Rzeszoto. Między zniewoleniem a zmeneleniem

2014-09-06 10:29

 

Zapytał mnie wczoraj przy herbacie rozmówca, przyjaciel, człowiek rozeznany politycznie, dyrektor dużego podmiotu budżetowego, dlaczego nie spełnia się moja przepowiednia sprzed 3-4 lat, że ruchawki, rozpierduchy, społecznych zamieszek spodziewać się trzeba niebawem. Mijają miesiące, pory roku, a nawet 2-3 lata – i nic się nie dzieje. Jaśku, wyjaśnij.

Z pokorą odrzekłem, że widocznie nie było powodu do aż takiej egzaltacji, jaką wtedy prezentowałem. Ale nie byłbym sobą, gdybym się nad tym nie zastanowił poważnie. No, to próbuję.

Oprę się na dwóch pojęciach z zakresu filozofii społecznej, którymi już zabawiałam się na oczach Czytelników:

  1. L’uomo senza contenuto (człowiek bez zawartości): pojęcie to oznacza, mówiąc obrazowo, człowieka, który nie ma nic (dobrego) do powiedzenia, nawet sobie samemu. Obraźliwym określeniem takiego kogoś jest „menel” (ang.: dosser), człowiek upadły na tyle, ze nawet jeśli mu dać przysłowiową wędkę, by sobie ryb nałowił – to zamiast łowić sprzeda wędkę, kupi papierosy i flaszkę, i jeśli coś zostanie – bułkę. Nie zadba o siebie, dawanie mu szansy jest samooszukiwaniem się, jeśli już kogoś boli jego stan – powinien się nim po prostu opiekować, jak kimś niedołężnym;
  2. Homo sacer (człowiek zniewolony): pojęcie to oznacza kogoś, kto albo z charakteru, albo na skutek długotrwałych opresji samo-okastrowuje się z wszelkiej inicjatywy własnej, zatraca jakąkolwiek przedsiębiorczość biznesową, artystyczną, intelektualną, polityczną, samorządową – i skupia się na biernej dojutrkowości, której nierzadko towarzysza toksyczne pretensje do losu, do współ-niedoli, do rozmaitych ONI-ych, a nawet do ludzi sukcesu. Cokolwiek podejmuje – to bez wiary w skutek, jakiego by oczekiwał „normalnie”. Pasuje tu zwrot „wyuczona bezradność”, albo „urodzona ofiara”, może „brak przebojowości”;

Oba pojęcia są autorstwa filozofa włoskiego, Giorgio Agambena, stanowią tytuły jego opracowań. Pierwsze sformułował w 80-stronicowym eseju jako dwudziestokilkulatek, pełen społecznej wrażliwości i gotowości zwalczania dziejowych oraz społecznych niesprawiedliwości. Drugie zaś sformułował jako dojrzały i szanowany filozof, w dużej książce należącej dziś do kanonu filozofii społecznej.

On sam – z tego co rozumiem śledząc jego twórczość – pojęcie „homo sacer” rozumie jako przedłużenie konceptu „l’uomo senza contenuto”. Ja to jednak wyjaśnię po swojemu.

Kondycja ludzka, ta w rozumieniu H. Plessnera (patrz: „Grenzen der Gemeinschaft. Eine Kritik des sozialen Radikalismus”, 1924, “Die Frage nach der Conditio humana”, 1961, “Macht und menschliche Natur. Ein Versuch zur Anthropologie der geschichtlichen Weltansicht”, 1931) ma w swoim spektrum taki stan, który możemy nazwać Dnem. Moje wyobrażenie ustawia „homo sacer” powyżej dna, a „l’uomo senza contenuto” poniżej dna.

Jest taki rodzaj siły żywotnej człowieka, który – kiedy zagrożona jest jego kluczowa racja – sięga po nadzwyczajne rezerwy i nie pozwala na ostateczny upadek. Bywa, że matka podnosi niewyobrażalny ciężar, który przygniótł jej dziecko. Bywa, że nadzwyczajna wola przeżycia powoduje remisje choroby nowotworowej. Bywa, że człowiek pokonuje niewyobrażalne trudności i przeszkody, których „normalnie” nie podjąłby się nawet próbować. To jest ten rodzaj siły, który aktywuje” się u „homo sacer”, kiedy ten zbliża się do Dna.

Mechanizmy społeczne są jednak takie, że Dno okazuje się „politycznie perforowane”, są w nim dziury jak w rzeszocie. Kto wytraca w sobie biopolityczna pasjonarność (zapał do reprodukowania swojej społecznej-życiowej racji) – ten słabiej broni się przez rzeszotem, aż w końcu przenika przez jakąś nieszczelność poniżej Dna. Stamtąd nie ma powrotu, w każdym razie trudno ten stan „pustej kondycji” wypełnić czymś, co czyni człowieka na powrót obywatelem, choćby wątłym. To jest tak, jak wyprowadzanie człowieka ze stanu uzależnienia: tylko ten, kto rzeczywiście, szczerze przed samym sobą, chce opuścić uzależnienie – ma na to szansę, przy czym wyszedłszy nadal ma „pod górkę”, bo musi się stale pilnować. Bycie menelem nie jest uzależnieniem, a czymś więcej: ustawicznym spadaniem, jak u Mrożka („Ten, który spada” – patrz: TUTAJ). Bo poniżej Dna – nie ma dna drugiego, nie ma zresztą tez siły przyciągania, jest tylko siła „szklanego sufitu”, zniechęcająca do jakichkolwiek starań.

