Się poskarżę, stać mnie na to

2013-05-10 07:37

 

Miałem wczoraj niewątpliwą przyjemność gościć na czymś w rodzaju „wieczoru autorskiego”. Filozof, profesor, wydawca portalu i naczelny półrocznika, organizator dorocznych laboratoriów-warsztatów w Pobierowie – czyli pełnowartościowy inteligent, w dodatku mający niebanalne poczucie misji, nie narzucając się z nią jednak.

Nakładem kilku źródeł finansowych (w tym rodzimej uczelni) wydał książkę „Socjalizm”. Trzeba przyznać, że odwagi mu nie brak: słowo to jest na swoistym „indeksie”, w głównym nurcie debaty używa się go rzadko, a jeśli już, to w takim kontekście, że się natychmiast socjalizmu odechciewa.

Znam człowieka od półtora pokolenia, jego wielorakie dzieło także. Oprócz tego, że znam – to jeszcze szanuję, za umiejętność i zarazem pasję przekonywania do swoich racji, nawet w otoczeniu racji tych nie rozumiejącym albo je zwalczającym jawnie lub podstępem.

I pozwalam sobie mieć własne, odrębne zdanie, choć profesorem raczej już nie będę. Częścią tego mojego zdania jest pogląd, że to, co nazywano socjalizmem (a niekiedy komunizmem) w takich państwach jak ZSRR, powojenne państwa Europy Środkowej, Korea Północna, Kuba, Wietnam, Mongolia, a już na pewno Libia czy Syria – wcale nie było socjalizmem, tym bardziej realnym (ja już w 1984 roku nazwałem to publicznie socjalizmem domniemanym).

Nie chodzi o to, że mam jakąś ortodoksyjną listę warunków, bez spełnienia których socjalizmu nie ma, koniec, kropka. Ja po prostu od lat przykładam do rozmaitych socjalizmów (i nie tylko) bardzo proste miarki – i porównuję. Na przykład:

  1. Probierzem KONSERWATYZMU (najstarszego fenomenu ideowo-ustrojowego) jest silny kulturowy i polityczny nacisk na poszanowanie Hierarchii (np. tej wynikającej z usytuowania w monarchii albo tej wynikającej z „wagi” powołania kapłańskiego) oraz silnie rozwinięta instytucja Mecenatu (poprzez który dokonywała się migracja społeczna, czyli awanse, upadki, przesunięcia);
  2. Niezawodnym wskaźnikiem, że mamy do czynienia z PRAWICOWOŚCIĄ (dla mnie trwający wciąż tzw. kapitalizm, zwłaszcza w postaci gamblerskiej,  jest soczystym uosobieniem niesamowitego, geometrycznego wręcz przyśpieszenia, tyle że wstecz, ze szkodą dla człowieka i jego otoczenia) są rozmaite ryty Biznesowe (np. komercjalizacja wszystkiego) oraz Lobbystyczne (np. gildie, izby, cechy);
  3. Kiedy jest LEWICOWO (czyli po obywatelsku, z pracą jako podstawowym źródłem dochodu, z szansami wciąż odnawialnymi, z modelem wynagradzania proporcjonalnym do wkładu), to najpewniej jest Samorządność (np. zrzeszenie zrzeszeń wolnych wytwórców) i Spółdzielczość (dająca każdemu w kolektywie ekonomiczne podstawy bio-polityki, kreowania własnej podmiotowości, reprodukowania Multitude);

Może te trzy „pary kryteriów” nie są wyczerpujące i zupełne, ale na pewno (w moim przekonaniu) pozwalają uporządkować chaos pojęciowy, który zawsze towarzyszy polityce, wszak „robią” tę politykę rozmaite interesy, również te zmierzające do rozblablania tzw. narracji.

Dodatkowo, poświęciwszy kiedyś trochę czasu, „rozpracowałem” mowę „obowiązującą” w środowiskach przypisujących sobie bycie konserwatystą, prawicowcem, lewicowcem.

Polityczno-ideologiczną esencją Konserwatyzmu jest Misja (imperatyw uszczęśliwiania człowieka zwanego maluczkim), w przypadku Prawicowości jest to fenomen Asocjacji (w jak najszerszym rozumieniu tego pojęcia, nie tylko NGO), zaś lewicowość na pograniczu polityki i ideologii kreuje fenomen Awangardy, najczęściej – w uproszczeniu – utożsamiając ją z Partią (polityczną).

