Samookaleczenie rewolucyjne?

2013-06-06 07:53

 

Zapach krwi rannego mamuta, a do tego swąd dojmującego przerażenia ofiary – już czuć. Kto żyw, stawia kosy na sztorc. Jesień nasza…?

Już nie wstyd jest w mediach powiedzieć, że „władza się wyczerpuje, materiał się zmęczył, błędy się skumulowały”. Nawet dyżurni do niedawna apostołowie tej ruiny zaczynają przebąkiwać o potrzebie „głębokiego przeorania …”. Kryzys nadchodzący nad Zielone Trzęsawisko przestaje już mieć wyłącznie twarz niesubordynacji budżetowej w strefie €, ale już dostrzegamy, że ma on przede wszystkim naszą, swojską, rodzimą gębę zapyziałej infrastruktury, gnuśnej administracji, drenażowo nastawionych finansjerów i pracujących „na siebie” polityków z urzędnikami w komitywie. Ma też ponurą gębę Pentagramu (obiegowo znanego jako Układ).

Mediaści wyraźnie dostali nowe instrukcje: Tusk już ma z kim przegrać, morze niesprawiedliwości wlewa się w zakamarki prywatne i osobiste, rząd skłąda się z ludzi małych i nikczemnych, przeszkadza żyć wspólnotom i Ludowi, obywatele są pomijani w sprawach, które ponoć są obywatelską domeną, służby pracują u gangsterów, urzędnicy i wybierańcy „prywatyzują” państwo i obszar publiczny, szkolnictwo, uczelnie, nauka, ochrona zdrowia, bezpieczeństwo codzienne, stosunki w zakładach pracy, zabezpieczenie socjalne czy emerytalne, możliwość znalezienia zatrudnienia, dostęp do dóbr kultury – wszystko jest w coraz gorszym stanie, a niekiedy, fragmentami wielkimi jak liszaje, sypie się.

I tylko jeszcze nikt nie wymawia tego sakramentalnego słowa: REWOLUCJA. Bo nie da się, po tylu latach obrzydzania ludziom słownika PRL-owskiego, wracać do niego jakby nic się nie stało.

Może to i dobrze.

Ja się na rewolucjach nie znam. Te, które obserwowałem z bliska albo przez media – z trudem da się wepchnąć w ramy znanych definicji podręcznikowych.

Ale mam przekonanie, że opowiadanie o rewolucjach MUSI odbywać się z użyciem takich pojęć, jak Monopol, Rekonstrukcja, Pajęcznia, Nowa Redakcja, System-Ustrój, Wyzysk Zalegalizowany.

Moja autorska definicja – którą poniżej objaśnię szczegółowo – brzmi mniej-więcej tak: REWOLUCJA TO JEST BARDZIEJ LUB MNIEJ SKUTECZNE PODWAŻENIE USTROJOWO-SYSTEMOWEJ LEGITYMIZACJI MONOPOLI, A W KONSEKWENCJI TWORZENIE NOWEJ, SWOBODNEJ PRZESTRZENI DLA PROLIFERACJI NOWYCH ROZWIĄZAŃ MONOPOLISTYCZNYCH, OD NOWA, ALE SYSTEMOWO INACZEJ, USTROJOWO NOWOCZEŚNIEJ PETRYFIKUJĄCYCH RZECZYWISTOŚĆ.

Wyjaśnienia trzeba zacząć od opisu rzeczywistości „obalanej”. Otóż – zawsze i wszędzie tego doświadczamy – nasza codzienność jest coraz bardziej, coraz gęściej wypełniana rozmaitymi monopolami, łączącymi się, splatającymi i potężniejącymi. Z czasem zaczyna brakować powietrza i rozmaitym przedsiębiorcom (biznesowym, artystycznym, społecznikowskim, politycznym), i szarym ludziom, starającym się przeżyć i rozwijać pośród meandrów codzienności. Tymczasem, mimo rosnącej oczywistości tego „betonowania” – ci którzy betonują nie umieją się powstrzymać, bo naturą monopolu jest monopolizować, nawet kiedy nie ma już co monopolizować. Staje się tak, że bez rozładowania napięć, system-ustrój zawali się pod własnym ciężarem, np. coraz bardziej sprzecznych wewnętrznie regulacji, coraz bezczelniejszego łupiestwa. Rozładowanie następuje najczęściej poprzez kilka znanych z Historii „przegrupowań”:

