Sceptycyzm. Zwolennictwo inaczej

2012-11-14 15:32

 

 

Historia eufemizmów zna wiele sztuczek wyrażania „czegoś wręcz przeciwnego”, kiedy to „dzieli ich przepaść”. Znamy takie powiedzonka, jak „nawet przy nim nie stał” (czyli jest niepodobny), „oszczędnie gospodaruje prawdą” (czyli łże jak pies), jest „piękny inaczej” (czyli niezbyt urodziwy), „szorstka przyjaźń” (czyli jadowita nienawiść), „muzyka mu w tańcu nie przeszkadza” (czyli sztywniak nie umiejący tańczyć).

Ostatnio zostałem poruszony określeniem „judeosceptycyzm”. To kolejny eufemizm oznaczający postawę antyżydowską. Tak jak „eurosceptycyzm” oznacza(ł) niechęć do integrowania się rodzącą się państwowością kontynentalną.

Potocznie sceptycyzm – to postawa charakteryzująca się powątpiewaniem, niedowierzaniem, zwłaszcza jeśli chodzi o coś, co nie jest komuś bezpośrednio znane bądź osobiście przez kogoś przeżywane. „Jeśli nie zobaczę, nie uwierzę” – oto typowy sceptycyzm (patrz: Słownik wyrazów obcych).

Słownik języka polskiego: postawa polegająca na niedowierzaniu, powątpiewaniu, nieuznawaniu przyjętych ogólnie wierzeń (szczególnie w sprawach niedających się odnieść do własnego doświadczenia i praktyki), też: traktowanie wszystkiego w ten nieufny sposób.

Pojęcie „judeosceptycyzm”, choć nowe, wyprodukowane na użytek mającej się zrodzić nowej edycji polskiego ruchu narodowego (nie mylić z narodnictwem, zainteresowanym emancypacją ludu) – od razu, nie pierwszy rzut ucha, pozwala bezbłędnie ocenić, że ma zastąpić i/lub upolitycznić wyeksploatowane albo niegrzeczne czy nawet karalne sformułowania w rodzaju: mosiek, pejsaty, starozakonny, żydzisko, obrzezaniec, judasz, przechrzta, syjonista, a w polskich warunkach nawet „wysoki funkcjonariusz służb specjalnych” czy „członek międzynarodowej sekty przemożnej”.

W rzeczywistości to nowe słowo oznacza opowiedzenie się w dość starym sporze, a może dylemacie: nacieszyć się polskością do syta – czy wkomponować się w globalia i uczyć się nowych smaków? Osobiście stoję po stronie „tych pierwszych” (eufemizm: nie mam nic przeciwko). Przy czym nie kieruje mną ten elementarny patriotyzm, nakazujący przelać krew i wystąpić przeciw światu, jeśli Polonii krzywda się dzieje lub dziać może. To jest ważne, więcej nawet: tożsamość narodowa jest jednym z najważniejszych fundamentów współczesnego człowieczeństwa. Bardziej jednak mną powoduje to, że dostrzegam w polityce pan-europejskiej (ale też chińskiej, indyjskiej, amerykańskiej, rosyjskiej) ten niestosowny pośpiech, wyprzedzający konieczność, a zatem służący celom innym niż dobro ogółu, tak mocno eksponowane w programach integracyjnych.

Nie można, nie przystoi, jest niemoralnym budowanie wielkiego agregatu politycznego na takim oto paradygmacie, że „konstruktor” tego agregatu „niesie kaganek” tym, których podporządkowuje. Nawet jeśli zachowuje „demokratyczne” pozory. Bo przecież Gruzin na czele ZSRR był w gruncie rzeczy wielkorusem, podobnie jak Litwin na krakowskim tronie był Wielkopolakiem. Z ostrożności procesowej nie powiem, jaką „wielkocechę” mają przywódcy europejscy.

Mówię to jako ktoś, kto na wiele lat przed Gorbaczowem głosił rozpad ZSRR, uzasadniałem to tym, że poszczególne „elementy składowe” nie wyczerpały jeszcze możliwości rozwoju endogenicznego, nie nasyciły się własnym potencjałem, nie mają poczucia, że same dały sobie radę, ich integracja jest zatem ponad potrzebę ekonomiczną i społeczną, ma źródło w zaborczości i imperialnej mocarstwowości. Oceniam, że z Europą jest podobnie, choć nie lekceważę różnic.

Ktoś w Polsce chce (eufemizm) szerokim łukiem obejść poprawność polityczną i wskazać, że ci, którzy w jakiejś mętnej grze ustanawiają nowy ład globalny, robią to depcząc kulturę stanowiącą spoiwo społeczne, sprowadzając ją do folkloru, rugując ją z indywidualnego i wspólnotowego „ja”. W Polsce przyjęło się sądzić – niesprawiedliwie – że tacy globalizujący szarlatani mają coś wspólnego z Izraelem, zwłaszcza że od dziesięcioleci światem rządzi tzw. finansjera, ta zaś ma nad-reprezentację żydowską. Na mojego nosa (słowiańskiego) manipulatorów globalizacji trzeba szukać gdzie indziej. Niemniej, nawet jeśli „użydowienie” globalizacji jest nieprawdą, to sama globalizacja nosząca cechy pospieszności, skrywająca jakieś niedemokratyczne interesy – jest niewątpliwie powodem do zastanowienia w innym trybie niż to proponują dobrze opłacane raporty i analizy oraz monografie.

Więc kogoś, kto chce – jak wyżej powiedziałem – szerokim łukiem obejść poprawność polityczną, nie radzę przyrównywać do hitlerków. Bardziej wskazane jest doszukiwanie się – pod skorupą antyżydostwa, antyeuropejskości, antytuskowości – rzeczywistych motywów skłaniających do poszukiwania alternatywy politycznej wobec globalizmu.

Kiedy Społeczeństwu, Gospodarce, Krajowi powodzi się – wtedy nikt nie zwraca uwagi na rozmaite drobiazgi, a peregrynacje podróżnicze i handlowe w poszukiwaniu nowinek i urozmaiceń – są atrakcyjne i wspierane. Kiedy jednak dosięgają nas rozmaite deficyty – wychylanie się ku karierom „zagranicznym” jest natychmiast wychwytywane jako zmykanie z okrętu, kosmopolityzm, sprzeniewierzenie się Domowi. Właśnie z czymś takim mamy do czynienia w Polsce dzisiejszej, choć nasi włodarze będą w zaparte głosili, że „idzie nam we wszystkim jak z płatka”. Swoim cynizmem i nieskrywanym wynoszeniem spraw europejskich (dyplomatycznych) ponad rodzime – zwyczajnie drażnią, bo powinni – skoro już rządzą – zająć się gospodarzeniem w Kraju, a nie jedynie „zaprowadzaniem porządku”.

Jest faktem, że pojęcie „judeosceptycyzmu” wprowadzają w Polsce osoby cierpiące – eufemizm – na deficyt wiarygodności politycznej. Jeśli jednak – wymachując tymi nazwiskami – władzunia będzie lekceważyć poważny podtekst tego pojęcia – niech już lepiej rezerwuje bilety na taczki, te zaś będą powożone przez ludzi stanowiących sól polskości, ludzi obojętnych na to, kto jest żydem, kto hrabią, kto szpiegiem: wywiozą szalbierzy.