soli.

/Ucieczka Lota z rodziną z Sodomy, ilustracja z „Kroniki norymberskiej” - Liber cronicarum cum figuris ymaginibus ab inicio mundi, 1493 r./

Lot za pozwoleniem Opatrzności udał się do pobliskiego Soar, który dzięki temu został ocalony. Jahwe zniszczył miasta wraz z mieszkańcami i roślinnością w całym okręgu: Sodomę i Gomorę, Seboim i Admę (Księga Powtórzonego Prawa, 29:22). Wczesnym rankiem Abra(ha)m ujrzał, jak z pobliskich miast unosi się gęsty dym. Wkrótce Lot opuścił Soar i zamieszkał z córkami w jaskini. Po czym, kiedy znów dostał od losu wybór – wrócił do Sodomy, niczym nie upilnowany nałogowiec, korzystający z pierwszej lepszej okazji, kiedy umknie kontroli. Niby nie uczestniczy w bezeceństwach i plugastwach – ale blisko być lubi, by czuć i pławić się ukradkiem, z pozycji cnotliwego.

 

*             *             *

Przebogata kultura żydowska wykreowała między innymi rodzaj gawędy zwany Hagada (hebr. הגדה haggadà) – słowo to oznacza opowiadanie, opowieść, sagę i odnosi się do legend, przypowieści i opowiadań z rabinicznej egzegezy Biblii i Talmudu, a szczególną rolę odgrywa w midraszu (hebr. מִדְרָשׁ, midrasz 'badać, dociekać, głosić' – w Judaizmie rabinicznym rodzaj mądrościowej opowieści mającej na celu wyjaśnienie poszczególnych fragmentów Biblii hebrajskiej. Jest to jedna z metod interpretacji i komentowania Pism natchnionych za pomocą sentencji, objaśnień lub przypowieści, często służąca umocnieniu miejscowej tradycji ustnej co do religijnych lub moralnych zwyczajów – por. Pedia). W przeciwieństwie do Halachy (hebr. הלכה, droga, zachowanie, inny rodzaj gawędy, dający wykładnię Tory) nie wyjaśnia reguł postępowania. Najbardziej znaną haggadą jest opowiadanie ułożone na pamiątkę wyjścia ludu izraelskiego z Egiptu. Utwór ten składa się z fragmentów biblijnych, komentarzy i modlitw.

Otóż jest taka haggada, wedle której rozstanie Lota z Abra(ha)mem stało się początkiem procesu zaniku rozmaitych cnót Lota, nabytych w obecności stryja. Swoistej apostazji od tego, co nazywamy „być prawym”.

 

*             *             *

Teraz o tym, co sobie myślę. Może warto w ramach przekąski poczytać sobie „Anatemę” (TUTAJ)?

Doświadczywszy „sodomii i gomorii” ze strony środowiska zwanego eufemistycznie „wymiarem sprawiedliwości”, widząc, jak ono poczyna sobie z wieloma innymi ludzkimi sprawami i z samymi ludźmi, obserwuję mistrzostwo tego towarzystwa w okręcaniu nas wokół małego palca.

Przełożeni, paragrafy i formularze – to trzy filary polskiej „sprawiedliwości”:

  1. Przełożeni mają to do siebie, że są – nierzadko wiodącymi – obywatelami lokalnych elit: w mieście, powiecie, w metropolii: musieliby być świętymi, żeby nie uczestniczyć we wszystkich tych sprawach i sprawkach, którymi żyje Zatrzask Lokalny (niepisana zmowa dająca uczestnikom formalną i ekonomiczną przewagę nad pospólstwem) – w tym sensie przełożeni są uosobieniem politycznych instrukcji objawiających się w codziennej pracy sądów, prokuratur, policji, inspekcji, instrukcji typujących osoby i sprawy do załatwienia „tak albo tak”;
  2. Paragrafy (tym słowem określam ustrój oparty na kodeksach, wykładniach, orzecznictwie, sztukach i sztuczkach oraz „układach”, które musi opanować adept „wymiaru sprawiedliwości”, by sobie zagwarantować karierę „bez wytyku” – TUTAJ) – zamiast funkcji porządkująco-regulacyjnej pełnią rolę narzędzia w rękach sprawnych przełożonych i tych, którzy „przystąpili” do „sodomii i gomorii” czniając rzeczywistą sprawiedliwość i przyzwoitość;
  3. Formularze (tym słowem określam zawiły labirynt dokumentów i procedur oraz specyficznego żargonu, które dla przeciętnego „obcującego” z „wymiarem sprawiedliwości” są po prostu pułapkami, wilczymi dołami, niemal pewną porażką) – wytyczają swoisty Stonehenge (megalityczny krąg o niejasnych przesłaniach kulturowych sprzed tysięcy lat), wenątrz którego „sodomici i gomoryci” uprawiają swoje święte gusła, a szare pospólstwo ludowe może co najwyżej za sowitą opłatą uczestniczyć w tych nabożeństwach bez poszanowania dla jakichkolwiek praw własnych, choć takie są zapisane w paragrafach;

