Reforma. (BEZ)Nadzieja magicznie zakleszczona

2014-01-06 16:37

 

Należę do pokolenia, które przeżyło co najmniej jedną próbę rewolucji (Solidarność), kilka zakrętów ustrojowo-systemowych (gomułkowszczyzna, gierkowszczyzna, wałęsowisko, jaruzelszczyzna, balcerowizna), kilkanaście reform gospodarczych (np. gierkowska intensyfikacja inwestycji i konsumpcji, jaruzelskie zamrożenie, balcerowiczowska terapia szokowa, wielka prywatyzacja zwana powszechną, wielka prywatyzacja wyprzedażowa, dotacyjny Anschluß do Unii Europejskiej, ochrona zdrowia, emerytury, itd., itp.), kilkaset korekt ustrojowych regulujących moje życie zawodowe, rodzinne, społecznikowskie, osobiste.

Zatem jestem nosicielem „materiału źródłowego” mogącego w sposób wystarczający posłużyć do analizy sedna przeżytych przeze mnie przemian. Młodsi niech wybaczą: znają to wszystko jedynie z przekazu, który to przekaz – jako że człowiek jest „niedoskonały” – nie musi być prawdziwy. Mój też, zresztą.

Odbijany

Chyba nie umiem lepiej niż to zrobiłem w tekście „Zainfekowane Państwo” (będę próbował się doskonalić) opisać swoistej „kampanii gospodarczo-politycznej”, jaką prowadzi w Polsce niepisany związek pasożytów i łupieżców, którego „udziałowcy” rozumieją się wpół słowa i grupują się do swoich wypraw na Kraj i na Ludność wokół „obelisków”, opisanych przeze mnie jako Zatrzaski.

Pamiętacie tzw. Aferę Rywina? Nie będę pisał o tym żałosnym człowieku. W interesie kilkorga ludzi jest, aby dożył w zdrowiu sędziwego wieku, bo dopiero po jego śmierci dowiemy się (i nikogo już to nie będzie obchodzić), o co chodziło w rzeczywistości. Na zewnątrz, do ludzi, przedostały się zajawki o przepychance w sprawie ustawowego sformułowania „lub czasopisma”, bo te dwa słowa „ustawiały” szanse jednych a zamykały drogę innym „imperiom” do kwoczego zagarniania pod siebie rynku medialnego, czyli przychodów z reklamy.

Takimi przepychankami żyją Sejm, Senat, wszelkie Kancelarie, Rady różnych szczebli, Urzędy, Służby, Organy, Zarządy biznesów, mediów, korporacji społecznikowskich, izb. To jest ich codzienność i esencja ich funkcjonowania, swoista racja ich bytu. Nawet gdyby założyć uczciwość i rzetelność monitoringu: wykrywania i ścigania oraz penalizowania tej patologii – to nie ma takich organów i służb, które zdołałyby skutecznie to ogarnąć. Oto powód, dla którego jestem zwolennikiem „odwołania Państwa”, zastąpienia go obywatelskim samorządem. Kiedy powtarzam jak mantrę: „dążę do obalenia porządku konstytucyjnego narzuconego Polsce” – to najprawdopodobniej wiem co mówię.

Pisze do mnie w tej sprawie bloger Osasunna: „Samorząd to chyba w dzisiejszych czasach przebrzmiała melodia. Teraz potrzebni są specjaliści zadaniowi”. No, to mu odpowiedziałem od ręki: „Się okaże. Akurat teraz nami rządzą "specjaliści zadaniowi", tyle że zlecenia pobierają w miejscach bliżej nam nieznanych”.

Jak wiemy choćby ze skeczu kabaretu Dudek (niezapomniany dialog W. Michnikowskiego z E. Dziewońskim): kiedy kupujemy meblarnię, to aby nam nie dyktowano cen, kupić wypada tartak, a z powodu jak powyżej (dyktat cenowy) warto też kupić las. To się współcześnie nazywa „łańcuch logistyczny”. Oto jasny i klarowny powód, dla którego rozmaite „lobby” (kliki, koterie, kamaryle, Pentagram) wolą opanowywać tzw. większość kontrolną w rozmaitych ciałach kolegialnych. I w swoich matecznikach odtrąbiają: komisja infrastruktury wzięta, rada powiatu piprztyckiego nasza, melduję wykonanie zadania obsadzenia rady ekspertów naszą większością, sąd w Bobulicach już spacyfikowany, fundusz wojewódzki opanowaliśmy skutecznie!

Po wniknięciu w państwowo-administracyjne „większości” nie trzeba już „ustawiać” przetargów, prywatyzacji, konkursów kadrowych, głosowań, planów zagospodarowania, itd., itp. One się teraz „demokratycznie” same ustawiają! A kiedy jakiś obywatelszczyna albo zerwany z uwięzi mediasta zaczyna szarpać – uruchamia się „swoje” media, „swoje” kontrole, „swoje” sądy i trybunały, „swoje” środowiska opiniotwórcze – i wychodzi, że ktoś niepotrzebnie robił szum, wszystko jest cacy. Ostatecznie, kiedy wściekli ludzie zbiorą podpisy – wyrzuci się je do kosza korzystając z „ustawionego” wcześniej przepisu, będącego cegiełką w Twierdzy Konstytucyjnej, zza murów której „nam” wolno wiele, a „im” – odpowiednio mniej.