Przyjrzyjmy się polskiemu językowi, mowie trzech fenomenów ideowo-politycznych (w skrócie):

Na pakiet zawołań konserwatywnych, na ich przekaz w obszarze komunikacji, składają się między innymi: Naród, Ojczyzna, Wspólnota, Patriotyzm, Wiara, Honor, Macierzyństwo, Rodzina, Życie, Sąsiedztwo, Dom, Człowiek, Tradycja, Pamięć, Historia, Pomoc, Opieka, Religia, Modlitwa, Jałmużna, Ofiara, Służba, Zadośćuczynienie, Sakrament, Dusza, Błogosławieństwo, Kapłaństwo, Małżeństwo, Pokora, Posłuszeństwo, Dar, Maluczcy, Ewangelia, Osoba, Opatrzność, Bliźni, Pokrewieństwo, Refleksja, Zaduma, Kolokwium, Konsylium, Intymność, Dom, Pokój, Miłość, Moralność, Cnota, Msza, Poświęcenie, Post, Niedziela, Obrządek, Święcenie, Autorytet, Miłosierdzie, Chorągiew, Wotum, Brat, Rodak, Konfrater, Zakon, Ojciec, Syn, itd.

Z kolei prawicowość manifestuje się następującym słownictwem: Firma, Gra, Biznes, Sukces, Team, Walka, Perfekcja, Marketing, Pozycja, Zysk, Rentowność, Sprawność, Efektywność, Wzrost, Spółka, Zarząd, Kariera, Dyrekcja, Globalizacja, Podatek, Profesjonalizm, Specjalizacja, Przedsiębiorczość, Aktywność, Motywacja, Okazja, Siła robocza, Awans, Kwalifikacje, Dyplom, Tempo, Harmonogram, Czas, Dynamika, Prywatność, Etap, Agenda, Kontrakt, Test, Budżet, Zaliczenie, Porządek, Prawo, Instancja, Kalkulacja, Rachunek, Kolega, itd.

Na koniec lewicowość – na ile ją rozumiem z podręczników – operuje nazwami, znakami, symbolami: Kolektyw, Rozwój, Rada, Samorządność, Spółdzielczość, Ogół, Rewolucja, Postęp, Przyszłość, Sprawiedliwość, Internacjonalizm, Samorealizacja, Edukacja, Szansa, Proletariat, Proces, Stowarzyszenie, Samopomoc, Samoorganizacja, Komitet, Komisja, Partia, Związek zawodowy, Czyn, Sprawa, Klasa społeczna, Dialektyka, Walka klas, Ekologia, Prawa Mniejszości, Sztandar, Towarzysz, Wyzysk, Ludzkość, Antyklerykalizm, Hymn, 1 Maja, Partyzantka, PGR, kolektywizacja, Prezydium, Biuro Polityczne, Komisarz, Egzekutywa, SKR, itd.

Intuicja i „nos polityczny” każe animatorom wszelkich ruchów i partii politycznych, które nie pogubiły się w pragmatyzmie, wyszukiwać w powyższych katalogach dwa, pięć, pięćdziesiąt haseł i tak je dobierać, aby stawały się one w swoich zestawach atrakcyjne dla tzw. elektoratu. Sądząc po programach i losach takich partii i sił politycznych ostatniego siedemdziesięciolecia, jak PPR, PZPR, ZSL/PSL, SD, ZHP, ZSP/SZSP, ZSMP, ZMW, Solidarność, ZChN, ZBoWiD, ORMO, Kościół Rzymsko-Katolicki, UW (UD), OPZZ, SDRP, SLD, PPS, AWS, LPR, Samoobrona, LiD, PO, PiS, KIK, redakcje periodyków i portale polityczno-ideowe (pominięcia niezamierzone), nasz kraj zaludniony jest przede wszystkim przez żywioł konserwatywny (tradycja, naród, ojczyzna, hierarchia, ojciec, matka, rodzina, dom, mecenas, patron, gospodarstwo) oraz konserwatywny a’rebours (związek zawodowy, strajk, manifestacja, równe żołądki, państwo w służbie uciśnionych). Niewielki procent ludności ceni sobie prawicowość (przedsiębiorczość, orientacja na sukces, gra interesów, lobbing, parlamentaryzm, gra poprzez prawo i porządek), a zaledwie margines kojarzy siebie z lewicowością (samorządność, powszechne uczestnictwo, spółdzielczość, państwo inicjatorem i polem uzgodnień, administrowanie a nie władza).

