Rewolucja jako zmiana obiektu po-chwały

2013-05-02 09:35

 

Przyjaciel mój i mentor zwrócił moją uwagę na koncept Andrzeja Ledera, który – w największym skrócie – odnajduje podstawy dzisiejszego ustroju w przemianach psycho-mentalnych, jakie dokonały się w Polsce w latach 1939-1956. W okresie międzywojennym nastawienie psycho-mentalne zdecydowanej większości skierowane było na wątek rolniczy-plebejski, zaś po Październiku byliśmy już – rozumiem A.Ledera dopisując swoje – wyznawcami racji mieszczańskich. Umocnił je gierkowski boom na małego fiata, małe mieszkanko i małe bogacenie się prywatnie. Chama zastąpiliśmy w sobie Kordianem. Na koniec – począwszy od liberalizujących posunięć rządu M.F. Rakowskiego, aż po dzień dzisiejszy – ostatecznie zwyciężył w nas ryt „bogaćmy się, na pohybel chudeuszom”. Porównajcie: np. https://www.artmuseum.pl/wideo.php?l=0&id=leder_dyskusja , albo https://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/opinie/20130419/leder-kto-nam-zabral-te-rewolucje . Nota bene, dzieło E. Kwiatkowskiego (Gdynia, COP) zmierzało w tym samym kierunku.

Nie wiem, czy gotów jestem potwierdzić wszystko, co pisze AL., ale cieszy, że myślenie E. Abramowskiego znajduje coraz większą liczbę naśladowców, może nawet tak nieświadomych, jak A. Leder. Abramowski bowiem, wkurzony na anarchizujących współ-towarzyszy, którzy pragnęli „jeno czynu” (czyli, jak byśmy dziś powiedzieli, akcji bezpośredniej, zadymy, co najmniej manify), zajął się psychologią, bo twierdził zdecydowanie, ze wszelka zmiana ustroju-systemu dokonuje się poprzez przemianę duchową i kulturową człowieka.

„Dla agitacji więc pozostaje jedno jedyne pole działania, mianowicie – dusza człowieka, gdzie ona rzeczywiście może rozwijać pierwiastki rewolucji z całą świadomością swego celu” – głosił E. Abramowski (Etyka a rewolucja), albo: „Ani komunizm, ani bezpaństwowość nie daje się zaszczepić w duszach ludzkich środkami policyjnymi, komunizm zaś utrzymany przymusowo, wbrew naturalnym potrzebom mas ludowych, sam sobie zaprzecza i staje się tylko nową postacią ucisku państwowego” (Ustawa stowarzyszenia „Komuna”).

Pisze więc Andrzej Leder, słowem nie zająknąwszy się o Abramowskim: „Rewolucja oznacza nie tylko zmianę systemu politycznego i grup sprawujących władzę – dla tego typu przemian wystarczałoby określenie „przewrót” – ale także gwałtowne i fundamentalne przeoranie substancji społecznej, zmianę hierarchii ekonomicznych i kulturowych, masowe przełamanie dotychczasowych stosunków własności. To możliwe jest  zazwyczaj przez zastosowanie przemocy na wielką skalę. I właśnie taka rewolucja miała miejsce w Polsce między 1939 a 1956 rokiem. Skutkiem rewolucji jest zwykle wyzwolenie potężnej dynamiki w nowym, amorficznym społeczeństwie. I to właśnie dzieje się w Polsce teraz. Rewolucje, zrywając z dawnym porządkiem kulturowym, tworzą swoje własne, nowe przestrzenie symboliczne, nowe mitologie, które amorficznej energii nadają jakiś kształt. Tego jednak w Polsce współczesnej nie ma”.

Zaczynam lepiej i dosadniej rozumieć, dlaczego Ryszard Kalisz, kilka lat temu, ogłosił w jakiejś dyskusji: marksizm już nie jest inspiracją dla polskiej lewicy. No, bo przecież sam Kalisz, jego wygląd, sposób czerpania z życia, jego środek lokomocji i w ogóle jego wizerunek sybaryty – wszystko w nim jest mieszczańskie, żeby nie powiedzieć „burżuazyjne”. Nie Kalisz wyznaczył ten kierunek, ale „pochwała kawioru” jest dziś na lewicy powszechna. Marks w tych kategoriach jest „nie na temat”, bo głosząc pochwałę proletariatu każde myśleć „oddolnie”  i „ludowo”.

