Safari w Polsce

2011-04-08 05:48

 

 

Na początku to jeszcze była nagonka: każdemu dali kupon prywatyzacyjny  za 20 złotych, wbili go pieczątką w dowód osobisty i powiedzieli: to wszystko jest wasze. I nagonka ruszyła w chaszcze, zupełnie sobie nieznane, mysląc, że nie jest nagonką, tylko klubem myśliwych, co im się trafiło jak ślepej kurze.  A między nimi – fachowcy od podbierania kuponów, czyli kieszonkowcy i lichwiarze. Po kilku chwilach nikt już nie miał kuponów, za to wielu padło od pięknych „strzałów prywatyzacyjnych”: gdzie ustrzelono jakąś fabrykę, przedsiębiorstwo, gospodarstwo, kamieniczkę – tam padał trup bezrobociem i nędzą, a czasem wysiedleniem zwanym przeuroczo eksmisją.

 

Zaczęli się zjeżdżać strzelcy zagraniczni, przeczuwając łatwy żer. Co chwilę Minister albo nawet cały Rząd czy inny leśniczy ogłaszał polowanie na kolejnego grubego zwierza, który kiedyś był dumą socjalistycznej puszczy, a teraz wystawiany był za bezcen. Nie dziwota, że pokpiwali sobie na boku z leśniczego, że najlepsze sztuki wystawia do odstrzału, zamiast dawać te chore i kulawiejące. A oficjalnie chwalili, że nasza puszcza najlepsza, że coraz bardziej europejska i światowa nawet. I tylko trup słał się gęsto: obok ustrzelonych trofeów pokotem leżeli ci, co kiedyś w ramach „ppp” byli nagonką.

 

Teraz to już nie tylko nieudacznicy trafiali pod zbłąkane kule rozbisurmanionych, rozochoconych myśliwych, zwłaszcza tych „walutowych”: coraz częściej okazywało się, że nawet ci, którzy rozumieli sens tego polowania (żeby go rzezią nie nazwać) – ustrzeliwani byli chyba nawet celowo, żeby nie przeszkadzali.

 

Po kilku latach najgrubsza zwierzyna już była przerzedzona: banki, elektronika, kopalnie, PGR-y, motoryzacja, budowa maszyn, telekomunikacja, media, baza turystyczna, handlowe sieci dystrybucyjne i bazodanowe, nawet przetwórstwo spożywcze i mega-detal, itd., itp. Pojawiły się specjalne „zagraniczne, więc lepsze” ośrodki ze specjalną ofertą dla najlepszych myśliwych: firmy ubezpieczycielskie, doradcze (tfu, consultingowe), audytorskie, fundacje do ważnych spraw (np. szerzenia demokracji czy przedsiębiorczości oraz społeczeństwa obywatelskiego), filie największych banków i funduszy, i do tego przy okazji agentury innych puszcz. Firmy te „rzeźbiły” zwierzynę, przygotowując ją pięknie do kolejnych strzałów, a myśliwym wskazywały najlepsze cele i podpowiadały technikę strzału.

 

Spośród nagonki niektórzy – pojąwszy o co chodzi – sami dołączyli do myśliwych i nawet niektórzy nieźle się obłowili. Co prawda – na palcach ręki możnaby ich policzyć zaledwie, ale zawsze można powiedzieć, że nie tylko „importowani” myśliwi są w pierwszej lidze światowej!

 

I wszyscy zgodnie naigrawali się z leśniczego, mając go za jelenia, łosia, wiejskiego głupka. W całym cywilizowanym świecie wolno było co najwyżej organizować fotosafari, a tu – niczym w najdzikszych regionach świata – wciąż typowano ładne kąski i zachęcano do polowań soczystych, krwawych, na ułatwionych warunkach.

 

No, a przy okazji wciąż rosła liczba tych, którzy z nagonki stali się ofiarami. Niektórzy uciekali do innych krajów, gdzie było bezpieczniej, choć jako „obcy” zaludniali najgorsze rewiry, choć młodzi, sprawni, rozumni i wykształceni byli.

