Rokita: dysydent czy przechrzta?

2013-06-13 09:01

 

Jakiż może być lepszy dowód na to, że system-ustrój jest nieludzki, jeśli świadczy o tym jego apostata, były budowniczy?

Lista wielbicieli i apostołów totalitaryzmu, którzy dojrzeli, kiedy dostali od systemu cięgi – jest długa (jeszcze dłuższa jest lista tych, którzy nawet wtedy nie zmądrzeli). Jacek Kuroń nie sam odszedł od PRL-u, tylko został z niego wypchnięty za zbyt dosłowne traktowanie „socjalistycznych” zawołań. Podobnie – choć nieco inaczej – Leszek Kołakowski, Karol Modzelewski, Ważni i mniej ważni ludzie Stalina szli do więzień w przekonaniu, że zadziała się jakaś pomyłka, że za chwilę się wszystko wyjaśni (jeden Trocki zwiał zawczasu, co nie uchroniło go od zemsty). Media światowe od czasu do czasu pokazują uciekinierów(?) z KRLD, Iranu, wcześniej Iraku, którzy przed ucieczką pełnili całkiem znaczące role w systemie. Milovan Đilas ostatecznie pojął, że jego rodzime środowisko to „nowa klasa”, kiedy dotknął „sufitu” swojej kariery.

Rozwody z matecznikiem ideowym i politycznym nie są zatem czymś szczególnym.

Jan Maria Rokita to człowiek niedojrzały emocjonalnie, a jednocześnie inteligentny, zdolny do szybkich i celnych analiz. Koronnym dla mnie dowodem na Jana Marii potrzebę matczynej opieki jest jego „całokształt” z rozmów koalicyjnych, w których występował jako „premier-in-spe z Krakowa”. Niepowodzenie tego podejścia – chyba życiowego – zrekompensował sobie potem jako „kierownik gabinetu cieni” PO (Zespołu Rzeczników Platformy Obywatelskiej), niemal premier na wygnaniu. To historia osobna. Doprowadziła go do ostatecznego rozbratu z PO.

Wiele daje obejrzenie sobie zapisu tak zwanych negocjacji przed-rządowych, tu zaś niech wystarczą obszerne cytaty z późniejszych relacji.

Przeszkodą na drodze do zrealizowania koalicyjnych planów okazał się fakt, że - jak twierdzi JMR – cała koncepcja wielkiej koalicji była opracowana wyłącznie pod model, w którym Platforma wygrywa wybory, a PiS jest partnerem, choć odrobinę słabszym. Nie była przygotowana na sytuację odwrotną. Cóż pisze Rokita o negocjacjach? Podaję za portalem wPolityce: „Nagle okazało się, że premier ma być z PiS i że nie ma on żadnego planu. Od momentu przegranych wyborów nie mogłem dyktować ani tempa wydarzeń ani warunków koalicji. Miałem już jawnie nieprzyjaznego Tuska za plecami i musiałem czekać na inicjatywę ze strony Kaczyńskiego. Bardzo deprymująca sytuacja. A Kaczyński - jak się miało okazać – po dwóch zwycięstwach nabrał takiej pewności siebie, że powstanie koalicji zaczął traktować jako jedną z możliwości, bynajmniej nie najbardziej oczywistą. Tusk zażądał ode mnie symulowania negocjacji rządowych z Marcinkiewiczem. Przez dwa tygodnie, do wyborów prezydenckich. Uważał, że symulacja powoływania rządu jest niezbędna jest niezbędna do utrzymania jego własnych szans na prezydenturę. Ale nie bez znaczenia było, że zachowywał się przy tym nerwowo i arogancko, wpadał na przykład we wściekłość, gdy rozmawiałem z Kaczyńskim o kandydaturze Marcinkiewicza, na krótko przed jej publicznym ogłoszeniem”.

I dalej z tegoż portalu: Sprawa polegała na tym, że projekt IV RP (nazwę wymyślił już w 1998 r. Rafał Matyja, a hasło to podjął w styczniu 2003 r. Paweł Śpiewak), który PiS lansowało w kampanii 2005 r., zakładał odcięcie polityki od grup interesów. Często te grupy interesów mieszały się z grupami przestępczymi, i ważne było wyświetlenie tego, jak w przeszłości one i przestępcze podziemie wpływały na politykę. Jak inspirowały różne działania, w jaki sposób wikłały polityków świadcząc im różne przysługi i zapewniając medialną osłonę oraz dając pieniądze, np. na kampanie. W 2005 r. wydawało się, że PO jakoś wyraźnie projektowi IV RP się nie sprzeciwia. Pozornie.

