Ryszard Kalisz – sybaryta tłustego portfela

2013-12-22 22:18

 

Pajacem być – rzecz ludzka, ale czemu się z tym obnosić?

 

„Z przyjemnością zagłosowałabym na Ryszarda Kalisza. Jest wykształcony, odpowiedzialny, lubiany. Lewicowy polityk bez winy i wstydu, aby sparafrazować tytuł znanej niegdyś książki. Przyjaźnił się z Izabelą Jarugą-Nowacką. Kalisz to polityk, ale też adwokat, ma swój język i swój styl”. Autor: Kazimiera Szczuka Źródło: krytykapolityczna.pl, 8 czerwca 2010.

Ludwik Dorn o Ryszardzie: „Minister Kalisz wedle mojej chyba dość ugruntowanej wiedzy był ministrem przede wszystkim fasadowym, był ministrem od występowania w telewizji, rozdawania policjantom kamizelek kuloodpornych. Nie panował i nie chciał panować nad tym resortem”.

„Sto pięćdziesiąt kilo bufonady i niekompetencji”. Autor: Rafał Ziemkiewicz, blog.rp.pl, 2 października 2010

Pewnego dnia, kilka lat temu, znajomek zaciągnął mnie na „spotkanie z ciekawym człowiekiem”. Choooodź, nie pożałuuuujesz, fajna postać będzie.

Na miejscu okazało się, że mówca będzie Ryszard Kalisz.

Jesteśmy równolatkami. Kiedy ja działałem jako szef akademickiego ruchu naukowego (koła naukowe, wydawnictwa, itp.) – Ryszard był szefem Sądu Koleżeńskiego w ZSP, więc spotykaliśmy się i pozdrawialiśmy często. Robił wrażenie sumiennego, kompetentnego, wyważonego. Mówiliśmy sobie po imieniu, to było wtedy oczywiste.

Dziś nie mówimy sobie po imieniu, a o jego wyważeniu, sumienności czy kompetencjach nie umiem się wypowiedzieć. On jest właściwie z innej bajki.

Podczas tego spotkania nudził jak każdy „ciekawy człowiek”, ale nagle mnie uderzyło jego oświadczenie: marksizm w obecnych czasach nie jest już inspiracją dla lewicy. Od razu mnie obudziło. Zareagowałem: możesz powtórzyć? On, trochę zdziwiony i tą interwencją, i owym „tykaniem”, wyrecytował: marksizm nie jest już inspiracją dla lewicy.

A co jest w takim razie inspiracją – zapytałem. Chwilę pomilczał – i wrócił do wątku, który mu przerwałem. Zignorował pytanie.

A myślałem, że coś powie o Sun Jat Senie, Gramscim, Adorno, Agambenie, Negrim, Habermasie, Dowborze, Żiżku, Modzelewskim, Kowaliku, Balcerku, Ost’cie, o kimś z kilkudziesięciorga ideologów światowego ruchu alterglobalistycznego czy związkowo-zawodowego, może nawet anarchizującego. No, bo nie spodziewałem się ani Róży Luksemburg, ani Fidela, Ho Shi Minha, Kim Ir Sena, nawet Deng Siao Pinga. Może choćby o socjaldemokracji współczesnej (Schmidt, Blair, Rodriguez, Palme, Schreder), może o społecznej gospodarce rynkowej… (to nie jest lewica, ale na upartego…).

Ryszard Kalisz należy do ludzi, którym bycie na świeczniku szkodzi od pierwszego dnia, tak jak innym szkodzi demencja, alzheimer, stwardnienie rozsiane. Choroba postępuje i nie chce odejść.

Historia zapamięta Kalisza jako pyzatego wesołka z parciem na szkło. Nie znam dobrze jego życiorysu, ale poza sprawami zupełnie osobistymi jego pierwszą porażką jest niespodziewane – mimo wszystko – wydalenie go z partii zarządzanej przez Millera. Wystarczająco długo Fortuna go głaskała tu i ówdzie, aby zdążył się przyzwyczaić, że mu się posada na szczycie władzy należy. Po prostu się należy! W ogóle dotąd nie brał pod uwagę, że będzie się musiał poważnie weryfikować, formacja ciągnęła go zawsze w pierwszej kolasce kawalkady, więc wybory dotąd były tylko ceremonialnie udawane. A tu klops.