 

Dodatkowo usuwano kłody sprzed myśliwskich jeepów: już na początku rozformowano wszystkie zjednoczenia, czyniąc poszczególne przedsiębiorstwa „podatnymi i bezbronnymi”, potem pozamykano kopalnie, metalurgię oddano „operatorom zewnętrznym” albo dopuszczono, py „porosła chwastem”, podobnie potraktowano inne branże decydujące o samowystarczalności puszczy. Kiedy utraciła ona zdolność samoodtwarzania – można było uznać, że puszcza jest „pozamiatana”.

 

Część nagonki szukać zaczęła ratunku w wykształceniu: zaczęła uczyć się w powiatowych uniwersytetach nie rozumiejąc, że to są atrapy. Od tego się myśliwymi nie staną.

 

Pomiędzy prywatnymi myśliwymi zaczęli przybywać nawet państwowi leśniczowie z innych krajów: dziwowali się, że tutejszy leśniczy takie dobra wyprzedaje, ani nie umiejąc nimi gospodarować, ani nie pamiętając, że za chwilę zupełnie nie będzie miał z czego żyć. Czy to z litości, czy też z chytrości – sami zaczęli brać do swoich kojców niektórą zwierzynę – i zarabiać na niej, czego nie potrafił rodzimy leśniczy.

 

Najgorzej było u leśniczego z Infrastrukturą i Finansami: te dziedziny puszczy zupełnie zaniedbał, niepomny, że za chwilę bez nich będzie w pełni uzależniony od „pomocy” myśliwych, którzy chętnie to przejmą, zostawiając leśniczemu przybudówkę i wciąż poklepując go po plecach, że niby on taki Europejczyk!

 

Zaś Administracja Leśna – widząc, że leśniczy zupełnie się błaźni – zaczęła iść w jego ślady: nie bacząc na swoje prawdziwe obowiązki zaczęła na własną rękę skubać gdzie się tylko dało, samodzielnie albo we spółkę z myśliwymi.

 

Kiedy leśniczy, chyba będący w wielkiej potrzebie (rozrzutny był, skądinąd wiadomo) albo nawet będący „pod wpływem”, zaczął wystawiać do odstrzału ciepłownictwo, drogownictwo, energetykę, przetwórstwo paliw, zabezpieczenia emerytalne – to już nawet myśliwi, choć zagraniczni i nieczuli na puszczańskie dobro – zaczęli się zastanawiać nad tym, czy tu aby wszystko jest w porządku.

 

„Ależ jak najbardziej w porządku jest, naród was lubi i mnie wciąż wybiera na leśniczego!” – bełkoce dalej leśniczy. No, to na pociechę dali mu do zrobienia mistrzostwa, dali mu pół roku prowadzenia „zebrania leśniczych” (nawet nazwali to prezydencją), jego krewnym dali fuchy w „klubie najważniejszych myśliwych”. I chętnie wysyłali fundusze wsparcia do puszczy: i tak to wszystko za chwilę przejmą!

 

A leśniczy chwali się przed wychudzoną nagonką, kryjącą się przed ślepymi kulami: patrzajcie, hołoto, jak nas cenią, jakie mam sukcesy!

 

Nędza jednak zmusza leśniczego do kapitulacji: zaczyna już myśliwym-łupieżcom podstawiać nogę w niektórych miejscach i w ten sposób łatać tragicznie dziurawy budżet. W puszczy zaprowadza porządki coraz bardziej totalitarne. Coraz głośniej trąbi o swoich sukcesach, by zagłuszyć rozsądek i ewentualnych oponentów. Na koniec ogłosił, że wystawia na odstrzał jedną z ostatnich cielnych saren, mającą piękne imię Lotos.

 

Do grona zagranicznych myśliwych dołączyli tacy, których od zawsze w „naszej puszczy” uważano za prymitywów, za gorszych, głupszych i nieudacznych.

 

Zamroczona nędzą, choć jeszcze podrygująca życiem nagonka – już tylko westchnęła…

 

 

 

 

 

Kontakty

Publications

Safari w Polsce

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz