Samorządność na przykładach (1 - szkolnictwo)

2019-04-08 07:31

 

Doświadczenie podpowiada mi, że o samorządności w Polsce można rozprawiać z sensem tylko wtedy, kiedy trzymamy się rozróżnienia między Samorządem a „Państwem w Państwie”. Będę o tym przypominał, kiedy już zanurzę się w obywatelską głębię tego zagadnienia.

Tu natomiast – na razie – odfajkuję definicje obu pojęć:

  1. Z Samorządem mamy do czynienia, kiedy konkretne środowisko, w którym większość ma orientację „między sobą” co do środowiskowej tożsamości, stać ją na wzniesienie się z poziomu dosłownej, namacalnej tu-teraźniejszości, interesów zwanych potocznie partykularnymi – na poziom „wspólnotowej racji środowiskowej”, na budowę własnych, środowiskowych instytucji-mechanizmów, ale koniecznie z warunkiem odstąpienia od szowinizmu, patriotyzmu plemiennego, obrony „swoich” i „swojego” przed dowolnym zarzutem, atakiem, niekorzystną oceną – niezależnie od ich (zarzutów, ocen) prawdziwości, co oznacza krótkonożną politykę „ważne to je co je moje”;
  2. Z Państwem w Państwie mamy do czynienia, kiedy środowisko wyłania spośród siebie (pozwala sobie na to) sztabo-elitę, której powierza (godzi się na) proceder podbierania Państwu (Społeczeństwu w ramach umowy społecznej) prerogatyw, immunitetów, regaliów, na ich użycie dla tu-teraz interesu własnego środowiska (sztabo-elity), nawet kosztem interesu Państwa-Społeczeństwa, właściwie przede wszystkim na szkodę: zabieg polega na tym, że „podebrane” regalia (np. majątek wspólny), immunitety (np. wewnętrzny kodeks ponad normy państwowe), prerogatywy (np. własna hierarchia awansów) – mogą być uzyte nawet przeciw Państwu, a nie tylko jego kosztem;

Gołym okiem widać subtelność granicy między Samorządem a Państwem w Państwie: wystarczy że dla doraźnej skuteczności odstąpimy od racji wspólnotowych i zdamy się na „mądrość sztabo-elit” – a stajemy się współ-odpowiedzialnymi ofiarami (victim of share co-responsibibility of evil subscribe-contribute) procederu .

Użyję tu paraleli jemioły: otóż ta piękna roślina rozkwita kosztem żywiciela (np. drzewa), zapuszczając pod jego korą ssawki, służące okradaniu żywiciela, a kiedy on – osłabłszy – obumiera – jemioła jawi się jako byt jedyny godny uwagi obserwatora, wzmacniając swoją urodę i atrakcyjność funkcjami leczniczymi.

Społeczeństwo akceptuje jemiołowatość właśnie ze względu na jej estetyczną i leczniczą atrakcyjność, nie dostrzegając przy tym, że to ewidentny szkodnik, dowartościowujący swoją pasożytniczość efektami maskowania-mimikry, marketingu, niszcząc dobre dzieło większe dla swoich partykularnych małych (nikczemnych) racji.

Samorząd jest zdolny do poświęcenia racji nikczemnych na rzecz racji większych, obszerniejszych społecznie, a Państwo w Państwie – konsekwentnie pozostaje jemiołą, nawet kiedy karmiciel (Państwo, Społeczeństwo, Kraj) idzie w ten sposób na zatracenie.

Samorządność jako fenomen cywilizacyjny – w Polsce zamiera. Powszechne jest zaklinanie elito-sztabów w roli samorządów, ale jawią się one – owe elito-sztaby – jako organizator, animator zbiorowego marszu lemingów

 

OŚWIATA

Ten obszar społeczny wskazuję jako pierwszy, na dobry początek, z prostego powodu: na naszych oczach „władza”, powszechnie postrzegana jako zaprzeczenie wartości europejskich, paradoksalnie obnaża nauczycielski „wybór”, oznaczający, iż związkowcy ZNP wolą swoje „państwo w państwie” od roli nauczycielskiego Samorządu. W moim przekonaniu związkowcy ZNP przegrywają swój własny dylemat tożsamościowy, ale też politycznie przegrywają swój wizerunek.

Nauczycielskość – to przede wszystkim służba społeczna. Jej wyznacznikiem są przyszłe pokolenia, ich kondycja mierzona wiedzą i obywatelskością. Nauczyciele zaś – jako zbiorowość – pokazują, że są samo-ograniczeni do roli pracowników korporacji oświatowej, abdykowali z roli mistrzów-pedagogów-basileusów, pozytywnych wzorców.

Kim innym jest „producent absolwentów”, wspierany przez takie narzędzia jak testy, egzaminy, minimum dydaktyczne, podpis na świadectwie – a kim innym jest mistrz-nauczyciel-wychowawca, odwołujący się do takich racji jak sumienie, odpowiedzialność, obywatelskość. Kiedy związek zawodowy środowiska stawia na ten pierwszy aspekt kosztem drugiego – reprodukuje całą profesję w postaci okastrowanej z wszelkiej odpowiedzialności społecznej. Tego nie da się wytłumaczyć żadna racją związkowo-zawodową. Bo służba…

Nauczyciel nie jest – nawet jeśli chce i daje temu wyraz – jedynie fabrykantem absolwentów. To nie fabryka, a uczniowie nasiąkają wzorcami, bo taka ich młoda, gąbczasta natura. Nasiąkają wzorcem rodzica, nie zawsze godnego tego miana, nasiąkają wzorcem nauczyciela, nasiąkają wzorcem autorytetów dostarczanych przez media i przez świat polityki. Kiedy wzorce szarzeją i paskudnieją – gąbczasty uczeń nie ma wyboru, staje się taki sam.

Nauczyciele pokazują właśnie uczniom, że ich uczniowskie przyszłe dobro warte jest poświęcenia (za ich plecami, poza ich wolą) na ołtarzu „praw pracowniczych”. Wychowują ich na przeciw-obywateli. Ostatnia uczniowska reduta przyzwoitości – upada, zwłaszcza jeśli widzimy uczniów i rodziców lemingowato, suicydalnie wspierających „pracownicze” roszczenia.

Nie wszyscy uczniowie są gąbczaści. Tam, w ich wyobrażeniach i sumieniach, zrodzi się Nowa Szkoła.

Nie, powyższy akapit nie jest wsparciem rządu w sporze ze środowiskiem. Rozwiązaniem jest tworzenie – na pohybel paskudnej władzy – samorządnej społeczności oświatowej, która na spółdzielczych (wielo-partnerskich) zasadach uruchomiłaby SZKOŁĘ RÓWNOLEGŁĄ: przejęłaby budynki i majątek szkół w swoich lokalnych obszarach, ustanowiłaby uzgodniony program nauczania niezależny od „kuratoriów”, utrzymywałaby się z dobrowolnych składek rodziców i miejscowej przedsiębiorczości.

Powtórzmy: spółdzielnia edukacyjna – to partnerski, wzajemniczy, dobrosąsiedzki związek lokalny, w którym reprodukowana jest podmiotowość nauczycieli, rodziców, uczniów, lokalnej przedsiębiorczości, lokalnych samorządowców (sołtysów i radnych). Tych pięć elementów Samorządu miałoby za sobą moralne prawo (patrz: formuła G. Radbrucha).

Nie wymyśliłem tego wczoraj, na użytek trwającego protestu – tylko ładnych paręnaście lat temu. nawet szykowaliśmy na Bemowie pilotaż. I zdechło…

Zawsze twierdziłem – i trwam przy tym – że historyczną rację w dowolnym sporze ma nie ta strona, która „ogra”, oszwabi konkurentów, tylko ta, która w międzyczasie zapełnia rzeczywistość dobrą robotą. I teraz sprawdzam: niech mi „broniarzowi ludzie” pokażą, czego nauczyli i czego uczą uczniów, dla ich przyszłego dobra, dla dobra Szkoły przez duże S, dla dobra samorządnej społeczności lokalnej, w której ich szkoła funkcjonuje.

Nic produktywnego, nic oświatowego, nic wychowawczego nie dzieje się podczas tej rundy nauczycielskich protestów. Nie przybywa uczniom żadnej wiedzy podręcznikowej, co najwyżej uczą się  - dobrej i złej – sztuki roszczeniowej, stawiania „swojego” przeciw „publicznemu”. Uczą się wytracać obywatelskość, rozmieniać  ją na kolejne argumenty „kieszeniowo-paszczękowe-portfelowe”.

Więc wyłazi z nauczycielstwa – Państwo w Państwie. Ani jednego odruchu samorządnego. Tylko korporacyjny interes elito-sztabów związkowych, prowadzących swoje owieczki nad przepaść, skąd mają odurzający widok….

W dodatku – jest 7 kwietnia, niedziela, godzina 22.30 – ta „paskudna władza” ogrywa nauczycielstwo jak chce. Wie owa „paskudna władza”, że ZNP to relikt PRL, Państwo w Państwie, a do tego wie, że coraz więcej pracy oświatowej dokonuje się poza regularnym procesem edukacyjnym: nauka języków, informatyki, skauting, kultura fizyczna, światopogląd, art-kształcenie, koła zainteresowań, certyfikowanie rozmaitych uprawnień, predyspozycji i umiejętności – wszystko to merytorycznie wyniesione zostało ze szkół , choć w większości korzysta z budynków szkolnych. Nowa Szkoła bierze uczniów w swoje władanie, wbrew wyobrażeniom korporacji nauczycielskiej, zastygłej w przedpotopowej, pracowniczo-komercyjnej formule oświatowej.

Im bardziej korporacja ZNP wygra ten obecny spór – tym więcej przegra. Ale dla takiej refleksji trzeba myślenia postępowego, a nie korporacyjno-związkowego. Trzeba, by Nauczyciel – oznaczało: Mistrz. Trzeba, by Nauczanie stało się dydaktyczno-pedagogicznym Projektem, a nie zadaniem produkcyjno-urzędniczym.

W całej sprawie mowa jest o czymś, co nazywa się „morale”, siła ducha. Właśnie rozmawiam o tym z nauczycielką, zaangażowaną po stronie ZNP, która jest zarazem dzielną matką i korepetytorem.  Jest godzina 23.23. Niby wszyscy wiedzą, że „ustrój edukacyjny” w Polsce trzeba zaszczepić czymś świeżym, co napęcznieje i rozsadzi jemiołowaty „system” od środka, niczym nowe-zielone na zgniliźnie. Ale mało kto rozumie, że rozmaite „genialne” rozwiązania niekoniecznie „trafią w sedno” za pierwszym razem, czasem trzeba trzech, czasem dwudziestu podejść, by dokonała się rewolucja. I dlatego siła ducha jest tu kluczowa.