Historia też zapamięta sobie jego typowo-prawniczą formułę komunikowania się z otoczeniem: „dużo mówić, nic nie powiedzieć”.

Długie lata spędził w „tuż pod łóżkiem” najwyższych władz i jest wystarczająco niegłupi, by pojąć, kto rzeczywiście definiuje problemy i podejmuje decyzje na tym świecie. W jego życiu niewątpliwie nastąpiła zapaść, kiedy jego wygodny mocodawca skończył dwukadencyjną prezydenturę. Okazało się, że nie jest nikomu potrzebny, nikt mu nie mówi „przygotuj, opracuj, daj tezy”. Nie ma zapotrzebowania merytorycznego na Grubego Rycha, a jest wyłącznie na jego celebrycki wizerunek. Przez kilka lat ten kapitał wystarczał. Ale – jak to bywa – trwonił się nie reprodukowany.

Był taki Kongres Stowarzyszenia Ordynacka, podczas którego jednym z Przewodniczących Obrad” był Ryszard, ówczesny Minister od spraw wewnętrznych, czyli policji i niektórych służb. W kuluarach krążył gorzki dowcip: oto właściwy minister czuwa nad właściwym przebiegiem Kongresu. Sam Ryszard nie czuł dwuznaczności tej sytuacji.

Co strzeliło Millerowi, że wyzbywał się na pewnym etapie takich jak Ryszard – nie wiem. Dziś Kalisz należy do całkiem licznej gromadki politycznych pretendentów-solistów: Ziobro, Korwin-Mikke, Gowin, Palikot, Kowal, Borowski, itp. lgnie do „swoich”, czyli Siwca, Kwiatkowskiego, Kwaśniewskiego, tak jak wcześniej przylgnęli Wojciechowski, Kluzik-Rostkowska, Rosati. W kupie raźniej, nie trzeba mieć wszystkich kwalifikacji politycznych, może nawet nie trzeba ich mieć w ogóle.

Każdy z pretendentów-harcowników ma jakiś „zawołaniowy” znak rozpoznawczy. Kalisz postawił na to, co wiele lat wcześniej Ikonowicz nazwał Minimalnym Dochodem Gwarantowanym (premia państwowa, dywidenda narodowa, dywidenda socjalna, wynagrodzenie obywatelskie, dochód obywatelski, grant powszechny, dochód podstawowy – to synonimy podpowiadane przez Pedię). Jest to idea lewicowo-chrześcijańska, która ma sens, jeśli ustrzeże się płaskiej filantropii: w tym koncepcie nie chodzi przecież o to, by wzmacniać ludzka skłonność do łatwego życia na koszt „nie wiadomo czyj”, tylko o to, by ludzie chwilowo (albo wiekowo) nie zarabiający pracą mogli godnie (niekoniecznie dostatnio) funkcjonować bez dochodowej dyskryminacji.

Koncept jest znany pod różnymi nazwami w świecie: Basic Income Guarantee (BIG), Basic Income Grant (BIG), Гарантированный Минимум, Social Credit, Grundeinkommen, Sozialdividende, Existenzgeld, Solidarisches Bürgergeld.

Najprawdopodobniej Ryszard połapał się, że w 2013 uruchomiono Europejską Inicjatywę Obywatelską, działającą na rzecz Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego (Unconditional Basic Income – UBI)[1]. Obok sił określanych jako lewicowe ideę wspierają również organizacje chrześcijańskie. Np. ideę UBI wsparł Światowy Ruch Chrześcijańskich Pracowników (WMCW)[2].

W ten sposób programowo Kalisz „podwiesił” się pod biurokratyzujący się projekt ogólnoświatowy (biurokracja to żywioł Ryszarda, w takim żywiole wystarczy upodabniająca mimikra), a politycznie – wobec odepchnięcia przez Millera – do rachitycznego ruchu Europa+, myszkującego po europejskim „mainstreamie”. Cały Rycho.