Zważywszy to, co powyżej, ów socjalizm domniemany opisałem dosadniej, ale i chyba celniej: jako konserwatyzm a’rebour. Jeśli tylko dobrze odczytuję mowę, misję czy pragmatykę trzech nurtów, to naprawdę łatwiej w wymienionych „realizacjach socjalizmu” doczytać się konserwatyzmu (ale tak redagowanego, jakby był tegoż konserwatyzmu przeciwieństwem) – niż np. socjalizmu. Jak mam inaczej wytłumaczyć „obowiązkowy” kult przywódcy, programową i ideową jednomyślność, swoistą omertę partyjną, nominacje i delegacje nomenklaturowe (w tym karwatowską karuzelę stanowisk), monopartyjność, zadęcia typu „rodzina podstawową komórką społeczną”, równie naiwne „zrównywanie warunków życia na wsi i w mieście”, na koniec „punkty za pochodzenie” czy „za zaangażowanie społeczne”?

Zdołałem zadać Profesorowi pytanie: czy przejście od formuł konserwatywnego państwa dworsko-duszpasterskiego do formuł państwa socjalistycznego (kraj rad), mającego ustępować (obumierając) pod naporem potężniejącego, powszechnego obywatelstwa – czy takie przejście musiało być koniecznie (w sensie heglowskim: czyli nieodzownie, nieuchronnie) zapośredniczone przez degenerujący wszystko kapitalizm? Dlaczego socjaliści walczą z kapitalizmem, a nie ignorują go, starając się konstruktywnie przeistaczać petryfikujący się system nakazowo-rozdzielczy (mówię o późnym feudalizmie) w demokratyczny system rynkowy (mówię o samorządności i spółdzielczości)?

Przecież żyjemy w środku kapitalistycznego(?) tygla, boleśnie go doświadczając, gdzie wbrew pragnieniom, konstytucjom, zadęciom i zawołaniom – potężnieją Monopole, autorytaryzuje się Państwo, niszczeje Natura, poszerza się obszar Nędzy, maleje przeciętna ludzka zdolność Pojmowania świata. Dzisiejszy człowiek, nie tylko w Polsce przecież, w porównaniu z człowiekiem wspólnoty pierwotnej, dużo ciężej pracuje (w warunkach krańcowego ograniczenia swobody i wyboru), dużo mniej ma do powiedzenia nawet w swoich własnych sprawach, prymitywnieje i naiwnieje, dużo bardziej jest narażony na słabości i choroby, dużo mniej rozumie, dochody ma dużo niżej niż średnia, dużo mniejsze ma szanse awansu, żyje w degenerującym się środowisku, z nędzniejących dochodów opłaca fortuny rodzin i kamaryl oraz gangów niezdolne już nawet do skutecznego czy pożytecznego działania, tylko tuczące się dla samego tuczenia. Przykryte jest to wieloma pozorami, ale coraz bardziej uwiera, coraz bardziej jest dotkliwe. Bo podążamy „z impetem wstecz”.

Pisemnie to pytanie jest klarowniejsze, jego ustna wersja skierowana do Autora była bardziej zdawkowa. Może dlatego – a może z pozamerytorycznych powodów, jakby zwąchano „obcego” – zostałem wręcz napadnięty przez dwoje ludzi znających mnie wystarczająco długo, aby rozumieć, że ja nawet będąc przekonany o swojej racji stawiam na końcu wypowiedzi pytajnik, czyli liczę się z dysputą.

W obecności Profesora, w sali uniwersyteckiej, na spotkaniu z okazji opublikowania książki – doświadczyłem całkiem nie-akademickiej operacji zagłuszającej. Dość powiedzieć, że na moje pytanie – kierowane przecież nie do nich – oboje starali się odpowiedzieć, wkładając w to wiele złych emocji. Broniłem się: socjalizm domniemany żeruje na konserwatyzmie współczesnego ludu pracy (bo nie jest to lud socjalistyczny w swoich przekonaniach), obiecując temu ludowi (nie wprost, ale podszeptując cynicznie), że będzie – każdy z osobna – miał dochody większe niż średnie, co jest oczywistą bzdurą. Na to Kasia podała przykład Argentyńczyków przejmujących zbankrutowane fabryki, a Igor dodał: pracownicy sami sobie obniżali zarobki, by postawić firmę na nogi. Nie zdołałem już ripostować: czy ten odruch pracowników czyni ich na pewno socjalistami?

