Rzecz o granicach

2014-04-19 20:44

 

/notka nudna, bo o sprawach osobistych/

 

Redakcja Salonu24 raczyła dla jednej notki powołać (przywołać na ścianę główną) „dział” pod tytułem „Media i Internet”, aby zamieścić w nim notkę ANIMELI pod tytułem „O azraelitach (rzecz o granicach)”. Jest to notka – jak ją rozumiem – o tym, że nie wolno brać pieniędzy od każdego, pod byle jakim pozorem. Zarazem jest ta notka reakcją na moją notkę „Jakem azraelita”, w której zaznaczam, że pokazywanie palcem kogoś jako podejrzanego nie jest dobrą techniką dysputy: moje „samooskarżenie” (biorę pieniądze za dojazd i powrót z konferencji od urzędnika rosyjskiego) zostało tu wykorzystane odwrotnie do intencji (intencja moja: sam fakt brania pieniędzy o niczym nie rozstrzyga), tylko po to, by złajać „biorących”, napiętnować.

Ja swoją notkę „Jakem azraelita” napisałem w reakcji na azraelowe pogróżki, że sądownie dopieprzy komuś, kto go za „jurgieltnika” ma. Dawałem Azraelowi sygnał: nakarmisz trolla, bo nawet jak wygrasz, to w oczach trolla i trollistów będziesz po wsze czasy „jurgieltnikiem”, w dodatku takim, który ma za sobą moce sądowe.

 

No, i Animela tworzy na mój temat, z polotem i ironią:

„Przyznaję, że nie mam najmniejszych podstaw, by podważać słowa Pana Hermana. Skoro twierdzi, że rosyjski urzędnik płaci mu za podróże z czystej przyjaźni, to ja oczywiście mu wierzę bez zastrzeżeń. W końcu – cóż to za pieniądze dla takiego rosyjskiego urzędnika – bilet samolotowy z, powiedzmy, Warszawy do Rostowa? … No, i z powrotem. Jak splunąć! Nic dziwnego, że i wymagania w stosunku do beneficjenta nie mogą być zbyt wielkie. Albo może nawet żadne? … Może to po prostu samo przez się rozumie, że – dajmy na to – w sytuacji, gdy ktoś zostanie podejrzany jako „jurgieltnik”, to beneficjent – ot, bez nacisku, od niechcenia – stanie w jego obronie? …

Nie mam pojęcia, jaka jest prawda. Wdzięczność to dla ludzi szlachetnych mocny impuls. Wdzięczność i lojalność. Kmicic był wyjątkowo lojalny – a że czasem stawał po niewłaściwej stronie? …

Za to intencje zawsze miał czyste!”

 

Na to ja Animeli „odpluwam” w prywatnej korespondencji Salonu24:

 „Wszystkiego dobrego świątecznie!

Mam prośbę: jeśli tak bardzo masz ochotę (a może "Pani Szanowna ma ochotę") grillować mnie półsłówkami, ironicznymi niedopowiedzeniami - to róbmy to uczciwie, na przykład pisząc HERMAN JEST PŁATNYM STRONNIKIEM RUSKICH, OBROŃCĄ AZRAELA WYKONUJĄCYM ZLECENIE KREMLA, czy jakoś tak. Bo inaczej nie mam szansy opędzić się od nieczystości, a tak pojmuję osobiste wycieczki w moją stronę.

Nie czuję się Kmicicem, w tym sensie, że nie mam żadnych zobowiązań związanych z finansowaniem mojego życia przez organizatorów konferencji, pracodawców, zleceniodawców, rodzinę: bliżsi znajomi doskonale znają moją "niezależność", niekiedy ją nazywają "niesterowalnością". 

W ogóle zniesmaczają mnie ataki nie w sedno, tylko półsłówkowe. Są małe. Może coś napiszesz takiego do rzeczy, żeby dało do zastanowienia, a takie "typowanie" blogerów do ich obsrywania jakoś nie pasuje do damy

Jeszcze raz życzenia                 Jan Herman”

 

CZYTELNIKU!

Równie dobrze mogę nazwać Animelę „nawiedzonym lub płatnym internetowym ścigaczem nieprawomyślnych blogerów”. Tylko po co? Jestem z tych, którzy na dzień dobry zakładają dobrą wolę innych piszących i starają się siebie przedstawiać jako mających dobrą wolę. Widać to w Internecie (wybaczcie, nie będę podawał linków na udowodnienie swojej cnoty).

 

Aluzyjki

Pozwoliłem sobie – jako że notka Animeli jest skierowana wyraźnie ku dźgnięciu mnie – na osadzenie komentarza bezpośrednio pod jej notką (komentarz zatytułowałem „Uderz w stół”):

„Uprzejmie proszę o uważne przeczytanie mojej notki "Jakem Azraelita". W najbardziej interesującym Szanownych wątku finansowania moich podróży podkreślam, że to nie ja poszukiwałem źródła finansowania, jeżdżę na konferencje "za swoje", a jeśli ktoś mi refinansuje, to pytam, na jakich zasadach. Szukanie w tym wszystkim "podejrzaności" jest zabawą mało budującą, na szczęście przed każdym "sądem" obronię swoją "niepodejrzaność", więc się nie miotam.

