Sobieradzik. Nomenklatura 1000 Stanowisk

2013-12-18 11:46

 

Będzie o tanim państwie, czy jak go zwał. Będzie o tym, że nie ma nic zdrożnego w umiłowaniu luksusów i komfortu na koszt otoczenia, ale jest jeden warunek: owo otoczenie, czyli my, musimy odczuwać dobrodziejstwa tego, że nasza władzuchna żyje wygodnie i dostatnio, przez co – jak twierdzi – jest skuteczniejsza w czynieniu dobra, piękna, prawdy i sprawiedliwości.

Biurokratyczny koszt musi być mniejszy, niż efekt z tego kosztu wynikający dla podatnika. Podatnik chce – słusznie – mieć zagwarantowaną „publiczną rentowność” swoich podatków. Inaczej jest wyłącznie łupieskim przywilejem.

„Moja” fryzjerka kosztuje mnie – po ostatniej podwyżce – 12 złotych. Za 10-15 minut roboty okraszonej rozmową o wszystkim i o niczym, mniej-więcej raz na miesiąc. Między wizytami u niej sam dbam o swoją „fryzurę”, co mi zajmuje nie więcej jak 10 minut dziennie. Czym moja głowa (mówię o owłosieniu) różni się od głowy mojego rówieśnika Pana Premiera czy innych oficjeli? Ile wynoszą koszty Kancelarii poniesione na to, by głowa Premiera wyglądała podobnie do mojej?

Nie namawiam Premiera, by ubierał się w takich miejscach, jak ja. Widzę jednak wyłącznie cenową różnicę między garniturem za 3000 złotych i garniturem za 1000 złotych, butami za 500 dolarów a butami za 100 dolarów (ja mam kilka par butów, z powodzeniem jedne z nich – kosztowały w supermarkecie 35 złotych – noszę czwarty rok, i nie wyglądają najgorzej). Ile publicznych pieniędzy (prywatnych nie liczę) wydaje Kancelaria Premiera na „służbowe” stroje pierwszego między ministrami (minister = służebnik)?

Kiedy mam coś do załatwienia „na mieście” – wsiadam w autobus albo kolejkę podmiejską. Wokół mnie siedzą zbici w kupkę ludzie, w liczbie 20-30-50 osób. Z tego co zauważyłem, z taką samą grupką, choć nieco luźniej, podróżuje służbowo Pan Premier. Mnie taka wizyta „na mieście” kosztuje dziennie 15-30 złotych. Ile kosztuje premierowska kawalkada wypasionych bryk?

Moje codzienne wyżywienie – co do kosztów – jest regulowane poziomem dochodów, i to dosłownie. Wśród rzeczy szkodliwych, jakie spożywam ewidentnie na skutek nałogu, jest Hoop-Cola (uwaga, tekst zawiera lokowanie produktu), dwulitrowa butelka dziennie, a jak się rozkręcę, to i drugą nakrętkę „deplombuję”. Nie podam kwoty, jaką miesięcznie wydaję na papu, bo jest żenująco niska, z konieczności. Premier mógłby jednak pochwalić się, jakie kancelaria ponosi wydatki na „spożycie żywności”, wliczając w to nałogowe butelki…

Powyższe kalkulacje mogą wydawać się demagogiczno-populistyczne. Ale kiedy Pawlak przesiadł się kiedyś do Poloneza – pokazał dobry kierunek myślenia[1]. Nie przyjmuję do wiadomości, że Premier i kilkoro innych ważniaków muszą podróżować po własnym kraju otoczeni luksusowymi pancerzami i kosztowną gwardią, niczym okupanci na wrażym terenie pełnym min i wściekłych terrorystów.