  1. Deregulacje „wrażliwych obszarów” przedsiębiorczości, wyzwalające nowe ambicje i nowe starania;
  2. Otwarcie nowych przestrzeni konsumpcyjnych, pobudzających wyobraźnię gospodarstw domowych;
  3. Przewietrzenie Nomenklatury (najczęściej poprzez przetasowania wyborcze), co otwiera nowe możliwości awansu dla osób, środowisk, klik, koterii, kamaryl;
  4. Nowe wdrożenia techniczne, organizacyjne, finansowe, polityczne (te są uzależnione id nowych odkryć, ale też od kondycji „starych” monopoli, blokujących dotąd innowacje);
  5. Implementacje demokratyzujące (np. nowa ordynacja wyborcza, nowe podmioty ustrojowo-systemowe, wyciągnięcie z lamusa instytucji obywatelskich takich jak referendum, skarga konstytucyjna, itd., itp.);

Jeśli dochodzi do sytuacji, że powyższe „przegrupowania” są rozpowszechniane, „dysseminowane”, proliferowane nie tylko jako wyrwy w systemie-ustroju, ale „uniezależniają” się od Decydentów (zarządców monopoli), uciekają spod okowów Państwa i sił zarządzających tym Państwem, przekraczają bariery legalności dotąd nieprzekraczalne i – ku własnemu zdumieniu są bezkarne – mamy do czynienia z rewolucją. Niekoniecznie od razu z tą Październikową czy Francuską – ale dającą ten sam efekt „polityczno-estetyczny”, jaki jest naszym udziałem po pokonaniu przełęczy górskiej: jasno widzimy, że „za nami” jest rzeczywistość inna niż ta, która nam się w pełni ukazała „przed nami”, i aż dziwne, że jeszcze niedawno wydawało nam się, że tej „z przodu” w ogóle nie ma, że jesteśmy tak zanurzeni w „starym”, że „nowe” było niepojęte. A teraz jakże oczywiste jest, że nie tylko mamy wybór, ale też wszystko zależy od nas.

To na tym właśnie polega otwarcie nowej przestrzeni, swoistego „rynku swobodnych możliwości do wyboru”. Nic już nie musimy, od nas zależy, dokąd dalej pomkniemy, którą z odkrytych właśnie dolin wybierzemy na kolejny etap. I schodząc z przełęczy – niepostrzeżenie – pozwalamy się ujarzmiać nowym monopolom, które zrazu akceptujemy, dajemy im obywatelski placet, bo przecież „porządek i ład być musi” – a z czasem dostrzegamy rozmaite pułapki, które zastawiliśmy na siebie, i dostrzegamy podleców, którzy te pułapki przechwycili i nas ciemiężą. Aż do następnej przełęczy.

No, skoro już tyle wiemy, pozostają „drobiazgi”, mające doprowadzić do żywiołowego zrywu:

  1. Ośrodek „myśli zbiorowej” umiejący celnie zdefiniować zagregowany interes tych, których stary „system-ustrój” uwiera (i to z użyciem obu sokratejskich metod: elenktycznej, ujawniającej absurdalność rządów i owoców rządzenia oraz majeutycznej, wydobywającej z Ludu niczym położna to, co w nim siedzi i czeka na „rozwiązanie”);
  2. Ukonstytuowanie się „zbiorowego przywódcy”, czyli ugrupowania-środowiska, które podejmie jak swoje racje zredagowane w ośrodku „myśli zbiorowej”, sformułuje je językiem prostym jak potoczny sposób myślenia i poprowadzi Lud ku naszej przełęczy, skąd „nowe” ukaże się wszystkim w całej okazałości, bez tłumaczeń i podpowiedzi;

Żeby nie sięgać daleko: nasza rodzima Solidarność dysponowała wehikułem spełniającym drugi warunek. Była nim tzw. wielkoprzemysłowa klasa robotnicza, czyli zdolne do obywatelskiej samorządności załogi nowoczesnych  i tych mniej zaawansowanych gigantów, filarów socjalizmu. Jej 21 postulatów – to racje sformułowane językiem ludowo-potocznym.

