Slad bułgarski

2010-02-20 21:41

 

ŚLAD BUŁGARSKI

/braciom Bułgarom już tyle przypisano, że ten dodatkowy przypis im nie powinien zaszkodzić, bo nad wyraz są odporni/

 

Widmo krąży nad Polską i okolicami, widmo radzieckie, w postaci swej obrzydliwe i wstrętne, a jednak kochane i upragnione, bo dobre z natury i sprawiedliwe.

Czasami bywa tak, że kiedy długo mamy przed sobą jakiegoś przeciwnika, to chcąc-nie-chcąc przesiąkamy jego naturą nawet wtedy, kiedy w każdym calu nie zgadzamy się z nim ani o jotę, a w dodatku czujemy z jego strony niebanalne zagrożenie. Przez dziesiątki lat Polska ludowa, (z małej litery), to znaczy ta Polska, której solą jest lud, naród, masy, elektorat, publiczność, szarzy ludzie (właściwe podkreślić), borykała się z radzieckim sposobem na życie codzienne, na konstrukcję państwa, na twórczość kulturową i intelektualną. Owo borykanie się rozpostarte było pomiędzy skrajną negację, poprzez letarg rezygnacji lub ciepełko normalizacji, po czynne karierowiczostwo, a nawet otwarty entuzjazm. Zawsze, niezależnie od postawy zwanej polityczną, w trzewiach naszej moralności zbiorowej tkwiła ta zadra, że to Kraj Rad jest autorem praktycznej wersji pomysłów na socjalizm i jego awanse, nam zaś pozostała rola sierżanta. Można powiedzieć, że to był podstawowy czynnik skłaniający nas do dużej rezerwy w stosunku do Rosji Radzieckiej, serwowanej (rezerwy) również w kręgach partyjnych i w organizacjach młodzieżowych, nie mówiąc już o twórcach i uczonych.

Poniesieni tą swoją rezerwą, po kilku przymiarkach (1956, 1970, 1980, 1989) w końcu odważyliśmy się nie tylko powiedzieć NIE hegemonowi, ale przede wszystkim zaczęliśmy eksperymentować z zupełnie nowymi sposobami na życie codzienne, na konstrukcję państwa, na twórczość kulturową i intelektualną. Jako, że na palcach kilkudziesięciu rąk da się policzyć tych, którzy świadomie przeżyli choć kilka lat przed wojną, stało się to, co musiało: Transformacja więcej miała w sobie antyradzieckości niż obiektywizmu, bowiem nawet najzagorzalsi transformatorzy znali jakikolwiek inny wariant ustrojowy z lektury, wycieczek lub z wrogich działań marketingowych, niektórzy zaś wprost leczyli swoje martyrologiczne kompleksy. W tym sensie Transformacja polska jest dziełem ludzi i grup równie uwikłanych w radzieckość, jak jej rodzimi apologeci, przy czym doświadczenie transformatorów w dziedzinie twórczości i administracji państwowej było praktycznie żadne. O tym, że wielu z nich na skutek rozczarowań osobistych (niekoniecznie ideowych) stosunkowo niedawno porzucili Partię i inne przybudówki – przez delikatność nie trzeba wspominać.

Ukuto teoryjkę o polskim wahadle, które raz zmierza ku skrajnościom liberalnym, innym zaś razem skierowuje się ku rozwiązaniom socjalno-populistycznym. W myśl tej teoryjki miały przebiegać kolejne wybory parlamentarne, co w końcu okazało się nieprawdą, wobec oczywistego faktu, że siły postkomunistyczne zrodziły z siebie elity rentierskie (rentierstwo kapitałowe, polityczne, nomenklaturowe), zaś siły wiodące spośród tych, które „obaliły komunizm”, mimo antyradzieckiej retoryki od zarania swego są socjalistyczne w treści i w esencji wyrażanej paradygmatami, wszyscy zaś znakomicie i bezpowrotnie przemieszali się w różnorodnych, niekiedy egzotycznych formacjach polityczno-parlamentarnych.

Widmo radzieckości krąży jednak coraz niżej, trafia coraz celniej, kipi w trzewiach Polski ludowej (z małej litery), dociera do konkluzji środowisk elitarnych, zmaga się z resztkami liberalizmu wspierającego rentierstwo (pierwszy milion można ukraść...), który zresztą zaczyna się tłumaczyć, że dobrobyt społeczny osiągnie okrężną drogą.

Jak się dobrze przyjrzeć krajom byłego obozu socjalistycznego, to widać gołym okiem ślad bułgarski, bo przecież nikt rozsądny nie będzie o radzieckość podejrzewał Fidela czy Kim Dzong Ila.