Jeśli przyjrzeć się światu na różnych kontynentach i w różnych czasach od zarania – przewrotów było dostatek, rewolucji jednak – niezbyt wiele. My, środkowo-europejczycy, wpatrzeni w zrywy francuskie, a potem w rewolucję techniczną i następnie naukowo-techniczną – nie zauważamy rozmaitych rewolucji psycho-mentalnych (w konsekwencji: kulturowo-cywilizacyjnych), jakie dokonywały się na innych kontynentach, wszędzie doszukujemy się europoidalnych dialektyk konserwatywno-liberalno-socjalistycznych, te zaś nijak się mają do tego, co się działo i dzieje w trzewiach chińskich, hinduskich, arabskich, łacińskich, nawet jeśli słownictwo tamtejsze czerpie (czerpało) z rewolucyjności Kapitału i Manifestu Komunistycznego.

„Dwie różne organizacje społeczne, lecz także dwie różne ideje (pisownia oryginalna – JH), dwa różne kierunki ducha ludzkiego: jeden, który pragnie życie skrępować ustawą i poddać jego przyrodzoną rozmaitość normom przymusowym a jednolitym, – i drugi, który pragnie ustawę uczynić podległą życiu, uzależnić ją i przystosować do zmienności i bogactwa typów ludzkich” (E. Abramowski: Nowa etyka).

Bo w człowieku, aby stała się rewolucja, musi się zrodzić, a następnie rozplenić, nowe jakościowo myślenie (czyż nie tego oczekiwał M. Gorbaczow uruchamiając głastnost’ i pieriestrojkę?), inaczej psu na buty wszelkie zawołania i nadęcia. Jakże celnie raził E. Abramowski rzeczywistość sprzed ponad stulecia, nie wiedząc, że w Polsce początku XXI wieku nadal będzie miał rację: „Dzisiejsze (kapitalistyczne) warunki społeczne stwarzają atmosferę moralną taką, w której człowiek żyjąc, uczy się egoizmu, oszukiwania i krzywdzenia” (Moralność i polityka doktryny), i dalej: „Egoizm jest ludziom szczepiony w ciągu całego życia, począwszy od dzieciństwa, szczepiony przez wychowanie i przez warunki społeczne, przez konkurencję, przez ciężką walkę o chleb, przez panowanie pieniędzy, przez cały system niewoli. Jest to ogromna hodowla i szkoła egoizmu, w której kształcą się wszyscy” (Związki przyjaźni). Dostałoby się też socjalizmowi domniemanemu, nazywanemu realnym: „Dzisiejszy socjalizm rewolucyjno-państwowy musi zginąć (...) jak każde kłamstwo, każda rozterka pomiędzy frazesem i czynem, pomiędzy ideologią, którą się głosi, a którą się wykonywa i urzeczywistnia z dnia na dzień. Socjalizm musi stać się jawnie i konsekwentnie reformatorskim (...), oczyszczonym ze swoich przeżytków rewolucyjnych i buntowniczych idealizmów – albo bezpaństwowym” (Moralność i polityka doktryny). W tym ostatnim zdaniu pobrzmiewa marksowskie „zrzeszenie zrzeszeń wolnych wytwórców”, czyli powszechna samorządność i obywatelskość, wypierająca Państwo jako coraz mniej potrzebne, więc obumierające.

Spazmy francuskie oznaczały po-chwałę przedsiębiorczości, tej rzeczywistej, szlachetnej, bo co prawda nastawionej na własną korzyść, ale ukorzenionej w środowisku społecznym, żyjącej z brania na siebie (na własne ryzyko i rachunek oraz odpowiedzialność) zaspokojenie jakichś potrzeb realnych. Spazm radziecki oznaczał po-chwałę uciśnionych przez carat, czyli chłopów i wywodzących się z branek żołnierzy (robotnicy zostali użyci jako świadomy wehikuł rewolucyjny). Środkowo-europejski powojenny eksport rewolucji radzieckiej opierał się na żywiole plebejskim – i przegrał, bo natknął się na silniejszy proces mieszczański, opisywany przez A. Ledera. Spazmy arabskie czy latynoskie (począwszy od Kuby) – były po-chwałą emancypacji narodowej-lokalnej-plemiennej, na pohybel imperializmowi „obcych”. Spazm chiński był po-chwałą „dynastyczności ludowej”, w jakiś sposób anty-mandaryńskiej, ale też, na swoje nieszczęście, choć po drodze – anty-konfucjańskiej.

O tym wszystkim nie może wiedzieć Andrzej Leder, bo nie jest on zainteresowany tyglem interesów (czyli socjologiczną „nogą” przemian społecznych), choć chwała mu za zainteresowania tym, co nazywam psycho-mentalnością i kulturą-cywilizacją (czyli aksjologiczną „nogą” ewentualnych rewolucji).