Niestety – zabrakło warunku pierwszego: Wolne Związki Zawodowe, KOR, ROBCiO, Ruch i inne ośrodki były słabo przygotowane merytorycznie, choć „drugo-obiegowa”, bezdebitowa masa wydawnictw krążyła po domach, podobnie jak Towarzystwo Kursów Naukowych. Dopiero po „akcie solidarnościowym” z 1980 roku, kiedy już wehikuł pędził w swoją stronę – nie bojący się już niczego intelekt sformułował ideę Samorządnej Rzeczpospolitej. Gdyby idea ta była sformułowana wcześniej jako Racja Polityczna – inaczej brzmiałyby 21 postulatów. I nie byłoby tak łatwo ominąć to wszystko szerokim łukiem grupie obwiesiów firmowanej przez Balcerowicza.

Dziś sytuacja ma się niemal podobnie, choć jest dużo słabiej w obu warunkach sformułowanych powyżej. Nie ma za kim stanąć Kościół, nadal pełniący rolę „Mojżesza”. Lewica „urzędowa” od kilku pokoleń jest bezideowa, pragmatyczna, kastruje swoją myśl likwidując instytuty i redakcje. Lewica „uliczna” jest celniejsza w działaniu, ale jakoś uciemiężony Lud jej nie dowierza. Prawica polska (nie mylić z PO lub z PiS) nazywa Transformację „socjalizmem”, robiąc żałosną wodę z mózgu ludziom i tak skołowanym. Polscy „Indignados”, reprezentujący naprawdę znaczący łańcuch środowisk zdolnych coś zdziałać – zakapućkali się w mało nośne JOW-y, nie pokazując, czemu one rzeczywiście mogłyby się przysłużyć. Generalnie wszelka opozycja klepie rozmaite pacierze, niektóre mające kształt „manifestów” – i poza owe pacierze nie wychodzi. Lud nie widzi, jak te pacierze mają się do jego codziennych problemów: uciekające zatrudnienie i zamieszkanie, drgający grunt bezpieczeństwa ekonomicznego pod nogami, rosnąca pokusa czynienia rzeczy obrzydliwych i niegodnych oraz przerażających, strzępiące się więzi wspólnotowe.

Wydaje się, że jedyną siłą zdolną podmiotowo „napluć w gębę” Władzy jest to, co wokół siebie robi związkowiec Duda. Konia jednak z rzędem temu, kto wskaże jakąś myśl przewodnią, w którą uwierzą, porzuciwszy różnice i swary – wszyscy uciśnieni i sfrustrowani. Myśl dojrzalszą niż roszczeniowe „my wam pokażemy”.

Zatem higienicznie byłoby zawiesić dziś myśl o rewolucji, czyli – przypomnijmy – zniesieniu uciskających nas monopoli gospodarczych i politycznych (ale też kulturowych, np. mediów), aby wyrąbać miejsce, wolną przestrzeń dla nowej przedsiębiorczości, nowych marzeń, nowych karier, nowej myśli. Bo w takich warunkach stanie się ona kolejnym epicyklem, mylnym przeobrażeniem, za którym nic prawdziwego nie stoi. Pamiętajmy: owoc zrywu solidarnościowego, oszukanego w trybie „transformacyjnym”, wciąż jest „do poprawki”.

Oczywiście, chcę rewolucji, aż zacieram kolana, a do tego zapisuję setki stron maszynopisów o każdej porze roku, system-ustrój narzucony Polsce uważam za okropny, niemoralny, pozbawiony ducha, a do tego nieefektywny. Ale wolałbym, by tę rewolucję robili tacy, u których widzę nie tylko zapał burzycielski, ale też „inżynierską” myśl konstruktywną. Tu zaś – bla-bla.