Rozum aresztować, mózg wyprowadzić - czy jakos tak...

2010-02-20 23:43

 

ROZSĄDEK ARESZTOWAĆ, ROZUM WYPROWADZIĆ!

/kiedy w uszach szumi wiatr, a drzewa przydrożne migają ledwo zauważalne, kiedy serce bije mocno, a sami sobie wydajemy się wspaniali, wtedy trudno o trzeźwość umysłu/

 

Amok – to najczęstszy stan skupienia ludzi działających publicznie. Jest coś narkotyzującego w tym, że nagle inni ludzie stają się naszym tworzywem, reagują na nasze działania i inicjatywy. Nawet jeśli ludzkie reakcje są odmienne od oczekiwanych, to przecież są! Wyzwala to adrenalinę w różnych porcjach i w różnych smakach, powoduje trwałe uzależnienie od coraz to nowych i nowych dowodów na własną moc poruszania świata i ludzkości, a że uzależnienie ma swoje prawa, kolejne bodźce muszą być silniejsze, głębsze, nowej jakości, aż do kompletnego zdurnienia.

Trudno się dziwić zawodowym politykom, że w pewnym momencie odczuwają swoje zaangażowanie jako jednostkę chorobową, a ludzi, którymi rządzą, mają serdecznie dość. To jest naturalna i oczywista reakcja chorego na narkotyki czy w ogóle używki. Nikt z was nie miał kaca? Nikt nie czuł obrzydzenia do siebie przy kolejnej paczce papierosów? Nikt nie czuł mdłości przy kolejnym pudełku słodyczy? Ale spróbujmy odstawić kogoś od słodyczy, papierosów, piwka czy narkotyków: choroba ujawnia się ze zdwojoną siłą. Podobnie jest ze zdymisjonowanym politykiem, a choćby niewielkiej miary działaczem.

Powstaje pytanie, czy społecznikostwo, działaczostwo, aktywność publiczną należy limitować, a może szczepić takich na okoliczność uzależnienia, wprowadzić wyrafinowane kryteria dopuszczenia? Problem nie jest błahy, skoro co trzeci z nas ma temperament działacza, niezależnie od rasy, wieku, płci i wykształcenia. Wszystkich zetatyzować się nie da, tym bardziej niewyobrażalne jest zabezpieczenie środków na realizacje wszystkich projektów wykreowanych dla publicznego dobra, nawet jeśli udałoby się zgrać je wszystkie ku wspólnemu wektorowi (w to chyba nikt nie wierzy).

Tu weszliśmy na właściwy poziom analizy: społecznicy mają to do siebie, że każdy z nich z osobna jest do głębi przekonany o wyjątkowości swoich koncepcji i kluczowego ich znaczenia dla ludzkości czy to w wymiarze lokalnym, czy to w wymiarze globalnym, społecznicy też jako warstwa są tym szczególnym fenomenem kastowym, mającym się za szlachetniejszy rodzaj ludzkości. Kłopot w tym, że społecznicy, działacze, aktywiści, wolontariusze – między sobą też widzą różnice jakościowe, z reguły samych siebie widzą lepszymi niż konkurenci, ale też konkurencję tę dostrzegają, i tu zaczyna się prawdziwe nieszczęście.

Oto bowiem społecznik wystawiony na działanie konkurencji nieuchronnie odwraca swoją uwagę od spraw ludzkich i szlachetnych, zaczyna baczniej zważać na poczynania rywali, tym szczególniej, im bliższe sobie są ich zamiary i obszar działania. W krańcowych przypadkach dochodzi do zwalczania się aktywistów, a jeszcze w te gry wmanipulowuje się prosty lud, dla którego społecznicy deklarują się działać. O tym, że przy okazji zaangażowane są w tę walkę środki, które w założeniu miały służyć ludziom – nie warto wspominać. Świat społecznikostwa zamienia się w świat polityczny, uzależnienie od wspomnianego na początku poczucia, że ma się wpływ na ludzi, przechodzi w fazę katatoniczną, kiedy to ludzie niezbyt podatni na nasze koncepcje i nasze uniesienia własną wzniosłością zostaną przez nas przywołani do porządku w takim stopniu, w jakim nasz wpływ na nich został już potwierdzony instytucjonalnie, może nawet sformalizowany.

Ktoś kiedyś ukuł pojęcie biurokratyzmu, opisującego taki stan umysłowości i ducha służb społecznych (publicznych), który nie pozwala już na rzetelne i sumienne zajmowanie się sprawami, do których zostały te służby powołane, tylko nakazuje im zajęcie się samymi sobą, wszelkimi partykularyzmami, interesami kamarylnymi, abstrakcyjnymi pomysłami nie mającymi nic wspólnego z dobrem wspólnym.

Stąd już tylko krok do władzy w jej najgorszym wymiarze: ktoś, kogo upoważniono do czynności kierowniczych i wyposażono w instrumenty dające przewagę siły sprawczej dla publicznego dobra – wykorzystuje swoją pozycję zrazu jako dobrą okazję do prywaty w dowolnym wymiarze, a kiedy już się ową prywatą nasyci – popada w ekstatyczne uzależnienie i gubi rozsądek, pozbywa się resztek rozumu, po prostu – rządzi, traktując to zajęcie jako używkę.

Ordynacka? Nie, tu wszystko w porządku!