Zauważcie też, z łaski swojej, że notka ma inny temat

Moja notka jest o tym, że nazywanie Azraela "jurgeltnikiem" miałoby sens, gdyby poparte było takimi dowodami, jakie ja sam przedstawiłem w "samooskarżeniu". Inaczej jest wyrazem zwykłej niechęci do Azraela. Takiej małej, choć może uzasadnionej (znam człowieka od młodości, mamy ideowo i politycznie "na pieńku", ale w życiu bym nie oskarżał go o coś, czego nie wiem).

Dla mnie osobiście fakt, że "brałem" jest na tyle błahy (bo nie jestem, na przykład, lekarzem "biorącym" za skłonność do przepisywania takich a nie innych leków i terapii), że piszę o nim bez zapamiętywania, gdzie co napisałem. Nie ukrywam linku do tekstu z "przyznaniem się" do "brania", tylko nie mam ochoty wertować tysięcy notek, by potwierdzić niedowiarkom. Nie popadajcie, proszę, w paranoję. Kto chce koniecznie - ten znajdzie. Ja nie muszę w tej sprawie bronić cnoty.

Jeśli Azrael "bierze" - to jego sprawa, chyba że da się udowodnić (może ktoś jest taki zawzięty), że to szkodzi konkretnym ludziom, Polsce, czy jakoś tak. Setki tysięcy ludzi w Polsce "biorą": używam słowa "mediaści" wobec licznej grupy ludzi, którzy udają dziennikarzy, a są bardami partii czy firm albo obcych krajów.

Literalnie:

"Mocno dziwne tłumaczenie Hermana"
"Skoro twierdzi, że rosyjski urzędnik płaci mu za podróże z czystej przyjaźni"
"Takie uprzejmostki z a w s z e jakoś uzależniają"
itd.

No, to ja tyle. Odpowiedzi w stylu "skoro się tłumaczy, to jest coś na rzeczy" - proszę zgłaszać po wstępnym chociaż zapoznaniu się z moją aktywnością blogerską, jeśli po tym zapoznaniu się nadal taki komentarz będzie się cisnął na pióro

JH”

 

*             *             *            

Ja rozumiem, że Redakcja Salonu24 ma ze mną kłopot. Od prawie 1500 notek zachowuję się poprawnie, jako ktoś, kto pisze i w ten sposób pomnaża „masę publicystyczną”, i w ten sposób pozwala Redakcji na robotę komercyjną, nie wtrącam się w tę robotę, nie przystępuję do rozmaitych rokoszy.

Ale też Redakcja widzi z daleka, że nie jestem „swój”, tylko pada pytanie, CZYJ ON JEST. Nie kwacze, nie tuskuje, nie gowinuje, nie delfinuje, nieprzesadnie komuchuje, nie twój-ruchuje. Niby obsobacza tych co trzeba – ale tych co nie trzeba tez „tyka”. Podejrzany jakiś. Samo pytanie – dziwne, ale w widomy sposób obecne.

Przy czym niektórzy z „dyżurujących” redaktorów/adminów wstawiają moje notki dość wysoko, inni ich nie zauważają. To ludzkie, choć mało profesjonalne, moim zdaniem.

Coś Redakcji podpowiem. Otóż otworzyłem sobie bloga na Salonie24 tuż po tym, jak odszedłem z innej redakcji, pełnej ludzi przeze mnie szanowanych, ale opowiadającej się – w moim przekonaniu – zbyt jednoznacznie politycznie (i ideowo), w dodatku Naczelny tamtej Redakcji, dopieszczając mnie zapewnieniami, że sobie tam  „wyrobię nazwisko”, jednocześnie stosował praktyki cenzorskie, i nie chodzi o skróty czy tytuły, tylko o poważne naruszenia swobody wypowiedzi. Większość, właściwie wszystkich „tamtejszych” piszących szanuję, ale odszedłem wiedząc co robię.

Na Salonie24 są inne obyczaje: zamyka się ludziom konta, promuje się „zielonych” i „czerwonych” nawet wtedy, kiedy nie mają nic do powiedzenia, a niekiedy stwarza się subtelnie warunki do nagonki, tak jak ten właśnie, omawiany tu przypadek uruchomienia osobistej filipiki Animeli.

DEKLARUJĘ: nie łamałem, nie łamię i nie będę łamał regulaminu Redakcji, nawet jeśli nie wszystko w nim akceptuję. Korzystam tu z wolności słowa (przestrzegając właściwych ustaw), ale też z prawa do obrony przed pomówieniami (dotąd dwa razy interweniowałem przewidzianym do tego „kanałem”, raz skutecznie). W dodatku nie banuję (uczyniłem to raz, trwam w tej decyzji, bo to był wyjątkowo paskudny napastnik). Cierpliwie objaśniam – dopóki to ma sens – jakie jest rzeczywiste znaczenie moich notek (bo nieprawdą jest, że notki się same bronią).

Kilkuletnim „trwaniem na posterunku” wypracowałem sobie (mniemam) prawo do tego, że jeśli Redakcja „ma coś do mnie” – to właściwym jest zapytanie mnie wprost, a nie napuszczanie na mnie „jurgieltników”.

Redakcja (to moje przypuszczenie, pozbawione pewnie pokory i skromności) – zapewne w ramach robienia jakichś porządków – nie mogąc mnie zwyczajnie usunąć z otwartego dla wszystkich blogowiska (zareaguję, zgodnie z prawem), próbuje mnie zniechęcić. Redakcjo! Ja jestem dorosły! Proszę mnie tak właśnie traktować!

 

PS

Myślę, że akurat dzisiejszy dzień jest dobry na tę notkę