Nie przyjmuję też do wiadomości, że funkcjonariusz publiczny tak zwanej eRki[2] do każdej swojej czynności-zadania zatrudnia odrębnego człowieka. W ten sposób administracja, a w zasadzie dwór rozrasta się zgodnie z osławionym prawem Parkinsona[3]. Do legendy przechodzi powoli „Imperium Struzika”, który zdobywa „czarny pas biurokratyzmu” w sztuce wykorzystywania etatów na rzecz utrzymania władzy i płynących z niej „racji żywnościowych”.

Bo jeśli przywilejem związanym z pełnioną funkcją (a może piastowanym stanowiskiem, bo to czyni różnicę) ma być uprawnienie do zatrudniania na koszt podatnika rozmaitych pomocników – to warto zadać pytanie, dla jakiego powodu top-urzędnik czy ważniak dostaje niebotyczne wynagrodzenie i jeszcze specjalny fundusz „organizacyjny”?

To jest notka w założeniu krytyczna, ale pokuszę się o rozwiązanie konstruktywne: czy nie lepiej byłoby – od Sołtysa do Prezydenta – przyznawać funkcjonariuszom publicznym-państwowym nieprzekraczalny budżet „przypisany” do konkretnej funkcji, z którego 10-30% stanowiłoby wynagrodzenie za pracę, a pozostała część pozostawałaby do dowolnego wykorzystania przez pełniącego obowiązki? I żadnych dodatkowych „boków”, dla których zawsze znajdą się uzasadnienia! Mogę bezpłatnie, przestudiowawszy budżety różnych szczebli, urzędów i organów, sporządzić taką swoistą Nomenklaturę 1000 Stanowisk. Założę się, że da to efekt piorunujący.

Pedia tak opisuje biurokratyzm[4]: Zewnętrznymi przejawami biurokratyzmu są zjawiska:

  1. Niedostosowanie funkcjonowania instytucji do rzeczywistych potrzeb odbiorców (klientów),
  2. Podejmowanie decyzji na podstawie informacji o charakterze wtórnym (pisemne sprawozdania, protokoły itp.),
  3. Przedłużanie toku załatwiania sprawy, będące skutkiem każdorazowego zwracania się doń osób o wyższym autorytecie, dla uzyskania formalnej akceptacji decyzji,
  4. Przesuwanie podjęcia decyzji na niższy lub wyższy szczebel organizacyjny,
  5. Unikanie podejmowania decyzji w zakresie innowacji organizacyjnych,
  6. "Migrena kancelaryjna", tzn. nie uzasadnione żadną koniecznością przewlekanie załatwiania spraw i podejmowania decyzji,
  7. Wykazywanie w stosunkach z otoczeniem instytucji swojego znaczenia jako osoby, bez której nie można załatwić określonej sprawy,
  8. Nadmierne pisemne dokumentowanie i uzasadnianie zgodności własnych działań z obowiązującą formalnie procedurą,
  9. Sztywność, formalizm i rytualizm w interpretowaniu sytuacji i przepisów,
  10. Uzurpowanie sobie władzy nad klientem, petentem,
  11. Ułatwianie sobie pracy przez przerzucanie własnych obowiązków na klientów organizacji i ograniczanie własnej wobec nich odpowiedzialności,

Twierdzę – podsumowując – że rozrost biurokracji w postaci przybywających stanowisk, procedur, zadań, przywilejów, uprawnień, apanaży, dodatków, nie przekłada się nijak na skuteczność sprawowania funkcji, piastowania urzędów. Służy bizantyzacji władzy bardziej, niż finansującym to wszystko podatnikom. Służy rozdymaniu rządów na poziomie „centralnym”, regionalnym i lokalnym.