Z relacji najważniejszych, a więc i najbardziej wtajemniczonych uczestników tamtych negocjacji wynika, że w pewnym momencie postawiono problem „gwarancji bezpieczeństwa” dla Platformy. Kiedy pojawiło się pytanie, czy PiS jest gotowe takie gwarancje przyrzec i zapewnić, większość uczestników nie wiedziała, o co chodzi. Na pytania szczegółowe zadawane przez niektóre osoby, padała zagadkowa odpowiedź: „No, przecież wiesz/wiecie”. Ale większość jednak nie wiedziała, o co może chodzić.

Z kontekstu prowadzonych wtedy, a dość enigmatycznych rozmów wynikało, że chodzi o coś, co działo się w roku 2001 i 2002, czyli wtedy, kiedy Platforma Obywatelska powstawała i tworzyła swoje struktury, a co napawało wtajemniczonych strachem. W tym kontekście pojawiało się m.in. nazwisko Mirosława Drzewieckiego, od 2003 r. skarbnika partii. O szczegółach owych „gwarancji bezpieczeństwa” nigdy nie mówiono, jakby to był temat niebezpieczny i wstydliwy. Mówiono natomiast, że Platformie na tych gwarancjach bardzo zależy.

Kiedy ostatecznie do zawarcia koalicji nie doszło, niektórzy uczestnicy negocjacji próbowali rozwikłać, o co chodziło z „gwarancjami”, ale natrafiali na mur milczenia. Może Jan Rokita mógłby wyjaśnić sprawę „gwarancji bezpieczeństwa”, bo wydawało się, że dla PO miała ona bardzo duże znaczenie. Dla opinii publicznej także byłoby ważne, żeby ta tajemnica została ujawniona, bo może rzucić inne światło nie tylko na fiasko PO-PiS, ale także na okoliczności powstania i początków Platformy.

Od tamtego czasu Rokita gasł, malał, dziadział (słynna scena „lotnicza”).

Komornik dopadł Jana Marię tak samo jak licznych innych. Ja jeszcze do dziś zbieram myśli, zęby i sumienie po napaści komorniczej sprzed 4-ch lat: co z tego, że się wybroniłem, skoro pokiereszowano trochę mój życiorys? A sprawcy są bezkarni – i chyba tacy pozostaną.

Komornicy i inni windykatorzy dopadają ludzi w Polsce tysiącami, i to w sprawach dętych, a nie tak oczywistych. Jan Maria Rokita, może w słusznej sprawie, powiedział coś, w co głęboko wierzył, a co uraziło policjanta. Ten w procedurach przewidzianych prawem, całkiem możliwe, że nadużywanych przez jakąś sitwę, uzyskał prawo do odszkodowania. Sprawa jest prosta, po prostu Jan Maria nie zgadza się z wyrokiem, nadal trwa w swoim przekonaniu. A co mam mówić ja, którego też osaczono, długiem, który skazywał mnie dożywotnio na chronione prawem ochłapy? Długiem nie moim, potwierdzonym sądowo w przestępczy sposób, do tego przedawnionym? Co mają powiedzieć tysiące ludzi nachodzonych i molestowanych każdego dnia w sprawach jeszcze bardziej dętych? Wielu z nich się poddaje, wielu z nich nieświadomie „potwierdza” prawa wierzycieli, którzy w normalnych warunkach powinni być sądzeni za preparowanie długów, a nie w glorii prawa bogacić się kosztem swoich ofiar.

Zanim go polityka nie kopnęła w tyłek – Jan Maria był wzorcem transformacyjnego propaństwowca, korzystającym obficie z faktu bycia „na fali” i „we właściwych miejscach”. Kiedy jego ambicje poszły na przemiał – stracił entuzjazm dla swojej „rodzimej” kamaryli i do Państwa. Kiedy zaś to państwo go zaczęło doświadczać – robi piekło, jak odstawiona stara żona.

No, i dobrze.

Niech przystąpi do ruchu Niepokonani, do Ruchu Oburzonych, niech zrobi coś konkretnego przeciw systemowi-ustrojowi, na którym się tak późno poznał. Samo ujadanie nie da nic, choć podziwiam nadal ciepłą zdolność „przełożenia” medialnego, której ja nigdy miał nie będę.

No, i witamy w gronie dysydentów!