Dajemy się jak dzieci uwieść pojedynczym „sukcesom”, takim jakie odnosi Matka Kurka (TUTAJ) – sądzę zresztą że to jest początek kłopotów obu stron procesu, kłopotów jakże różnych w obu przypadkach – nie widzimy jednak, że Sprawiedliwość i Przyzwoitość to jedynie puste zapisy, takie same jak paremie na kolumnadzie Sądu Najwyższego w Warszawie. Na 67 kolumnach budynku umieszczono osiemdziesiąt sześć paremii prawniczych w języku polskim i łacińskim przygotowanych przez zespół romanistów pod kierunkiem prof. Witolda Wołodkiewicza. Ich głównym źródłem były pisma jurystów rzymskich oraz konstytucje cesarskie (digesta justyniańskie, kodeks justyniański). Kilka paremii zaczerpnięto z rzymskich dzieł literackich, a kilka – z dawnego prawa polskiego.

Zresztą, ciekawa i symboliczna jest historia samego budynku: Pedia podaje, że zdobiące wejście główne Kariatydy (symbolizujące cnoty: wiarę, nadzieję i miłość) i Orzeł miały być oryginalnie od strony placu Krasińskich, ale były biskup polowy Wojska Polskiego Sławoj Leszek Głódź zaprotestował przeciwko nagim kobietom, bo w pobliżu placu również znajduje się Katedra Polowa Wojska Polskiego – biskup nie uznał tunik, w które są ubrane kobiety za wystarczające. Architekt, aby nie zmienić całkowicie projektu, odwrócił korpus główny o 180 stopni. Kariatydy i wejście główne do Sądu Najwyższego znalazły się z tyłu gmachu.

Czyż trzeba wymowniejszego symbolu „sodomii i gomorii”?

 

*             *             *

Wymiar – ten, o którym tu piszę – to grupa zorganizowana środowiskowo. Celowo używam dwusłowu „grupa zorganizowana”.

„Wymiarowi” korzystają z tego, że są niezastąpieni. Tak ustawiony jest ustrój Państwa, a Państwo jest w Kraju i wobec Ludności – ponad wszystko.

Sędziowie, którzy w „wymiarze sprawiedliwości” stanowią sektę „najwyższych kapłanów” (prokuratury, organy i służby ścigania i kontroli działają pod ich dyktando) – już dawno rozstali się z Abra(ha)mem symbolizującym wszelką prawość, cnoty i sprawiedliwość oraz dobro” odeszli na swoje własne pastwiska, które zrazu znajdowały się na obrzeżach „sodomii i gomorii”, a teraz są „głównym skwerem” w samym sercu systemu-ustroju.

Niektórzy – podkreślam: niektórzy – mimo wszystko oglądają się – niczym żona Lota – na pogorzelisko, które pozostawia za sobą „wymiar” w ludzkich sercach, duszach, umysłach i sumieniach. Wtedy jednak działa klątwa środowiskowa, i tacy „wrażliwcy” zamieniają się w słupy soli, o karierze marzyć nie mogą. Bo kariera zarezerwowana jest dla takich, którzy – jak pewna pani (TUTAJ) – nie reagują na krytykę nawet wtedy, kiedy obywatel publicznie nazywa ją przestępcą, dającą „kryszę” innym przestępcom, nazywa ją głupią gęsią i wredną suką nawet: ona odpowiada na piśmie, że nic ją to nie obchodzi. Wie, że gdyby zareagowała – skończyłoby się obnażeniem tego, co ma pod płaszczykiem – no, nie jest tak nieostrożna jak Owsiak.

Powiedzmy sobie jasno: będący w swej istocie Państwem w Państwie „wymiar sprawiedliwości” raz na jakiś czas (nie bez środowiskowych uzgodnień) daje pospólstwu na tacy – też nie bez kropli dziegciu – takie satysfakcje jak ta matko-kurkowa, kupując sobie w ten sposób tanim kosztem dalszą reprodukcję swojej pozycji w systemie-ustroju.

Ogrywa się nas jak dzieci, osłabiając obywatelską czujność.

L’etat-parallèle, Państwo Równoległe – podkreślam – czyli ignorowanie „wymiarowej sodomii i gomorii” wszędzie, gdzie to jest możliwe (patrz: TUTAJ) – to jedyny sposób, by nie zgorzeć, kiedy całe to towarzystwo szlag trafi.