Skubańce

2018-06-21 09:09

 

W całkiem poważnych – tak o nich myślę – rozważaniach ekonomicznych używam nieznanego tej nauce sformułowania Rwactwo Dojutrkowe i przeciwstawiam je staremu pojęciu Przedsiębiorczość.

W moim wyobrażeniu Przedsiębiorca to człowiek (albo konstelacja), który świadomie bierze na siebie, na swój rachunek i na własne ryzyko, starania dla zaspokojenia jakiegoś pakietu potrzeb społecznych, publicznych, konsumenckich, inwestycyjno-modernizacyjnych, itp., itd. w tym celu Przedsiębiorca ukorzenia się w społeczności lokalnej, w miejscowych środowiskach, pośród dostawców i kooperantów, buduje sobie „nazwisko” i w ogóle „obcuje cieleśnie” z otoczeniem biznesowym.

Rwacz Dojutrkowy działa w innej formule: tyle zysku co w pysku, inaczej: skubnij i zmykaj. Taki ktoś woli być anonimowy, a nawet zupełnie nieznany, ukrywa się za cudzymi markami, udaje nie siebie, nie inwestuje w ukorzenienie, działa powierzchownie, operując „wytrychami” i „szemranymi kontaktami”. W powalającej większości przypadków jego działanie jest krótkotrwałe i pustoszące, a nawet jeśli „wraca” – to pod inną nazwą, w inny sposób (tu korzysta z pilnie strzeżonej swojej anonimowości).

Rwactwo Dojutrkowe napotyka na rozmaite przeszkody prawne w krajach dojrzałego biznesu. Argument rwacza, że jest „tańszy” od konkurencji – budzi raczej nieufność zarówno odbiorców i kontrahentów, jak też środowisk-samorządów-izb. W Polsce to jednak działa.

Żeby sobie Czytelnik nie pomyślał, że opowiadam o sprawach marginalnych czy nadzwyczajnych – przytoczę dwa przykłady:

1.       Sklepy wielko-powierzchniowe. Otóż przede wszystkim nie są one sklepami, tylko dyskontami. Sklep działa w ten (handlowy) sposób, że dokonuje zakupu u dostawców, ponosi koszty swojej działalności i oferuje nabywcom towary „po kosztach z marżą”. Dyskont zaś wykorzystuje (finansowo) „powierzchnię sklepową” wyłącznie jako wabik. Z dostawcami zawiera umowy na długie terminy płatności (np. trzymiesięczne), choć jest oczywiste, że produkty spożywcze raczej „schodzą” po kilku-kilkunastu dniach. To oznacza, że przez dwa miesiące i dłużej taki dyskont obraca pieniędzmi ze sprzedaży cudzego towaru, dzięki czemu może pozyskany towar sprzedawać taniej niż sklep. Znacznie taniej. Nie marża handlowa jest źródłem dochodu „hipermarketu”, tylko „renta” związana z obrotem cudzymi dochodami. W normalnym kraju nazywa się to niekoncesjonowanym obrotem finansowym i jest karcone w rozmaity sposób. W Polsce nie dość, że daje się „markom” hipermarketowym 10-letnie ulgi w podatkach i opłatach, to jeszcze toleruje się łamanie przez nie prawa pracy i ostatecznie zezwala się na wyprowadzanie dochodów (z pomocą „obcych” sieci bankowych) pod pozorem opłat franczyzowych i innych dziwadeł oszukańczych. A wystarczy kontrola nastawiona na różnicę między dochodem z obrotu pieniężnego i obrotu handlowego;

2.       Banki i ubezpieczalnie oraz teleinformatyka. Każdy ktoś z głową na karku widzi, że podmioty o „charakterystyce” bankowo-ubezpieczeniowej działają w zmowie, zasypują „rynek” dziesiątkami nowych „produktów” miesięcznie, wymieniają między sobą wrażliwe informacje o klientach indywidualnych i firmowych, prowadzą aktywną politykę dyskryminacji i przywilejów, lobbują za zmianami w przepisach zmuszającymi wszystkich do korzystania z ich usług „pod rygorem…”. W to wszystko włączają się sieci telefoniczne i „providerzy” Internetowi, w tym portale zwane społecznościowymi, którzy nie dają konsumentom i firmom odetchnąć, zasypując wszystkich ofertą bankowo-ubezpieczeniową, „podarunkami” i kampaniami lojalnościowymi, nagabują w sprawie „oszczędności” i „pomocy kredytowo-pożyczkowej”, wmuszają „rynkowi” potrzeby nieistniejące, a przede wszystkim współpracują czynnie i chętnie ze służbami inwigilacyjnymi;

Tak zwane „państwa w państwie” – w Polsce w liczbie ok. 40 (sądownictwo-prokuratura-adwokatura, skarbówka, banki-ubezpieczalnie, świat akademicki, administracja lokalna, operatorzy łącznościowi i internetowi, przewoźnicy kolejowi, windykatorzy, służby sekretne, itd., itp.) – nie są naszym rodzimym wynalazkiem, ale w Polsce zyskali niezwykłego sojusznika w przestrzeni „polityki wybieralnej”, będącej w rzeczywistości Decydenturą-Nomenklaturą. Nawet pobieżny przegląd decyzji urzędniczych polegających na zezwoleniach alokacyjnych pozwala zorientować się, że akurat interes obywatela-konsumenta-przedsiębiorcy jest ostatnim z liczących się w urzędach, i nie da się tego przykryć urzędową uprzejmością i „wszystko w jednym okienku, od ręki”.

Jednym słowem: mocno przetrzebieni na „zachodzie” Rwacze Dojutrkowi – masowo desantowali się swego czasu do Polski, w której (początkowo ze zdumieniem) odkrywali krainę mlekiem i miodem płynącą dla wszelkiej maści szalbierstw i paskudztw. Kiedy zaś się zagnieździli – dalejże hulać…

Kultura „skubaństwa” ma się w Polsce w najlepsze, co jest jednym z moich najpoważniejszych zarzutów wobec formacji trzymającej Polskę za sznurki…