Gdzieś w internecie krąży moja notka „Rusek w czapce”. Jest to opis jakiejś mojej syberyjskiej przygody, ale mówi o czymś głębszym: wyznacznikiem przynależności Rosjanina (człowieka radzieckiego) do „warstwy uprawnionej” (stosuje się ukute w innych warunkach[5] słowo czynownik[6]) jest umundurowanie, które nosi(ł) każdy zatrudniony przez państwo mający uprawnienia do wydawania poleceń i obowiązek realizacji procedur służbowych: kolejarz, pocztylion, milicjant, żołnierz, inspektor, nauczyciel, skaut, wartownik, itd., itp. „Na wyposażeniu” każdego z nich był mundur, a jego najistotniejszym komponentem była charakterystyczna radziecka czapka: kiedy współbiesiadujący z tobą człowiek zakładał ową czapkę – to stawał się „oficjalny”, służbowy, twoja z nim biesiadna znajomość ulegała zawieszeniu do czasu zdjęcia czapki. Co z tego, że był rozchełstany i mało trzeźwy?

Nad Wisłą aż tak rozbudowanej tradycji mundurowej nie było chyba nigdy. A jeśli już czapka – to ta symboliczna, do której obywatel ma dorzucać wciąż nowy grosz na rozbudowę biurokracji.

 



[1] A fatalny kierunek myślenia próbowali wskazać dwaj stuknięci w zdrowy rozsądek posłowie udający, że wyżyją za 500 złotych przez miesiąc;

[2] Erka jest elitą władzy wykonawczej, a jej nazwa wzięła się od przepustek z literą R, wsuwanych za szybę samochodu. Na ten znak kiedyś każdemu milicjantowi gwałtownie opadał lizak, który podnosił, aby zatrzymać przekraczający szybkość samochód. Czasy się zmieniły, ale policjanci reagują dziś podobnie. Kłopot z erką polega na tym, że nie bardzo wiadomo, jak jest liczna. – Należy do niej oczywiście premier, wicepremierzy i szef Kancelarii Premiera. Oprócz tego wszyscy ministrowie, sekretarze i podsekretarze stanu. Razem podobno kilkaset osób. Erka składa się z ośmiu pięter. Na pierwszym są marszałkowie Sejmu i Senatu oraz premier (6,2 razy kwota bazowa plus 2,0 razy dodatek funkcyjny. Kwotę bazową ustala co roku Sejm w ustawie budżetowej. Na drugim wicemarszałkowie, wicepremierzy, prezes NIK (5,7 plus 1,6). I tak dalej. Liczba „kilkaset” jest zatem bardzo rozciągliwa;

[3] Prawo Parkinsona − prawo, mówiące że praca rozszerza się tak, aby wypełnić czas dostępny na jej ukończenie (oryg. ang. work expands as to fill the time available for its completion). Autor - Cyril Northcote Parkinson. Prawo to odnosi się do organizacji formalnych typu biurokratycznego. Oznacza ono, że jeżeli pracownik ma określony czas na wykonanie danego zadania, zadanie to zostanie wykonane w możliwie najpóźniejszym terminie. W praktyce implikuje to żywiołowy wzrost liczby urzędników, niezwiązany z ilością i rodzajem pracy do wykonania. Parkinson przedstawił swoją tezę w postaci "prawa" w Economist z 1955, żartobliwie szydząc z biurokracji i pokazując przyczyny i skutki jej rozrostu;

[4] Biurokratyzm - patologiczne ograniczenie sprawności działania i funkcjonowania instytucji w wysokim stopniu sformalizowanych. Wszystkie niezamierzone i nieprzewidywane skutki biurokracji, które obniżają sprawność funkcjonowania organizacji biurokratycznej. Istotą biurokratyzmu jest pierwszeństwo realizacji przez pracowników - pełniących na różnych szczeblach hierarchii organizacyjnej funkcje regulacyjne - zautonomizowanych celów własnych lub grupowych;

[5] Patrz: Tabela rang z czasów Piotra 1: https://pl.wikipedia.org/wiki/Tabela_rang_Piotra_I ;

[6] Czynownicy – urzędnicy państwowi w Rosji z czasów cara Piotra I, wywodzący się ze szlachty. Wszyscy obywatele tego stanu byli zobowiązani do dożywotniej służby w administracji, która obejmowała 14 stopni (ros. czynów, stąd nazwa "czynownicy") awansu cywilnego i wojskowego;