Ryszard Szarfenberg[3]:

Najczęściej rozumie się to pojęcie jako pieniężne świadczenie określonej wartości, wypłacane każdemu, niezależnie od pracy, poziomu dochodu i zamożności. Lepiej jednak mówić o dochodzie obywatelskim lub o dochodzie podstawowym, by uniknąć zamieszania terminologicznego. Sformułowanie „minimalny dochód gwarantowany” pojawia się często w dokumentach Unii Europejskiej. Oznacza tam jednak co innego – pieniężną pomoc społeczną wypłacaną tylko ubogim i niemogącym znaleźć pracy, ale na zasadach mniej uznaniowych, niż to bywało w dawnych czasach.

Jednak wszędzie tam, gdzie odchodzi się od koncepcji świadczeń dla ubogich i niepracujących, gdzie ogranicza się uznaniowość i pozwala odbiorcom łączyć je z różnymi formami pracy, możemy mówić o przesuwaniu się polityki społecznej w stronę koncepcji bliskich dochodowi obywatelskiemu.

A gdzie konkretnie pojawiają się tego typu mechanizmy? I jak działają?

W Wielkiej Brytanii na przykład działa coś w rodzaju funduszu równych szans – na konto każdego nowo narodzonego dziecka systematycznie wpływają pieniądze. Rodzice nie mają swobody w dysponowaniu nimi. Po osiągnięciu pełnoletności dziecko może zgromadzony kapitał wykorzystać na różne cele.

W krajach anglosaskich upowszechniła się praktyka wspierania dochodowego osób, które pracują. Zakłada się, że lepiej pozwolić komuś, kto był długotrwale bezrobotny, na łączenie pracy z pobieraniem świadczeń, niż mu je od razu odbierać, gdy tylko pojawią się inne źródła dochodów. Zachęca to takie osoby do podejmowania legalnej pracy, likwiduje strach, że nagle przekroczą próg upoważniający do pomocy. Dopiero jak taka osoba wykazuje stabilne i coraz wyższe dochody, stopniowo wycofuje się te świadczenia.

Podobna logika przyświecała reformie systemu świadczeń społecznych we Francji. Stary system RMI [Revenu minimum d’insertion], w którym zasiłek przysługiwał osobom pozbawionym innych dochodów, został zastąpiony nowym świadczeniem RSA [Revenu de solidarité active], które otrzymują także osoby pracujące, o niskich dochodach.

Badania z lat 90-tych pokazały, że im szerzej skierowane są świadczenia społeczne, tym niższy poziom ubóstwa. Jest to sprzeczne z taką zdroworozsądkową intuicją, że lepsze adresowanie to mniejsze ubóstwo. Ten paradoks wyjaśniano w taki sposób, że bardziej selektywne świadczenia mają mniejsze poparcie polityczne, więc szybko stają się coraz bardziej niedofinansowane i coraz mniej skuteczne.

Konkretna propozycja dla Polski sformułowana przez doktora Jacka Wardę z Lublina w uproszczeniu polega na tym, że, po pierwsze, zwiększamy kwotę wolną od podatku. W Polsce w 2012 roku wynosi ona 3091 złotych. W nowym systemie gwarantowanego dochodu kwota ta byłaby bliska minimum egzystencjalnemu albo nawet socjalnemu. A więc wystarczałaby nie tylko na zaspokojenie potrzeb biologicznych, ale także pewnego minimum potrzeb społecznych. W Polsce potrzeba na to obecnie około 1000 złotych miesięcznie na osobę. I taki dochód, a więc 12 tysięcy złotych rocznie, byłby zwolniony z podatku.

Nie zintegruje się ludzi z rynkiem pracy, pozbawiając ich środków do życia – może to zrobić edukacja, aktywna polityka tworzenia nowych miejsc pracy, pomoc w znajdowaniu pracy, wsparcie społeczne itd. Dochód obywatelski zdecydowanie by w tym pomógł.

