Reset. Dylematy szczególnej kasty

2020-04-27 07:25

 

Zacznę od tego, że globalną panikodemię widzę przez pryzmat global-ekonomii. Wielowiekowy proces komercjalizacji doprowadził nas stanu, w którym grubo ponad połowa Ludzkości zupełnie się nie odnajduje. Wystarcza jej dochodów – tej grubo ponad połowie – na życie codzienne, dojutrkowe, najczęściej nie mające wiele wspólnego z godnością. I w głębi duszy winią za to „system-ustrój”, czasem winni są ONI, rzadko kiedy ktoś konkretny, choć i tacy, nieostrożni i nieroztropni – się trafiają.

Uczony powiedziałby: kapitalizm przestaje działać. Przestają działać mechanizmy, oparte na wymianie (obrocie) miriadami rozmaitych wartościowych przedmiotów, usług, zjawisk, obiektów, a wcześniej na szacowaniu wartości tychże przedmiotów, usług, zjawisk, obiektów. Najpierw w tyglu „rynkowym” szacujemy wszystko (chyba że jeden czy drugi monopol sam narzuca wyobrażenie o wartości), a potem mówimy: twój ziemniak wart jest pięciu minut mojej pracy na budowie. I jakoś się dogadujemy. I miliony dogadują się z milionami, a pośredniczący kupcy – mają tu używanie. Bo ich wysiłek handlowy też ma swoją wartość.

Niestety: takiemu szacowaniu od dawna poddajemy rzeczy i sprawy niezbywalne, przynajmniej w potocznym myśleniu: ludzkie emocje, przekonania, dane słowo, ciało i jego części, sympatie towarzyskie i polityczne, godność, wyznanie, stanowiska, poczucie bezpieczeństwa, odpusty, sakramenty, głosy wyborcze, smak estetyczny. Im bardziej abstrakcyjna, nieuchwytna wartość – tym mniej konkretna, co oznacza najczęściej jej przerost, nadwartość.

Ludzkość stara się jakoś sobie z tym radzić, w niektórych sprawach używa sformułowań takich jak „służba społeczna”, ale niezbyt jej to wychodzi, skoro nawet ja, taki byle kto, postuluję wprowadzenie Ustawy o Powinności, która objęłaby wszelkie profesje  uzbrojone w ślubowania, przysięgi, przyrzeczenia, roty: lekarzy, prawników, policjantów, żołnierzy i osobno oficerów, nauczycieli, polityków, dziennikarzy, duchownych, strażaków, itp.

Wiele z tych profesji mieści się w pojęciu „niezastępowalne”, bo wymagają długiej nauki, wielu etapów szkolenia i egzaminów utrzymujących obecność w „systemie”. A niezastępowalność kosztuje, i to dosłownie, więc jeśli „system” nie jest w stanie „nastarczyć” – zezwala na „działalność prywatną, finansowaną przez ludność, najczęściej pod przymusem (takie stawki, taryfikator, proszę pana). I tylko obawa przed żenującymi sprzecznościami (tzw. konflikt interesu) nie pozwala na to samo w przypadku sędziów, prokuratorów, urzędników. Tiaaa…, nie pozwala…

Stąd już tylko krok do świata art-sztuki i etosu twórcy publicznego (społecznika) wszystko z predrostkiem „łże”. Nie znam żadnej roty obowiązującej artystów i aktywistów „wolontariackicj”, chociaż istnieje np. Zarządzenie Ministra Kultury I Sztuki z dnia 13 grudnia 1951 r. w sprawie przyrzeczenia i ślubowania służbowego nauczycieli szkół artystycznych. Powiedzcie to Maciejowi Stuhrowi, Robertowi Górskiemu, Jerzemu Owsiakowi i podobnym „komediantom”, niesionym ku karierze na skrzydłach swoich „misji”.

Bo właśnie dotarłem do sedna. Do trzewiastej inteligencji, która nie sieje, nie orze, nie ślubuje – a sprawuje rząd dusz, ceni się drogo, pozuje na Katonów (Marcus Porcius Cato Uticensis) – ale przede wszystkim gardzi wszystkim, co pospolite, czyli wszystkim. Ta właśnie, inteligencja narodowych trzewi, udziela swoich wyniosłych łask i świętych nagan. To nie oni stanowią Legiony współczesnych Cezarów, ale tak jaj jak „cezarianie” pysznią się gloriami wojskowymi i politycznymi, tak oni pysznią się moralnymi zwycięstwami i patrzą na innych jak na zwyciężonych. Na „innych ludzi” – drogi Macieju Stuhrze[1].