Interesy, interesiątka, interesidła, geszefty

Byłem obecny – w różnych rolach – na setkach spotkań z wyborcami, z ofiarami różnych dramatów, w sprawach składania podpisów czy protestów, z „ciekawymi ludźmi”, w sprawach zapalnych, w sprawach dorocznych, w sprawach uroczysto-ceremonialnych. Nasłuchałem się sączenia, o którym mogę powiedzieć tylko jedno słowo: MIMIKRA.

Niewątpliwie pośród ściemniaczy spotkaniowych i medialnych są ludzie upośledzeni, którzy mówią od siebie, szczerze, wierząc we własne słowa. Niewątpliwie w różnych zakątkach Układu są ludzie naiwni, którzy myślą, że coś dobrego współtworzą i za to są „apanażowani”. Niewątpliwie połowa kandydatów w rozmaitych wyborach myśli, że jest wybierana przez ludzi zwanych społeczeństwem, publicznością, masą, elektoratem (ta połowa jest potem wyrzynana i nie przechodzi do „rundy finałowej”, czyli rozdziału stanowisk pomiędzy „równymi sobie” radnymi, posłami, senatorami, itd.). Ale zdecydowana ich większość to reprezentanci bardzo konkretnych „zleceń”. Ich zadaniem jest – z talentem różnej jakości – na tyle ogłupić niezorientowanych słuchaczy-oglądaczy, by wydali z siebie odruchowy pomruk aprobaty („dobrze gada, swój-ci on, tego popierać będziemy”).

Efektywność swoją towarzystwo to rozumie jako gromadzenie Potęgi własnej i kliki, koterii, kamaryli, w której pobierają karmę. Potęgę tę rozumie się tak samo jak ją rozumieją żule uliczni: nałowić się dóbr (i poużywać sobie) oraz skumulować jak najwięcej władzy nad pogardzaną „masą”. Rozpaczającym ofiarom tej zabawy mówi się: taka jest demokracja, weź się w garść.

Trzeba tu „oddać sprawiedliwość” podpowiadając, że jako społeczeństwo dajemy takim postawom znakomite podglebie. Monokliką nazywam grupę związaną „instynktem stadnym”, dobrze opisanym przez naukę, który każe każdemu człowiekowi szukać swojej prymarnej tożsamości grupowej i nią się kierować przy wszelkich życiowych oraz publicznych wyborach. Powodem jest pokrewieństwo (rodzina), ziomkostwo (być z tego samego mikroregionu), płeć (częściej wskazuje się osoby tej samej płci), wiek (współpracuje się chętniej z osobami własnej generacji), kastowość (np. zawodowa solidarność prawników, lekarzy, wykształciuchów, wojskowych, sportowców, artystów), itd., itp.

Żałosne badziewie

Łupić masy by z Funduszu Złupionego tworzyć Kulturę, Historię, Cywilizację – trzeba umieć po prostu, to oznacza, że może rząd i elity bywają niesprawiedliwe, ale umieją tę niesprawiedliwość przekuć na „piramidy” dające chwałę i powód do satysfakcji wszystkim, nie tylko elitom. To nie usprawiedliwia ani wyzysku, ani okrucieństwa rządów, ale nadaje jakiś sens całemu procederowi, taki sam, jak legalne inwestycje gospodarcze światka przestępczego, ze środków „wątpliwego pochodzenia”.

Polskie „piramidy” są wyłącznie powodem do wstydu:

  1. Terapia szokowa doprowadzająca do ruiny rolnictwo i kilka nowoczesnych branż przemysłowych;
  2. Program powszechnej prywatyzacji, który okazał się łowiskiem cwaniaków na dobrach narodowych;
  3. Reformy Buzka (emerytalna, edukacyjna, samorządowa, ochrony zdrowia) – które po latach, prędzej czy później, ukazują swoją marność, mimo korekt;
  4. Swoboda gospodarcza, która ostatecznie okazała się torem przeszkód dla przedsiębiorców, a rajem dla rwaczy dojutrkowych;
  5. Uniowstąpienie, które pozornie wzmacnia Polskę, a w rzeczywistości czyni ją łowiskiem dla międzynarodowego kapitału;
  6. Pełzająca reforma armii, która uczyniła z wojskowości i zbrojeniówki najdroższą z bezużytecznych zabawek polskiej soldateski;

Na każdym kroku funkcjonowania tych „reform” widać działanie klik, koterii, kamaryl, Pentagramu, które zresztą dojrzewają i umacniają się szybciej, niż zdoła je uchwycić społeczny refleks obywateli.

To zaś oznacza, że trzymają one mocno polska rzeczywistość w zakleszczu. Nasz demokracja okazuje się „w praniu” mega-neo-totalitaryzmem