Obiecałem Profesorowi pisemną wypowiedź w tej sprawie, co niniejszym czynię. Wcześniej dopuściłem się podłego żartu: podoba mi się – zachwalałem – Edwardo-Abramowiczowska konstatacja Autora, że im niższy poziom rozwoju społeczeństwa, w którym zwyciężają siły pragnące zaprowadzić socjalizm, tym większa konieczność pracy politycznej nad Ludem nie do końca rozumiejącym, w co się zaangażował. Wyjaśniam: abramowiczowskość jest tu pozorna, Edward nie postulował uświadamiania na siłę, tylko ciężki sokratejski (majeutyczny) trud edukacyjny, (formacyjny) na rzecz wydobycia proletariatowi na wierzch tego, co on w sobie bez-świadomie hoduje, przy zachowaniu w pamięci, iż to byt (społeczny) kształtuje świadomość (społeczną). To dlatego Abramowski ciepnął flibustierstwo lewicowe i poszedł w naukowość. Ci, co nie są Abramowiczami, zaprowadzali i zaprowadzają „dyktaturę proletariatu” oraz „uświadamiają Lud” środkami nadającymi się do kryminału: głodzenie (Ukraina, Korea), koszarowanie (najbardziej znośne w Jugosławii i Polsce), prześladowania (za swobodę myślenia, za wątpliwości, za próbę dysputy), udarna kolektywizacja oparta na rugach i wywłaszczeniach, opium ideologiczne (niezbędne na przykład jako składowa prac naukowych czy uroczystego ceremoniału) – wszystko z zagrożeniem śmiercią, przynajmniej anatemą. I tak dalej, i temu podobnie. To nie są „błędy i wypaczenia”, to jest całkiem nie-socjalistyczna istota konserwatyzmu a’rebours, domniemanego socjalizmu. Kojarzenie tego na poważnie, bez mrugnięcia okiem, z rzeczywistym socjalizmem, czyli ze świadomym obywatelstwem, samorządno-spółdzielczym, prowadzącym wprost do niekomercyjnej rynkowości i nie manipulowanej demokracji  – to jakieś horrendalne nieporozumienie! Wielcy mężowie tego opacznego socjalizmu nie przejmowali się samorządnością i obywatelstwem swoich podopiecznych, a nawet poważną legitymizacją swoich rządów: po prostu rozbudowywali (niektórzy do dziś) swoje całkiem niesocjalistyczne satrapie, całkiem nieproletariackie dyktatury, całkiem nieludowe aparaty ucisku!

Powiem coś dosłowniej, choć anegdotycznie. Ważny konserwatysta, widząc maluczkiego borykającego się z losem, powiada: będę twoim mecenasem, pójdź za mną, bądź posłuszny, pracuj na moje dobro, a ja twój los poprawię, a jak będziesz niepokorny - wybatożę. Ważny człowiek prawicowego sukcesu w takiej samej sytuacji, powiada: oooo, widocznie nie myślałeś pozytywnie, nie inwestowałeś w siebie, bujaj się teraz outsider-ze, radź sobie, ale wcześniej zapłać mi za to, co do ciebie powiedziałem. Natomiast ideowy człowiek lewicy, na widok chodzącej nędzy, odzywa się w te słowa: pozwól stanąć obok ciebie, razem uczynimy wszystko, by więcej nędzy już nie było. Pytanie sprawdzające dla dorosłych: jaka postawa „odgórnych” wobec „oddolnych” dominowała w PRL?

Tych kilkadziesiąt minut, które spędziłem w wieczornym pociągu ze stolicy do miasteczka, wystarczyło, bym doczytał się wielu fajnych rzeczy w książce Jerzego. Polecam jego książkę, bo jest dobra, a jeśli gdzieś jej czegoś brakuje – to wywołuje poważną refleksję. Zła to byłaby książka, w której są tylko treści przez nas akceptowane. O to przecież chodzi w dyspucie, nie tylko akademickiej, słynącej z niesekciarskiego poszanowania różności. Prawda? Akademickiej!