Świat, w którym dominuje przeogromny nawis tzw. kapitału fikcyjnego (tytułów do dochodu nie mających pokrycia w realnym wkładzie do społecznej puli dostatku, choć legitymowanych certyfikatami) – doświadcza pokerowego „sprawdzam”, i wychodzi zeń to, czego należało oczekiwać (ja pojęcie kapitału fikcyjnego opisuję od dwudziestu lat, i widzę od dawna, że kiedy kryzys – to kapitał fikcyjny jest „pierwszy w kolejce” do wypłaty, a ci co wkładają rzeczywiście do puli – dostają opłakane resztki, ochłapy)[2].

Tak działa szczególna kasta „kultury na szczudłach” podwyższonej nienaturalnie: odbiera teraz, w dobie zapaści – swoje tantiemy od fikcyjnego kapitału, korzysta najlepiej, lepiej niż wszyscy inni, z potęgi mediów tele-informatycznych – i dla niej kryzysu nie ma.

I ten świat jest właśnie resetowany, mam zresztą przekonanie, któremu daję wyraz od dwóch miesięcy – że nasza panikodemia jest w swoim wydaniu globalnym zręcznie zmanipulowaną operacją w wojnie amerykańsko-chińskiej, trwającej od kilku lat otwarcie.

Coś mi mówi, że „nowa redakcja priorytetów” nie zmierza w kierunku demokratycznym, a więc samorządowo-obywatelsko-kooperatywnym. Po prostu władcy świata (mastodonty nomenklatury i biznesu) otrząsną swoje kiście z niepotrzebnych porostów, a to oznacza dopiero początek zabawy w deficyt praw człowieka i obywatela. Polski „kaczyzm” – to małe piwo w tym browarze specjałów, jakich świat nawet się nie spodziewa, bo nie widział ich od czasów przedchrześcijańskich.

Będzie płacz i zgrzytanie zębów – ale nie dla owej najszczególniejszej kasty uprawiającej z wysokości swoich szczudeł – rząd dusz nad pospólstwem.

 

 

 



[1] Z recenzji: Miasto zatrute smogiem i pogardą, drogie auta, tanie relacje, wysokie aspiracje i najniższe pobudki. Z dzikich potoków hiphopowej nawijki wyłania się wizja współczesnej Warszawy najwyższej literackiej próby, zarazem poetycka i wulgarna, zabawna i mroczna. Tak potrafi tylko Dorota Masłowska. "Inni ludzie" to gatunkowa hybryda, polifoniczny utwór-potwór, którego komiksowo uproszczone postacie, jak to u Masłowskiej, zdają się bohaterami posiłkowymi. Bo prawdziwym, najważniejszym bohaterem jest tu język, którym mówią (albo który mówi nimi): buzujący energią i dowcipem, a jednocześnie brutalny, kaleki, pełen niechęci i uprzedzeń. To w nim rozgrywa się erozja więzi, resztek wyższych uczuć i ludzkiej solidarności. To on, śmieszny i potworny jednocześnie, zadaje bolesne pytania o moment, w którym znaleźliśmy się jako wspólnota. Czy inni ludzie to nie przypadkiem my?

[2] O kapitale fikcyjnym piszę nie raz, a tu wspomnę tylko, że wbrew pozorom (teoretycznym) nie chodzi o rozrachunki w sferze tzw. papierów wartościowych, tylko o rzeczywiste tytuły do dochodów, ale nie mające rzeczywistego pokrycia we wkładzie do puli społecznej, i że im lepiej zorganizowany (bardziej „cywilizowany”) kapitał – tym większy udział w nim fikcyjności: najmniej fikcyjności jest w ludzkiej gotowości i przygotowaniu do pracy, więcej w kapitale technicznym i technologicznym, potem w organizacyjnym – a najwięcej w finansowej i politycznej formule kapitału, gdzie fikcyjność sięga zenitu. Obszar art-sztuki to obszerna kultura (uprawa) kapitału fikcyjnego;