Każde świadczenie, które nie wymaga spełniania kryteriów dochodowych i można je łączyć z dochodami z pracy bez żadnych ograniczeń, ma w sobie coś z dochodu obywatelskiego. W teorii zabezpieczenia społecznego nazywa się ten typ świadczeń zaopatrzeniem społecznym. Wystarczy spełnić warunek obywatelstwa, stałego zamieszkania i jeszcze jeden, związany z konkretną potrzebą czy wydarzeniem. Proponowano, aby taki charakter uzyskały renta socjalna i renta z tytułu niezdolności do pracy, dopiero weto prezydenta przeszkodziło we wprowadzeniu tego rozwiązania.

Kolejna propozycja idąca w tym kierunku to emerytura obywatelska. Każdy po osiągnięciu danego wieku otrzymywałby minimalny, gwarantowany przez państwo dochód. Gdyby uwzględnić go w kalkulacji składek na ubezpieczenie emerytalne, z których wtedy finansowane byłyby tylko dodatki do tej podstawowej emerytury, mogłoby się okazać, że cały system będzie tańszy.

W sytuacji, gdy coraz więcej pracowników staje się prekariuszami, dochód obywatelski wydaje się szczególnie pożądanym rozwiązaniem – nie bez przyczyny jego wielkim zwolennikiem jest jeden z głównych teoretyków prekariatu Guy Standing.

 

*             *             *

Może Ryszard Szarfenberg byłby dobrą inspiracja dla wzdragającego się przed marksizmem Ryszarda Kalisza? A może Reinhard Marx – niemiecki duchowny katolicki, arcybiskup Monachium i Freising, kardynał, szef COMECE[4]? Decyzją papieża Franciszka od 13 kwietnia 2013 jest członkiem grupy ośmiu kardynałów doradców (Rada Kardynałów), którzy będą służyć radą Ojcu Świętemu w zarządzaniu Kościołem i w sprawach reformy Kurii Rzymskiej. Jest autorem konkurencyjnej dla brodatego Karola M. książki „Das Kapital”, sformułowanej jako list do Karola właśnie. Mogę pożyczyć, mam na półce, lektura mdła, ale może się przydać.

Forest Gump PL

 



[1] ec.europa.eu: Unconditional Basic Income (UBI) ;

[2] mmtc-infor.com: WMCW International Plan of action „For a Universal Basic Income” ;

[3] https://bezwarunkowydochodpodstawowy.pl/dochod-obywatelski-to-nie-utopia-ryszard-szarfenberg-wywiad/#more-331 . Dr hab. Ryszard Szarfenberg – to politolog specjalizujący się w zagadnieniach polityki społecznej, ubóstwa i wykluczenia, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, pracownik Instytutu Polityki Społecznej UW, przewodniczący Rady Wykonawczej Polskiego Komitetu EAPN (Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu);

[4] Komisja Konferencji Biskupów Unii Europejskiej (COMECE) – komisja, składająca się z delegowanych biskupów, przedstawicieli 24 konferencji episkopatów Unii Europejskiej, pochodzących z Anglii i Walii, Austrii, Belgii, Bułgarii, Czech, Francji, Grecji, Holandii, Irlandii, Litwy, Luksemburga, Łotwy, Malty, Niemiec, Polski, Słowacji, Węgier, Włoch, przedstawiciele Konferencji Episkopatów Chorwacji i Szwajcarii są także członkami stowarzyszonymi. COMECE powstała 3 marca 1980 przy aprobacie Stolicy Apostolskiej. Jan Paweł II zaproponował, by Kościół był obecny w strukturach Wspólnot Europejskich nie tylko poprzez urzędników, którzy są katolikami, ale w konkretnej formie instytucjonalnej. Przed rokiem 1980 te tematy były dyskutowane w ramach Europejskiej Katolickiej Agencji Informacji Duszpasterskiej (SIPECA – European Catholic Pastoral Information Service). Utworzenie świeckiej organizacji współpracy między konferencjami biskupów a Wspólnotami Europejskimi było przedmiotem wielu spotkań i rozmów toczących się w latach 70. XX. Dyskusje te doprowadziły w 1979 – krótko przed pierwszymi bezpośrednimi wyborami do Parlamentu Europejskiego – do ustanowienia COMECE;