Scena polityczna

2012-05-02 08:18

 

Fachowcy zwani politologami mnie wyśmieją, ale trudno.

 

Widzę świat polityki w następujących wymiarach:

  1. Warunki brzegowe: struktury państwowe i samorządowe, położenie geopolityczne, stan gospodarki;
  2. Zorganizowana Świadomość Społeczna: pakiet poglądów naukowych, racji pragmatycznych, wierzeń, światopoglądów, co do którego panuje względne porozumienie wszystkich ze wszystkimi, albo mające wyraźnie wyrysowaną granicę podziałów ideologiczno-politycznych;
  3. Decydujące Rynki Interesów (wielkie lub wpływowe środowiska, np. związki zawodowe, kościoły, samorządy branżowe, media, itd., itp.);
  4. Wtórne Rynki Interesów (ośrodki nie mające samodzielnego przebicia, stanowiące tło dla tzw. opinii publicznej);
  5. Flibustierskie Rynki Interesów (dokuczliwe a zarazem pryncypialne środowiska zajęte jakąś Racją Szczegółową);
  6. Echo Polityczne (formalne reprezentacje wymienionych powyżej Rynków Interesów);
  7. Out-Margines (wąski, a w kryzysach i przesileniach szeroki wachlarz „niezdecydowanych”, albo zrezygnowanych, wykluczonych, itd., itp.);

Wydawałoby się, że o scenie politycznej z konieczności decydują trzy pierwsze wymiary Polityki: obiektywna, zastana sytuacja, stan powszechnego rozumienia rzeczywistości oraz najsilniejsze podmioty polityczne.

 

Nieprawda: w polskiej rzeczywistości najwięcej uwagi zajmuje na Echo Polityczne. Z zapartym tchem śledzimy teatr medialny, poczynania ugrupowań parlamentarnych i ich wodzów, luminarzy państwowych, celebrytów politycznych (choć udających, że związani są wyłącznie ze sportem, kulturą, nauką, biznesem, gospodarką).

 

Oczywiście, „z tyłu sklepu” antyszambrują gracze Decydujących Interesów, ale chowają się starannie za mimikrą, spoza której starają się manipulować tzw. opinią publiczną (czyli potocznym, tłumnym widzeniem świata). I wcale nie chodzi tu o to, co wykoncypował sobie Artur Schopenhauer („świat jest moim przedstawieniem”), tylko o budowanie fasady, poza którą, jak za kurtyną, dzieją się sprawy rzeczywiste, ale nieznane szerokiej „publiczności”.

 

Publiczność nie wie o co w tym chodzi, a skoro nie wie, musi popadać we wtórny analfabetyzm obywatelski, musi się samowygaszać jej samorządność, podmiotowość polityczna, musi się przeistaczać w badziewiaste, plastikowe „nic” wspólnotowa tożsamość. Wybuchająca gejzerem w sprawach drugorzędnych, nieświadoma rzeczywistych procesów.

 

To dlatego w obszarze Echa możliwy jest „wielki spór na śmierć i życie” pomiędzy dwiema partiami „prawicowymi”, to dlatego palikotowcy i millerowcy uchodzą za ugrupowania lewicowe, to dlatego wielki ruch społeczny dziś ma 50 posłów, a w następnej kadencji wcale, jakby już nie istniał.

 

Konsekwentnie od lat odmawiam rozprawiania o tym, „kto kogo” albo „co kto komu może” w Polityce.I czuję, że jestem w tym bardzo "nieliczny". a szkoda.