Każdy z gatunków fauny ma jakieś „wyskoki” pojedynczych osobników, które da się wytłumaczyć „nic mi się nie chce”, przy czym nie chodzi o lenistwo, tylko o odpuszczenie sobie biologicznej reprodukcji. U człowieka „wyskoki” wiążą się z totalną porażką psychomentalną, do tego stopnia, że nie da się o zbiorowości meneli powiedzieć „warstwa, grupa, społeczność”: każdy z nich jest sam, dojmująco sam. Ale dzieje się tak na skutek mechanizmów społecznych (gospodarczych, politycznych, kulturowych), czyli można powiedzieć, że zmenelenie to nie choroba psychiczna albo stan osobistej depresji, tylko konsekwencja „pakietu umów społecznych”, bo to są te społeczne mechanizmy. Jest to wszystko bardzo „ludzkie”, w rozumieniu: tego nie umieją sprokurować ryby, ptaki, gady, a ze ssaków może tylko te człowiekowate.

Podkreślam, zwłaszcza apologetom „wolnego rynku”, „swobodnej konkurencji”, prawa każdego do bogacenia się i realizacji własnych projektów”: rozmaite wykluczenia to nic innego, jak fatalny skutek „wolnej amerykanki”, pozostawienia „wolnego rynku”, „swobodnej konkurencji”, prawa każdego do bogacenia się i realizacji własnych projektów” bez żadnych zabezpieczeń. Prędzej czy później z tych szlachetnych pluralizmów wyrastają MONOPOLE, co oznacza, że „ludzie sukcesu” niewolą „ludzi porażek” (a następnie spadkobiercy jednych niewolą spadkobierców tych drugich), w konsekwencji w następnym rozdaniu (iteracji) wszystkie te rynkowo-demokratyczne zawołania stają się farsą samych siebie, i nie ma to nic wspólnego z tym, co się często zarzuca wykluczonym: że są nieudacznikami, niemotami, wałkoniami, ciamcia-ramciami, ciućmokami, niedorajdami, niedołęgami, niezgułami, mułami, tumanami, tłumokami, safandułami, ofermami. Takie określenia – mnożone wciąż od nowa – w rzeczywistości godzą w tych, którzy robią wszystko (w źle pojętym interesie własnym), aby jak najwięcej „konkurentów sprowadzić do takich właśnie pozycji i nadać im taki wizerunek.

 

*             *             *

Przed laty sformułowałem trzy meta-mechanizmy społeczne, objaśniające przemiany z gospodarką w tle: Dynalogic wskazuje na „zagregowany obrót dóbr, wartości, możliwości”, Marketon wskazuje na sposób polaryzacji wyodrębniający monopole i proletariat, zaś Gradian wskazuje na selekcję rynkową opartą na „dystrybucji” sukcesów i porażek.

Te trzy meta-mechanizmy (meta-procesy) – w moim przekonaniu mówią wszystko o „ekonomii politycznej”, czyli o interesach ekonomicznych i społecznych skutkach ich ścierania się, tyglenia.

Wykorzystam jeden z rysunków i rozwinę za jego pomocą myśl główną niniejszej notki.

Gospodarcze i polityczne starania, zapobiegliwość, przedsiębiorczość – to przesłanki selekcji warstwowej, w wyniku której w miarę trwale w społeczeństwie onstaluje się „social top” (elita), „melting pot” (gra wszystkich ze wszystkimi o wszystko), „emergency zone” (osoby, rodziny, sąsiedztwa, społeczności, organizacje, społeczności, firmy, regiony zagrożone wypadnięciem z obiegu), „exclusion” (wykluczenie). Jest jeszcze „duży temat” poniżej, związany z dalszym upadkiem wykluczonych: ci, którzy znajdują w sobie jakąś ratunkową rację i o nię walczą – nie dadzą się przepchnąć przez SIEVE (przetak, sito, rzeszoto, cedzak) i może kiedyś się odbiją. Czego wszystkim zagrożonym życzę.

 

*             *             *

Polityka polska ostatniego ćwierćwiecza, tak bardzo zachwalana – to polityka dopuszczania, a nawet celowego, świadomego generowania meta-mechanizmów Dynalogic, Marketon i Gradian w takiej formule, która utrwala najszerzej pojętą niesprawiedliwość społeczną i kreuje – już chyba poza kontrolą – owo RZESZOTO, które dzieli upadłych na homo sacer’ów i na l’uomo senza contenuta’ów.

Życie publiczne koncentruje się zatem w dwóch ośrodkach: MELTING POT – czyli codzienne egoistyczne potyczki o utrwalenie jak najlepszej kondycji własnej, oraz EMERGRNCY, czyli starania co wrażliwszych o redukcję wykluczenia, by jak najmniej ludzi stawało przez wyzwaniami stawianymi przez RZESZOTO.

Trochę to błędna zabawa, uprawiana przede wszystkim przez organizacje pozarządowe, które uczyniły to swoim „credo”. Same zresztą są poddawane „próbom selekcji”. Istotą jednak jest odesłanie na szczaw i mirabelki meta-mechanizmów. Bo to one pozbawiają zdecydowaną większość z nas OBYWATELSTWA.

Oto przyczyna, dla której moje prognozy, iż Ludność „stanie w poprzek” cynicznej Transformacji – nie sprawdziły się, choć Lepperów, Ikonowiczów i im podobnych nie brakuje.